Jak się coś pieprzy,
to hurtowo.
– Dean! – krzyknął Sam, wlepiając w niego swe przepełnione przerażeniem oczy.
Dean go nie słyszał.
Zamiast tego słyszał czyjś szept, a raczej szepty wielu osób. Słowa nie były dla niego zrozumiałe, więc poddał się po trzeciej próbie rozszyfrowania sensu wypowiedzi wewnętrznych głosów i całą uwagę skupił na bolesnym pieczeniu, które promieniowało od Znamienia. Przyprawiało go to o mdłości i migrenę zasługującą na miano „migreny roku”. Miał wrażenie, że ktoś wrzucił jego wnętrzności do miksera, a następnie zamieszał papkę rozgrzaną do czerwoności łyżką. Widział przywiązanego do filaru Sama i Lucyfera, przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie potrafił – nie chciał – ufać własnym zmysłom. Obok nich stał uśmiechający się sadystycznie Sinclair, pocierający dłonie z rozochocenia.
Z drugiej jednak strony czuł siłę. Czuł ulgę, o której marzył miesiącami spędzonymi na spychaniu brutalnych myśli w głąb umysłu, hamowaniu się przed wybuchem furii, zapijaniu rozpaczy i desperacji. Czuł się wolny, czuł, że może dosłownie wszystko i że nie ma na tym świecie człowieka, który mógłby go powstrzymać.
Nie czuł się sobą.
– Dean!
Jego ręka znów zaczęła się trząść, ale tym razem nie upuścił Ostrza. Nie dlatego, bo pragnął się wykazać wytrzymałością, a dlatego, bo z każdą sekundą nabierał pewności, że ta przeklęta kość zasilała go o kolejne pokłady energii.
Uniósł wzrok na swojego brata, który szarpał się i krzyczał, ale całe to przedstawienie odbywało się w spowolnionym tempie. Lucyfer wyglądał na zaintrygowanego, a Magnus jakby właśnie wygrał na loterii. Nagle zaklęcie pętające jego kolana i kostki zniknęło i dopiero wtedy poczuł się naprawdę wyzwolony, bez żadnych ograniczeń, jakby po raz pierwszy w życiu mógł oddychać. Wysłuchał pierwotnego instynktu i nie bacząc na konsekwencje zrobił pierwszą rzecz, o jakiej pomyślał. Rzucił się ociężale na Magnusa i jednym sprawnym ruchem ręki oddzielił jego głowę od reszty ciała.
W tym momencie narodził się nowy Dean Winchester. W końcu przejrzał na oczy, wyzwolił się z ludzkich barier oddzielających go od doskonałości, od prawdy. Gdy trzymał Pierwsze Ostrze, gdy uśmiercał Cuthberta, czas jakby zwolnił, a otoczenie nie miało najmniejszego znaczenia. Liczył się tylko on i otrzymane możliwości.
Wyrwał się z tego letargu dopiero w chwili, gdy Sam ujął jego twarz w swoje duże, ciepłe dłonie i spojrzał w jego oczy. Nie wiedział, kiedy wypuścił Ostrze, ani kiedy uklęknął na podłodze, ani kiedy znalazł się w objęciach brata, ale wiedział za to, że jeszcze nigdy nie czuł się bardziej samotny, podatny na zranienie.
– Dean, to koniec. Już koniec, wszystko będzie dobrze. Dean, słuchaj mnie. Dean!
Sam objął go mocniej.
– Co? – wykrztusił słabo i odetchnął pełną piersią, po czym zaczął kaszleć.
– Jak się czujesz?
Problem w tym, że czuł zbyt wiele; przeżywał wszystkie znane człowiekowi stany emocjonalne jednocześnie i, szczerze powiedziawszy, nie miał pojęcia, który z nich oddziaływał na niego bardziej.
– Ta, jest okej… Chodźmy stąd…
~*~
Wyszli z domu Magnusa po niecałych dwudziestu minutach, kręcąc się w kółko z racji braku drzwi i okien, jednak z pomocą Crowleya udało im się opuścić willę mistrza zaklęć. Crowley, na pytanie, gdzie przez ten czas przebywał, odpowiedział jedynie „Kręciłem się tu i ówdzie”.
Sam szedł razem z Deanem na początku ich malutkiego orszaku, trzymając w dłoni owinięte znalezionym materiałem Ostrze. Za nimi bez słowa podążał Lucyfer, a na szarym końcu dreptał Król Piekła.
– Ej… Ej, ojcze – szepnął Crowley, zbliżając się do Lucyfera.
– Czego chcesz?
– Tylko porozmawiać. Nie widywaliśmy się tam na dole dostatecznie często, nie mam rodzinnych wspomnień, na naprawie czego mi zależy.
Lucyfer uśmiechnął się tajemniczo.
Jednak Sam nie usłyszał dalszej części tej dziwnej wymiany zdań, bo ów dwójka oddaliła się nieznacznie. Chociaż może to i dobrze?
– Dean, słuchaj… – zaczął koślawo i popatrzył na zmarszczone brwi brata. – To, co się tam stało...
– Było konieczne. Hej, wiedzieliśmy, że może się to tak skończyć.
– A gdybym się nie zjawił? O tym pomyślałeś?
– Wolałem nie. Poza tym, wszystko miałem pod kontrolą, nie wiem, czemu tak histeryzujesz.
Sam zmrużył oczy i ostentacyjnie pokiwał głową, ale nie chciał się już dzisiaj kłócić, przynajmniej na ten moment, więc odpuścił.
– I naprawdę myślisz, że nikt cię nie powstrzyma. – Usłyszał słowa Lucyfera. – Zabawne.
– Cóż, znając jego skłonności, nie będę się musiał nawet starać.
– Demony… Za grosz inteligencji.
– Ty nas stworzyłeś, pragnę przypomnieć.
– Nie łudź się, że na własne podobieństwo.
– Na szczęście urodę odziedziczyłem po matce.
Lucyfer prychnął.
– Tak czy inaczej, dobrze wiesz, co się z nim stanie po śmierci. Sam tak tego nie zostawi.
To zwróciło uwagę łowcy.
– Czego nie zostawię? – spytał, podchodząc do rozmawiającej konspiracyjnym tonem dwójki.
– Oj. Na mnie już chyba pora.
– Nie, Crowley, czekaj!
Lecz Crowley zniknął. Sam rozejrzał się wokół własnej osi.
– O czym on mówił? – zwrócił się do Lucyfera, który ze zmęczenia zaczął pocierać czoło.
– Prędzej czy później i tak byś się dowiedział… Nie są to okoliczności sprzyjające tej rozmowie.
– Nie, chcę wiedzieć teraz.
– Mówię poważnie, Sam.
– Sam! – zawołał Dean. – Długo będziemy tu tak sterczeć? Jestem głodny!
Sam patrzył to na Deana, to na Lucyfera, przeklinając mentalnie.
– To nie koniec – mruknął do Lucyfera.
– Jakże bym śmiał tak myśleć.
~*~
Po kilku godzinach znaleźli się w bunkrze. Sam schował Pierwsze Ostrze, byleby jak najdalej od Deana, zajął się opatrywaniem rany na policzku, o którą przyprawił go Sinclair, a gdy się upewnił, że jego brat zasnął, poszedł do swojego pokoju, gdzie czekał na niego Lucyfer.
– Wyjaśnisz mi łaskawie, o czym gadałeś z Crowleyem? – zapytał na wstępie i zamknął drzwi.
Lucyfer leżał na jego łóżku ze splecionymi dłońmi, wpatrując się w sufit.
– Jak ci już wcześniej mówiłem, za funkcją Znamienia kryje się znacznie więcej. Skryba nie wspomniał o tym w swojej książce, Ojciec z jakiegoś powodu mu zabronił, ale każdy starszy anioł doskonale zna tę historię.
Sam przysunął krzesło do łóżka, ponieważ spodziewał się, że było to coś poważnego.
– Czy ma to związek z Deanem? O czyjej śmierci mówiłeś?
– To wydarzyło się dawno temu i gdy mówię „dawno”, mam na myśli podczas tworzenia waszego gatunku. Bo, widzisz, Bóg nie był wtedy sam.
Czoło Sama pokryło się zmarszczkami zamyślenia.
– Co to znaczy?
– Znamię to swego rodzaju zamek. To nie ja je stworzyłem, choć w znacznej części się do tego przyczyniłem.
– Mówiłeś, że przelałeś do niego swój żal za wyrzucenie z Nieba.
– Owszem, ale gdy już je otrzymałem.
– Czekaj… Stworzyłeś je i posiadałeś?
Lucyfer uśmiechnął się smutno.
– Otrzymałem to Znamię, ponieważ powierzono mi misję.
– Kto ci je dał? – zapytał Sam, przysuwając się bliżej archanioła.
– Bóg.
Zapadła martwa cisza.
~*~
– Castielu, mamy problem.
– Co się stało?
Rudowłosy anioł oddychał ciężko, co rusz zagryzając wargi. Siedzieli na ławce w parku, obserwując bawiące się na placu zabaw dzieci, i chociaż Castiel nie był przekonany co do wyboru lokalizacji spotkania, przemilczał to.
– Metatron chyba… Chyba wie o naszej działalności. Słyszałem, jak podczas rozmowy z Gadreelem mówił o tobie te okropne rzeczy, że zauważył, że coraz więcej aniołów zaczyna się zachowywać podejrzanie i że zamierza coś z tym zrobić.
– Wyjawił więcej szczegółów? – zapytał Castiel.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, więc rodzice zabierali dzieci z parku, żegnając się i życząc sobie miłej nocy.
– Nie usłyszałem, bo Michał zaczął się wykłócać o brak jakiejkolwiek aktywności ze strony i Metatrona i… – zawahał się lekko – Lucyfera. Castielu, to prawda, że on wrócił?
– Obawiam się, że tak. – Hamon rozglądał się na boki, jakby spodziewał się ataku archanioła w każdej chwili. Gdyby tylko wiedzieli… – Wspomniałeś o Michale. Dlaczego się kłócił?
– Michał chce działać, ale Metatron mu na to nie pozwala. Dobrze wiemy, że jest w posiadaniu tabliczek, ma znaczną przewagę nad Michałem i to chyba go drażni. Najwyraźniej nie chce czekać bezczynnie, chce dorwać Lucyfera… Jak my wszyscy…
Sytuacja w Niebie robiła się coraz mniej ciekawa i jeżeli nikt nie podejmie jakichś kroków, może się to skończyć tragicznie. Chcąc czy nie, trzeba będzie doprowadzić do konfrontacji Michała i Lucyfera; Michał musi zrozumieć, że przedwieczny plan Boga został odwołany, że walka nie była rozwiązaniem. Niepokoił go również spisek Skryby.
~*~
– Nosiłeś Znamię? – zapytał w końcu Sam, nie mogąc się otrząsnąć ze zdziwienia.
– Jako pierwszy, tak. Kain był moim następcą, a Dean stał się jego. Tak jak mówiłem, Znamię nie powinno znajdować nowego właściciela.
– Ale chwila, w jakim sensie to Znamię to zamek?
– Trzyma w ryzach coś znacznie potężniejszego niż anioły, demony, nawet lewiatany, które pierwotnie zamieszkiwały te ziemie. Coś, co równa się Jego sile.
– Co? – niecierpliwił się Sam.
– Ciemność.
– Ciemność? Biblijną ciemność czy co?
Lucyfer westchnął ciężko.
– „I stała się światłość. Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą” – archanioł zakończył cytować przypowieść o stworzeniu świata, ku rosnącej ciekawości łowcy. – Pięknie to sobie Tatuś wymyślił. Sęk w tym, że On nie stworzył światłości, On jest Światłością.
– Co w takim razie jest Ciemnością?
– Bingo. Możesz nie wiedzieć, jak każdy na tym świecie – dodał po namyśle – ale Bóg miał siostrę.
– Siostrę? – parsknął Sam i odsunął się od Lucyfera.
~*~
Dean nie nazwałby tego spokojnym snem. Nie przywykł do zasypiania o tak wczesnej porze, ale wysiłek związany z ujarzmianiem Znamienia dał mu w kość. Kręcił się bez ustanku, raz było mu zbyt ciepło, całe ciało pokrywało się potem, by w następnej sekundzie mógł przeszyć go mrożący dreszcz. Spocona koszulka przyklejała się do jego karku i szyi, dusząc go. Nie potrafił znaleźć wygodnej pozycji, jęczał i dyszał, ale te fizyczne nieudogodnienia było niczym w porównaniu do obrazów, które przewijały mu się przed oczami.
Krew. Martwe ciała. Twarze wykrzywione w niemym okrzyku o pomoc. Więcej krwi.
On był sprawdzą tego wszystkiego. To on mordował, zarzynał, rozczłonkowywał niewinne ofiary. Otaczał go mrok, jednak ten mrok znajdował się również w nim, zalewał go od środka, pozbawiał go człowieczeństwa, wysysał szczęście. Wściekał się. Nie wiedział na co i dlaczego, zwyczajnie był zły. I w jakiś sposób musiał ten gniew uzewnętrznić.
I zamierzał kontynuować to uzewnętrznianie, dopóki nie osiągnie spokoju, który nigdy miał nie nadejść.
~*~
– Chcesz mi powiedzieć, że Bóg miał pieprzoną siostrę?
– Technicznie rzecz biorąc, nadal ją ma.
– To znaczy… To znaczy, że siostra Boga to Ciemność? I że Znamię trzyma ją pod kluczem?
Lucyfer zaklaskał niespiesznie i pstryknął palcami, po czym spojrzał na świecącą się lampę.
Sam za to nie mógł wyjść ze zdumienia. Siostra Boga? Takie rzeczy działy się tylko w kiepskich sequelach jeszcze gorszych filmów. Dlaczego Bóg wymazał ją z kart historii?
– Jeśli pozbędziemy się Znamienia, wypuścimy Ciemność?
– Dobrze kombinujesz. Warto też dodać, że jeśli twój brat zginie podczas noszenia Znamienia, stanie się demonem.
– Co kurwa? – prawie krzyknął i wstał z krzesła, które się przewróciło i z głośnym hukiem opadło na podłogę.
To niemożliwe. Nie, to się nie działo naprawdę. Być opętanym przez demona to jedno, ale stać się jednym z nich?! To było po prostu zbyt pokrzywione.
– Musi być inne rozwiązanie.
Musiało. Sam nie mógł dopuścić do tego, by jego brat zginął, nie po raz kolejny. W dodatku teraz ciążyło nad nim niebezpieczeństwo przekształcenia się w demona – cholernego demona, na miłość boską!
Cóż za ironia.
– Sam, oboje wiemy, jak to się skończy. Mając do wyboru dobro brata albo dobro świata, Winchester zawsze wybierze Winchestera. Jesteś gotowy sprowadzić zagładę na gatunek ludzki niż pozwolić, by naczynie Michała stało się demonem.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Lucyfer miał rację.
Sam był do tego zdolny.