wtorek, 16 sierpnia 2016

38. Alkohol


Duch człowieka
karmi się nowymi doświadczeniami.


– Okej, dzięki, Cas – powiedział Sam i schował telefon do kieszeni. – On też nic nie wie. Dean nie wrócił do anielskiego biura, nikt go nie widział.
Lucyfer nie wyglądał na zmartwionego, ale Sam tego od niego nie oczekiwał, zdziwiłby się wręcz, gdyby tak było.
Nastał wieczór, a Dean wciąż się nie pojawił i nikomu nie dał znaku życia, w dodatku nie odbierał komórki, więc Sam zaczynał się martwić. Jego brat miał pojechać do szpitala i zebrać informacje na temat Orena, przepytać znajomych anioła o jego podejrzane zachowanie i czy cokolwiek wskazywało, że dojdzie do tej niewątpliwej tragedii. Teraz, gdy odkryli spisek Metatrona, ryzyko się zwiększyło. Skryba dowiedział się o armii Castiela i był gotów zrobić wszystko, by posiąść tę garstkę skrzydlatych we władanie.
– Może nie chce być znaleziony – zaproponował Lucyfer od niechcenia, przyglądając się swoim paznokciom.
– Może się też gdzieś wykrwawiać na śmierć. A oboje wiemy, do czego to doprowadzi. Gdy Dean znikał bez słowa, kończyło się na tym, że wplątany był w to Crowley – dodał Sam po chwili zastanowienia.
Wyłowił telefon z kieszeni i wybrał numer do demona. Nie musiał długo czekać.
– Samantho, co za nieoczekiwane…
– Gdzie jest Dean? – przerwał mu Sam.
– Nie powiedział ci? Hm, to do niego podobne. Wybraliśmy się na małą przejażdżkę i, cóż, nie będę ci psuł niespodzianki.
Znów. Mógł się tego spodziewać, chociaż w głębi duszy miał nadzieję, że tym razem było inaczej, że Crowley nie był zamieszany w podejrzane zniknięcie Deana. Sam z czasem odkrywał kolejne tajemnice, które jego brat chciał przed nim nieudolnie ukryć, i to naprawdę bolało. Co takiego robił Dean, że nie pozwolił Samowi brać w tym udziału?
– Crowley, proszę cię, skup się.
– Jestem nieco zszokowany, powinien już wrócić. Chyba, że ten jego anioł go przytrzymał, w takim razie…
– Cas? – zapytał łowca. – Cas nic nie wie.
– Gdybyś przestał mi przerywać, to byś się dowiedział, że nie jego miałem na myśli i wszystkim oszczędziłbyś kłopotu. Ale kim ja jestem, by rozwiązywać wasze problemy, za to mi nie płacą. Żegnaj, Sam.
– Crowley? Crowley! Szlag. Dean jest z jakimś aniołem – powiedział Sam, choć był świadom, że nie miał co liczyć na współczucie Diabła. – Okłamał mnie, znowu.
Lucyfer przekrzywił lekko głowę i pstryknął palcami, a następnie spojrzał Samowi głęboko w oczy.
– Kłamstwo jest kłamstwem, gdy wiadomo, że nim jest?
Sam nie odpowiedział.

~*~

Dean z ciężkim sercem zaparkował na niewielkim parkingu tuż przed ich motelem. Nie wysiadł od razu. Zacisnął dłonie na kierownicy, próbując uporządkować myśli, które w tej chwili wydawały się nie mieć żadnego znaczenia, jedynie krążyły bezsensownie po jego głowie z prędkością światła. Zastanawiał się, czy aby na pewno był to dobry pomysł. Z przeświadczeniem, że był to jak najbardziej popierdolony pomysł, otworzył skrzypiące drzwi i ruszył do obskurnego pokoju, gdzie świeciło się światło. Może to i lepiej.
Jego brat i Lucyfer oglądali wspólnie odcinek „Sherlocka”. Wspomnienie sprzed kilku miesięcy, kiedy to on, Sam i Castiel oglądali w bunkrze dokładnie ten sam odcinek zawitało tylko na ułamek sekundy.
– Dean. Gdzieś ty, kurwa, był?! – spytał Sam, podnosząc się z łóżka.
Na którym leżał wraz z archaniołem.
Nie zwrócił na to większej uwagi.
– Sammy… Przepraszam. Musiałem…
– Co zrobiłeś?
– Można powiedzieć, że Abaddon wypadł z gry – odetchnął ciężko – ale to nie koniec. Druga ulica, hotel na Wa Keeney, pokój numer siedem.
Sam zmarszczył czoło, a Lucyfer obserwował zajście w ciszy, mrużąc lekko oczy.
– Co…
Jednak Sam nie dokończył. W tym samym momencie rozległ się trzepot skrzydeł i na widok gościa reszta wyrazów utknęła w gardle młodszego łowcy.
Michał nie bawił się w uprzejmości. Natychmiast podszedł do Lucyfera, przystawił mu dwa palce do czoła, a potem… zniknęli. Sam jeszcze przez chwilę wpatrywał się w łóżko, po czym przeniósł przepełniony furią wzrok na Deana.
– Tłumacz się – zażądał ze zdeterminowaną miną.
Dean, pocierając twarz, zadecydował, że na trzeźwo nie był w stanie odbyć tej rozmowy, dlatego wyciągnął z torby szkocką, odkręcił nakrętkę i wypił prosto z butelki. Zaoferował też Samowi, lecz ten tylko popatrzył na niego twardo, nie ruszając się nawet o cal. Dean wzruszył ramionami i usiadł na krześle.
– Crowley wpadł na trop Abaddona. Pojechaliśmy do tego budynku, no i ona tam była, to ją zabiłem, Crowley zabrał ze sobą Pierwsze Ostrze, a potem pojawił się Michał. Chciał pogadać. Na początku w ogóle nie chciałem go słuchać, ale gdy powiedział, że Metatron wzbogacił się o armię Casa, postanowiłem dać mu szansę. Michał potrzebuje Lucyfera, by wygrać z Metatronem.
– Gdzie oni teraz są?
– Nie wiem.
Gdzie? – Powtórzył z naciskiem.
– Mówię ci, że nie wiem. Pewnie w Europie – mruknął, przykładając szkło do ust – albo na jakimś innym zadupiu – dodał.
– Co Michał zamierza zrobić? Lucyfer nie ma łaski, na nic mu się nie przyda.
– No najwyraźniej nie do końca. – Sam uniósł wymownie brew. – Podobno anielska tabliczka zasila w boską energię, czy coś w tym stylu. Ma też inne właściwości. Według Michała… Nie krzyw się tak, mi też się to ani trochę nie podoba.
– Nie masz prawa. Zwyczajnie… – Sam wziął głęboki wdech. – Twój poziom hipokryzji przekracza moje najśmielsze przypuszczenia. Jak śmiałeś mieszać mnie z błotem, podczas gdy urządzałeś sobie potajemne schadzki z Crowleyem. A teraz jeszcze chcesz przystać na pomysły Michała? Gdzie się podział ten twój cały honor, co? To twoje „nie bratamy się z wrogiem”? No kurwa, Dean.
Sam miał rację.
Zaczął pić, aż pieczenie stało się nie do wytrzymania.
– Robiłem to, co najlepsze.
– Najlepsze dla kogo?
– Dla ogółu, Sam. Ratowanie ludzi, polowanie na potwory. Rodzinny biznes.
– Nic tak nie mówi „rodzina”, jak cała rodzina w grobie.
– Zabiłem Abaddona i to się liczy – zmienił temat. – Musimy tylko odzyskać Ostrze, Michał i Lucyfer pozbędą się tabliczki i unieszkodliwią Metatrona i w końcu się go pozbędziemy.
– Na papierze to brzmi cudownie – sarknął Sam, widocznie tracąc cierpliwość.
– Jedyne, co mamy.
– Cóż, jedyne, co mamy, jest chujowe i się na to nie zgadzam. Nie zaryzykuję twojego życia, ani Lucyfera – dodał ciszej.
– Czyli co? Jesteś gotów poświęcić życie tych wszystkich ludzi? – spytał sarkastycznie.
Jednak, gdy te słowa przetoczyły mu się po języku, dotarło do niego, że jego brat w istocie był gotów to zrobić.
Tak, jak i on sam.
Ale takie wyznania lepiej zostawić niewypowiedziane.
Dlatego Sam to przemilczał.

~*~

Brak jakichkolwiek wieści od Lucyfera doprowadzał Sama do szału. Minęły dwie godziny, Dean zasnął gdzieś w połowie butelki szkockiej, nie dając Samowi większego wyboru, dlatego sięgnął po jakiś kubek i nalał do niego sporą ilość alkoholu. Nie chciał być trzeźwy. Nie zniósłby kolejnych minut zamartwiania się o los swojego anioła na trzeźwo. Chciał zagłuszyć niepokój, pozbyć się czarnych myśli, najlepiej całkowicie przestać myśleć.
Więc zaczął pić.
Jednak szkocka nie pomagała, a jedynie nasiliła obawy. I zmusiła do przemyśleń na dość niewygodny temat.
Michał teoretycznie nie mógł go zabić, przynajmniej nie w tej chwili, kiedy w jego chorej głowie zrodził się plan na obalenie rządów Metatrona. Lucyfer żył. Poza tym, poczułby, gdyby archanioł umarł, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Łącząca ich więź została zniszczona, lecz w trakcie pobytu Lucyfera w bunkrze, w trakcie wielu rozmów i interakcji zrodziła się nowa więź, inna niż poprzednio.
Sam żywił względem Lucyfera pewne uczucie. Uczucie, o które zupełnie siebie nie podejrzewał. Lubił go. Oczywiście, że go lubił, nie potrafił znaleźć w sobie choćby uncji niechęci do jego osoby, a próbował niezliczoną ilość razy, bo kto, do ciężkiej cholery, otwarcie przyznawał się do darzenia Lucyfera sympatią? To było złe. A jakże właściwe…
On i Lucyfer. Młodsi bracia, tak różniący się od reszty, chcący za wszelką cenę postawić się niszczącej sile pochodzącej z góry, chcący walczyć o swoje, od zawsze skazani na niepowodzenie. Wbrew pozorom byli do siebie niezwykle podobni.
Może właśnie dlatego Sam odnalazł w nim bratnią duszę? Może właśnie dlatego Sama ciągnęło do jego ramion?
To poczucie bezpieczeństwa, gdy tylko Lucyfer był w pobliżu, ta świadomość, że Lucyfer go rozumiał i nie osądzał, mimo że miał do tego wszelkie prawo. Nie wysuwał pochopnych wniosków, nie bał się przed nim otworzyć, nie wstydził się przyznać, że zbłądził i Sam wiedział, że Lucyfer pokazałby swoje oblicze – to prawdziwe – wyłącznie najbliższym mu aniołom, które, niestety, nie kroczyły już po tym świecie.
Lucyfer stał się dla niego kimś bardzo ważnym. I taki stan rzeczy był odwzajemniony, bez dwóch zdań. Nie chciał się w to zagłębiać, bo sam koncept wydawał się tak abstrakcyjny, tak pokręcony, że błaha myśl przyprawiała go o boleśnie wręcz mocne bicie serca. O tym samym bólu wspominał wcześniej Lucyfer.
O bolącym sercu.
On także czuł coś do Sama, lecz prawdopodobnie nawet nie rozumiał, co się z nim działo.
Czy może Samowi się po prostu wydawało?
Z przykrością zauważył, że podczas swoich rozmyślań opróżnił butelkę. Przetarł twarz. Skutki upojenia alkoholowego poczuł dopiero wtedy, gdy wstał z krzesła, by wyłączyć telewizor. Na chwiejnych nogach podszedł do stolika, na którym leżał pilot i, jak się okazało, telefon Lucyfera. Zamrugał, chcąc poprawić sobie ostrość widzenia.
Nie powinien. Miał tego pełną świadomość. Miał również żyły pełne szkockiej i przeświadczenie, że jutra miało nie być, a konsekwencje nie istniały, więc jednym, niesprawnym ruchem odblokował telefon. Czego szukał? Czy w ogóle czegoś szukał?
Telefon Lucyfera.
Jego własność.
Jego część.
Namiastka bliskości.
Z ciekawości kliknął ikonę galerii. Kilkukrotnie, ponieważ za pierwszym i za drugim i za czwartym razem nie trafił i nie potrafił ukryć zdziwienia, gdy natrafił na dziesiątki swoich zdjęć, zrobionych umiejętnie z ukrycia.
Sam czytający książkę, Sam siedzący na przednim siedzeniu pasażera, Sam piszący coś na klawiaturze laptopa, Sam, kwiaty, Sam, Sam, selfie Lucyfera z głupią miną, śpiący Sam, Sam pijący dietetyczne piwo, Sam, Sam, Sam… Połowy z tych sytuacji nie pamiętał. W drugiej połowie nie wiedział, że był obserwowany. Serce zakuło go na widok kolejnego zdjęcia Lucyfera.
Pragnął go przy sobie.
Wszystko traciło sens. Myśli zaczynały zlewać się w bezkształtną papkę, powieki stały się coraz cięższe. W tle słyszał ciche stukanie, ale puścił je w niepamięć.
Lubił Lucyfera. Bardzo. Może nawet za bardzo? Można kogoś lubić za bardzo? Jeśli tak, Sam właśnie to robił.
Stukanie przerodziło się w dudnienie, więc Sam spojrzał w miejsce, z którego dobiegał irytujący dźwięk. Drzwi. Ktoś pukał do drzwi. Ruszył, by je otworzyć i odprawić nieproszonego gościa, ale potknął się i zahaczył bosą stopą o nóżkę stołu. Przeklął nieelegancko pod nosem i jakimś cudem doczłapał się do drzwi.
– Lucyfer? – zdziwił się.
Przetarł oczy, chcąc się upewnić, że pijany umysł go nie nabierał i nie podsuwał obrazów jedynej osoby, którą chciał ujrzeć. Lucyfer nie zniknął.
– Sam? Jesteś nietrzeźwy?
– Chodź tutaj – mruknął i chwycił za koszulkę Lucyfera, po czym przyciągnął go do siebie i zamknął drzwi.
Następnie przygwoździł go do ściany i zbliżył się do niego. Nie wyglądał na rannego. Dzięki Bogu. Sam niezgrabnie ujął twarz anioła w jedną dłoń, a drugą wciąż trzymał zakleszczoną na materiale koszulki. Dzieliły ich dwa, w najgorszym wypadku trzy cale, przez co łowca był w stanie poczuć na sobie jego gorący, przyspieszony oddech. Lucyfer był rozmazany, dlatego Sam zmrużył lekko oczy. Przejechał kciukiem po pokrytym zarostem policzku, rozkoszując się chwilą, rozkoszując się aktem, na który nie byłoby go stać, gdyby nie zasilająca w odwagę szkocka. Był tak blisko. Powoli rozluźnił zaciskającą się dłoń i położył ją na boku archanioła, zbliżając się do niego jeszcze bardziej.
– Co robisz? – spytał szeptem Lucyfer, przekrzywiając nieco głowę.
Bijące od jego ciała ciepło, jego niski głos, jego zapach, będący w pełni zapachem Lucyfera – to wszystko wpływało kojąco na zmysły Sama. Chciał to chłonąć całym sobą. Do pełni szczęścia brakowało tylko jednego.
– Coś, o czym od dawna marzyłem – odpowiedział równie cicho, po części z powodu leżącego nieopodal Deana, a po części nie chcąc psuć atmosfery.
Nachylił się lekko, nie spuszczając wzroku z idealnie skrojonych ust anioła. To się miało wydarzyć, już za sekundę miał poczuć jego usta na swoich, poczuć smak Lucyfera. Rozchylił lekko wargi i zmniejszył panujący między nimi dystans. Nie trafił jednak w wyznaczony punkt, lądując gdzieś pomiędzy nosem a uchem, na pięknej kości policzkowej, a towarzyszące temu delikatnemu dotykowi uczucie było piorunujące, nie z tego świata. Stykali się na całej długości ciała, nie po raz pierwszy, choć po raz pierwszy miało to tak intymny, erotyczny wydźwięk, który upijał Sama bardziej niż którakolwiek szkocka, przyprawiając go o dreszcze ekscytacji. Odsunął się od Lucyfera, by znów spróbować, lecz napotkał sprzeciw w postaci dwóch palców, które spoczęły na jego ustach. Sam zmarszczył brwi.
– Sam. Sam, posłuchaj mnie – powiedział Lucyfer poważnie. – Nie możemy tego zrobić.
Sam zacisnął szczękę i, pomimo rodzącego się w sercu bólu, zapytał:
– Dlaczego? Kurwa, dlaczego? Nie mów mi, że nic do mnie nie czujesz, bo i tak ci nie uwierzę. – Odsunął się od niego, od jego ciepła. – Przysięgałeś, że nigdy mnie nie okłamiesz. Po cholerę było to wszystko? – Chyba nigdy w życiu nie czuł się tak upokorzony. Czyżby wysyłane przez Lucyfera sygnały odbierał źle? – Nadal zależy ci na mnie jako na naczyniu?
Lucyfer zaczął się śmiać. Tego się Sam nie spodziewał. Łowca zrobił krok do tyłu.
– Z czego się śmiejesz? – mruknął posępnie.
– Z ciebie. Z ciebie, Sam, z tego, że alkohol pozbawił cię zdolności logicznego myślenia. Właśnie dlatego nie możemy tego zrobić. Możesz żałować, bo działasz pod wpływem emocji, nie jest to przemyślane zachowanie. Nie mógłbym cię w taki sposób wykorzystać. Bądź co bądź, zgoda jest dla mnie bardzo ważna, tak jak świadomość podejmowanych decyzji. Gdy wytrzeźwiejesz, możemy to kontynuować, oczywiście jeśli tylko będziesz sobie tego życzył. – Anioł pokręcił głową. – I nie, nie widzę w tobie naczynia. Od jakiegoś czasu.
Sam przeżył istny rollercoaster emocjonalny w przeciągu pięciu minut.
Jego archanioł był prawdziwym gentlemanem. Jak Sam mógł go o coś takiego oskarżyć? Zrobiło mu się głupio.
– W takim… W takim razie wybacz. Nie chciałem… to znaczy wiem, że nigdy byś… Powinienem wiedzieć, że nie postrzegasz mnie już w ten sposób. Wybacz. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
– Zdaję sobie sprawę ze zgubnych skutków picia alkoholu. Zaskoczyłeś mnie, muszę ci przyznać – powiedział to tak czule, kładąc dłoń na jego ramieniu, że Sam znów miał ochotę się na niego rzucić i zaatakować jego usta. – Nie sądziłem, że moje uczucia są odwzajemniane.
– Odwzajemniane to mało powiedziane – parsknął Sam. – Jutro mi opowiesz, czego chciał od ciebie Michał.
Lucyfer wydał z siebie zbolały dźwięk.
– Możemy o nim nie rozmawiać w tym momencie?
– Jak najbardziej.
Sam uśmiechnął się szeroko, patrząc w niebieskie oczy Lucyfera. 
Położyli się na łóżku Sama i mimo, że tej nocy do niczego nie doszło, łowca zasnął szczęśliwy, z obietnicą Lucyfera w pamięci i jego ramionami wokół siebie.