Jeśli zbyt długo patrzysz się w mrok,
uważaj, by mrok nie zajrzał i w ciebie.
Sam wraz z Poranną Gwiazdą udał się do motelu w Sain Marys, oddalonego od Topeki, gdzie przebywał Dean, o niecałe trzydzieści mil, z racji późnej godziny i wyjątkowej markotności archanioła narzekającego na co się tylko dało. Łowca postanowił, że poszuka brata z samego rana. Nakazując Lucyferowi, by został w Volkswagenie, skierował się po klucze do pokoju – specjalnie poprosił o taki z dwoma łóżkami, ażeby nie dawać niebieskookiemu żadnych złudzeń.
Cały misterny plan poszedł się kochać, bo tak czy siak skończyli w jednym łóżku, zasypiając w swoich objęciach.
~*~
Dean przyznał to niechętnie, ale Crowley był całkiem niezłym wspólnikiem. Może i metody tego pompatycznego kutasa były nieco niekonwencjonalne, jednak naprawdę skuteczne, a to niwelowało wszelkie nieprzyjemności.
Z Królem Piekła siedzącym na siedzeniu pasażera, zwyczajowym miejscu Sama, pojechał do Lyndonu – z każdą chwilą nienawidził demona coraz bardziej – ponieważ to właśnie tam umówił ich z Andre Devlinem. Droga zajęła im czterdzieści minut i łowca mógł przysiąc, że było to drugie najdłuższe czterdzieści minut jego życia, nie licząc tego występu teatralnego Sama w ósmej klasie, wypełnione niedyskretnymi aluzjami i przyprawiającym go o mdłości podtekstem erotycznym. Musiał czym prędzej pozbawić go dostępu do ludzkiej krwi, która czyniła go jeszcze gorszym – a Dean nie sądził, że to w ogóle możliwe.
Czekali na niego na tyłach jakiegoś sklepu. Crowley nie byłby Crowleyem, gdyby nie zrobił czegoś głupiego. Z uporem lwa próbował wyciągnąć batonik z automatu, co niestety nie zakończyło się powodzeniem i Dean został zmuszony do wyciągania zaklinowanej ręki demona z wnętrza maszyny. Demon kilkukrotnie zwrócił mu uwagę, by uważał na kosztowny garnitur, dlatego łowca zrobił co w jego mocy, by jak najbardziej uszkodzić rękaw, którym to Crowley zahaczył o jedną ze sprężyn.
Devlin zjawił się dziesięć minut po umówionym czasie i od razu przeszedł do konkretów. Facet był łysy, jego twarz pokrywała skrzętnie przycięta broda, a na szyi zawieszony miał wymyślny szalik i Dean ledwo się powstrzymał przed rzuceniem nieprzychylnego komentarza. Crowley najwidoczniej przedstawił ich jako poszukiwaczy znamienitego kolekcjonera zainteresowanego poważną umową. To nie zadziałało. Wtedy do akcji wkroczył Dean i błysnął Devlinowi odznaką FBI przed wyjątkowo zadartym nosem. To również nie poskutkowało, dlatego Król Piekła – demon z natury niecierpliwy – zdołał jedynie uprzedzić Deana słowami „trzymaj mnie”, po czym opuścił swe ludzkie ciało w postaci czerwonego dymu i wtargnął do ciała Devlina. Martwy korpus Crowleya ciążył w ramionach Deana przez zaledwie pięć sekund, wtedy to Crowley wrócił do crowleyowego ciała i uśmiechnął się kurtuazyjnie. Andre Devlin zamrugał kilkakrotnie, zmierzył ich od stóp do głów snobistycznym spojrzeniem i odszedł w swoją stronę, a gdy znalazł się na odpowiedniej odległości, demon wyjawił Winchesterowi, czego się dowiedział.
Zadecydowali, że z samego rana ruszą do Narodowego Instytutu Starożytności w Kansas City, Missouri, gdzie znajdowało się Pierwsze Ostrze.
~*~
– I?
– Już ci mówiłem, Sam, nie przywiązuję wielkiej wagi do wyglądu fizycznego mojego naczynia.
Łowca westchnął i zaciągnął ręczny. Podążając tropem Deana dojechał do Narodowego Instytutu Starożytności, ale nie miał pojęcia czego Dean szukał akurat w tym miejscu i czy miało to jakiś związek z jego domniemanym polowaniem.
Podając się za agentów FBI dowiedzieli się, że ubiegła ich inna para federalnych niecałą godzinę wcześniej. Z opowieści kustosz doktor McElroy wynikało, że był to Dean i… Crowley. Sam mógł się tego spodziewać, ale sprawdzenie się jego obaw zabolało tak czy siak.
Dean współpracował z Crowleyem. Choć on pewnie określiłby to mianem „wyzysku”, w co Sam oczywiście by nie uwierzył ani na sekundę. Ów dwójka szukała Pierwszego Ostrza, które pierwotnie znajdowało się w skarbcu w Instytucie, lecz doktor McElroy sprzedała je tajemniczej osobowości nazywając siebie Magnusem. Samowi to nazwisko wydawało się znajome. No tak, Ludzie Pisma zwykli się tak nazywać podczas misji incognito, jednak to mu nie pasowało do układanki, ponieważ wszyscy Ludzie Pisma zostali zamordowani przez Abaddona lub umarli ze starości. Czyżby coś przegapił? Czy Dean wpadł na to samo? Jeśli tak – czy podjął jakieś kroki?
Sam i Lucyfer wrócili do motelu wspólnie uzgadniając, że więcej nie wskórają bez akt przebywających w bunkrze.
– Co wiesz na temat Pierwszego Ostrza? – zapytał łowca rozsiadając się na niewygodnym fotelu.
Lucyfer uniósł wzrok znad czytanego w gazecie artykułu i przekrzywił lekko głowę. Długo milczał.
– Cóż, ja je stworzyłem, więc teoretycznie wiem o nim wszystko.
– A bardziej szczegółowo? – ponaglił.
– Jest to kość osła, którą Kain zabił swojego brata, bla bla, z pewnością znasz tę historię… Kain zabijał nią rycerzy Piekła, również stworzonych przeze mnie, nie chwaląc się. Bez Znamienia jest bezużyteczne, sądzę jednak, że to wiesz.
– Ta, Dean je ma.
– Wiem, wyczułem.
Sam zmarszczył brwi.
– Serio? – spytał sceptycznie.
– Tak silnej magii jej stwórca nie może nie wyczuć.
– Jak można się go pozbyć?
– Zadajesz bardzo trudne pytania, wiesz?
– Wiem tyle, że w książkach nic nie znalazłem i że kończy nam się czas. Dlatego łaskawie odpowiedz.
– Mógłbym, ale wtedy nie byłoby zabawy. – Anioł uśmiechnął się niczym wilk.
– Ciebie ta sytuacja bawi?
– Zważywszy na okoliczności… – urwał znacząco. – Zadziwiające, jak bardzo wy, Winchesterowie, jesteście specjalni. Posłuchaj – dodał na widok miny bruneta – to Znamię to bardzo stara rzecz i nie powinna znajdować nowego właściciela. Podczas tworzenia, przelałem do niego moją gorycz, moje rozczarowanie postawą Boga oraz innych aniołów, przede wszystkim Michała, więc wydaje mi się, że potrafisz sobie wyobrazić, jaka moc skrywa się za tym Znamieniem.
– Czyli nie da się go usunąć?
– Wszystko się da. Po prostu nie bez powodu nazywa się to Znamieniem Kaina. Skutki uboczne zmieniają człowieka, igrają z jego duszą i ciałem, zmuszają do popełniania zbrodni, o jakich się ludzkości nie śniło. Głód idący z nim w parze może być zaspokojony tylko w jeden sposób. Oboje wiemy, w jaki.
Sam postanowił to przemilczeć. Nie był ślepy ani tym bardziej głupi – widział, co się działo z Deanem, jak się zmienił odkąd Kain podarował mu to przeklęte Znamię; tracił nad sobą panowanie, pogrążał się w mroku.
– Więc jest sposób?
– Oczywiście, że tak.
Lampki w głowie Sama zaświeciły się momentalnie. Właśnie nadarzyła się okazja do znalezienia rozwiązania na przypadłość Deana! W końcu, po miesiącach niekończących się poszukiwań, setkach godzin żmudnego czytania najstarszych ksiąg – okazało się, że odpowiedź mieli cały czas pod nosem.
– Jak?
– To nie takie proste, Sam – ostrzegł archanioł. – Za funkcją Znamienia kryje się coś więcej niż może ci się wydawać.
– Nieważne. Muszę wiedzieć, jak to naprawić. Jestem gotów zrobić wszystko.
– I w tym tkwi wasz problem.
– Co masz na myśli? – prychnął. – Nie mamy z Deanem żadnego problemu.
– Na pewno? – Lucyfer uśmiechnął się tak, jakby wiedział, że Sam nie dopuszczał tego do siebie, jednak po cichu zdawał sobie z tego sprawę. – Nie dostrzegasz żadnych anomalii w waszym związku?
– Nie – powiedział z naciskiem. – Kocham mojego brata, a on kocha mnie. Nie pozwolę na to, by coś mu się stało, prędzej zginę.
– W to nie wątpię. Naprawdę, Sam, daliście świadectwo tego wiele, może nawet zbyt wiele razy.
– Jak wyleczyć Znamię? – zmienił temat, bo to, o czym w tej chwili rozmawiali, ani trochę mu się nie podobało.
~*~
– To tutaj? – spytał Dean rozglądając się na boki.
Wielkie, próchniejące drzewa i bezlistne krzewy wijące się w różnych kierunkach, oplatające stary wrak samochodu, powalone pnie z wystającymi, zgniłymi konarami otaczały ich z każdej strony, nadając otoczeniu tajemniczej aury. Pozostałości śniegu osiadły na marnie wyglądającej trawie, prawie brązowej, jak to zawsze po zimie bywało. Impalę zaparkował niedaleko, a i tak obawiał się, że w labiryncie choinek zapomnianym przez cywilizację zapomni, gdzie ją zostawił.
– Pójdzie nam łatwiej, jeśli przestaniesz kwestionować moje decyzje – odpowiedział Crowley chowając dłonie w płaszczu.
– Skąd w ogóle o nim wiesz?
– Szukałem go wcześniej, z niepowodzeniem jak zdołałeś zauważyć. Z twoją pomocą jednak, może zakończyć się to inaczej.
– Cuthbert Sinclair. Pierwsze słyszę. Jesteś pewny?
– Dean, cóż ja ci takiego uczyniłem, że stronisz od zaufania mej osobie?
– Znalazłoby się kilka rzeczy…
– Życie jest zbyt krótkie, by chować dawne urazy. – Na twarz Króla Piekła wstąpiła mina zbitego psa, przez co łowca przewrócił oczami. – Jeśli będziesz tak robić, dostaniesz zakwasów.
– Poradzę sobie, dzięki – sarknął.
– Sinclair był członkiem Ludzi Pisma nim uznano jego metody za niebezpieczne i kontrowersyjne i postanowiono go usunąć z tego waszego małego bractwa. Był mistrzem zaklęć. To znaczy, sam się tak nazywał, więc to się chyba nie liczy.
– I uważasz, że jest gdzieś tutaj? Nawet jeśli przeżył masakrę Abaddona, teraz będzie miał z… nie wiem, dziewięćdziesiąt lat?
– Musisz zacząć słuchać... Zaklęcia? Dociera coś do twojego prymitywnego móżdżka? – Winchester popatrzył na Crowleya i zacisnął mocno szczękę. Ręka aż go świerzbiła. – I, tak, wiem, że jest tutaj. Dokładnie tutaj. Właśnie w tym miejscu.
Dean obrzucił okolicę nieprzychylnym spojrzeniem. Prócz drzew i ziemi nie było tu nic.
– Nie wydaje mi się.
– Jest tutaj. Użyj trochę uroku osobistego, na panią kustosz zadziałało.
Ostatni raz przewrócił oczami, po czym zrobił krok do przodu i potarł niezgrabnie dłonie.
– Magnus? Cuthbert Sinclair? Witaj, nazywam się Dean Winchester, jestem wnukiem Henry'ego Winchestera. – Nic się nie stało. – Wiem, że razem przynależeliście do Ludzi Pisma i chciałbym poznać twoje spojrzenie na sytuację, która się wtedy wydarzyła. – Żadnego odzewu. Dean powoli zaczął się niecierpliwić i tracić nadzieję na to, że plan Crowleya wypali. – Tak się składa, że jestem dziedzictwem. Tak powiedział mój dziadek.
Gdy po minucie nie wydarzyło się nic, co mogłoby w jakimkolwiek stopniu skłonić Deana do choćby rozważenia sposobności pomyślności pomysłu Króla Piekła, łowca odwrócił się w jego kierunku i w poirytowaniu uniósł brwi. Demon odwzajemnił jego gest, ale nagle coś w pokrytej zarostem twarzy się zmieniło, przeobraziło w zaciekawienie. Oczy niższego mężczyzny rozszerzyły się nieznacznie, a między uniesionymi wcześniej brwiami uformowała się malutka kreska. Crowley podniósł dłoń i grubym palcem wskazał Deana. A raczej to, co się za nim pojawiło.
~*~
– Musimy jechać akurat teraz? – jęknął Lucyfer z taką żałością w głosie, że Samowi na ułamek sekundy zrobiło się go szkoda. Był to bardzo krótki ułamek sekundy.
– Tak. Dean zatrzymał się w jakimś dziwnym miejscu, chciałbym to sprawdzić.
– Moja obecność jest konieczna?
Sam przestał pakować swoją torbę i spojrzał na Lucyfera, którego mina wskazywała na ogromną niechęć do jakichkolwiek wypraw. Zaintrygowany tym spostrzeżeniem, zapytał:
– Dlaczego nie chcesz jechać?
– Nie chcę, po prostu.
– Mhm, to mnie nie przekonuje. Zbieraj się.
Poirytowane westchnięcie Lucyfera było niczym paznokieć ciekawości drapiący odległe zakamarki umysłu łowcy, jednak postanowił to zignorować, bowiem Dean był w tym momencie jego priorytetem.
Lucyfer najwyraźniej nie zamierzał ukrywać swego zniechęcenia, ponieważ wstał z fotela z wielkim trudem powłóczywszy nogami podszedł do wieszaka, gdzie znajdowała się jego czerwona, pozszywana kurtka. Założył ją, przypominając Samowi siebie z dzieciństwa, kiedy to późno w nocy został zrywany z łóżka z powodu nagłego wypadku, którym – jak się potem okazało – była konieczność uciekania z miasta przed policją. Więc tak, Lucyfer przypominał mu dziecko wyrwane ze snu. Nie rozczulał się nad tą myślą.
Droga z motelu do Topeki zajęła im pół godziny, nie licząc dziesięciominutowego przystanku na stacji benzynowej, gdzie Lucyfer wdał się w swoją pierwszą kłótnię z człowiekiem, a dokładniej mówiąc; z małżeństwem z kilkudziesięcioletnim stażem. Niestety, a może na szczęście, Sam nie poznał tematu ów kłótni, ponieważ nie odbyła się ona w żadnym znanym mu językiem – jak się okazało, w mniej lub bardziej sprzyjających okolicznościach, Lucyfer płynnie posługiwał się węgierskim dialektem. Gdy staruszka zaczęła energicznie gestykulować pomarszczonymi dłońmi i podnosić głos, Sam postanowił zakończyć to przedstawienie i chwycił kołnierz koszuli Lucyfera, a następnie siłą wyciągnął archanioła ze sklepu. Lucyfer nie chciał wyjaśnić, o czym rozmawiał z tymi ludźmi, ale najwidoczniej bardzo to nim wzburzyło, bo przez resztę drogi mamrotał coś pod nosem.
Na miejsce dotarli w samo południe. Sam nie wiedział, czego ma się spodziewać. Zaparkował samochód na uboczu głównej drogi, obok której rozpościerał się stary las aż po horyzont.
– Nie oddalaj się.
– Nie miałem zamiaru – odpowiedział Lucyfer z przekąsem, wyprowadzony z równowagi przez wcześniej spotkane małżeństwo.
Sam wraz z Lucyferem powędrował w głąb lasu. Dean znajdował się niecałe sześćdziesiąt stóp na wschód od nich, a przynajmniej tak twierdził GPS w telefonie łowcy. Rozglądali się w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku życia, ale napotkali jedynie próchniejące drzewa. Po kilku minutach bezowocnego kręcenia się w kółko, Sam dostrzegł znajomy kształt Impali swojego brata. Pospieszył Lucyfera i w dziesięć sekund później znaleźli się przy Chevrolecie i… siedzącym w nim Crowleyu. Początkowy uśmiech samozadowolenia demona przekształcił się w pełne niedowierzanie z domieszką przerażenia spojrzenie, gdy jego wzrok spoczął na sylwetce Porannej Gwiazdy. Crowley odruchowo się przeżegnał. Sam otworzył drzwi pasażera i nachylił się lekko.
– Gdzie jest Dean? – spytał, oddychając głęboko.
– Czy… Czy mnie oczy mylą, czy ty, łośku, faktycznie przyszedłeś tutaj z protoplastą mojego gatunku?
– Nie schlebiaj sobie, nie stworzyłem cię osobiście. Możesz się nazywać co najwyżej nieudanym eksperymentem – powiedział spokojnie Lucyfer.
Crowley na powrót zamknął drzwi i założył ręce na piersi.
– Crowley! – krzyknął Sam, siłując się z klamką. – Gdzie on jest!
– Tutaj. – Sam szybko omiótł okolicę spojrzeniem, ale Deana tutaj nie było. Ponaglił Crowleya ruchem dłoni. – Kogo nazywasz nieudanym eksperymentem? – zwrócił się do Lucyfera stojącego nieopodal zniszczonego przez czas roweru. – Bo z tego, co wiem, to tak dokładnie to nie jesteś przykładem idealnego anioła.
– Nie mam na to czasu, Crowley. Albo mi powiesz, gdzie jest mój brat albo zrobi się nieprzyjemnie.
Król Piekła westchnął ociężale i wyszedł z Impali.
– Twój brat złożył wizytę mistrzowi zaklęć, więc domyśl się, gdzie może przebywać.
~*~
– Dobrze, zastanowię się – powiedział Magnus. – Ale powiedz, Dean, nie chciałbyś zostać częścią najwspanialszej kolekcji wszech czasów, być wiecznie młody? Mógłbym cię nauczyć kilku moich sztuczek. Hmm? Byłbyś moim towarzyszem? Muszę być z tobą szczery, przez te wszystkie lata zrobiło się tutaj samotnie.
Dean nerwowo przestąpił z nogi na nogę, lecz nie chciał zdradzić swoich złych przeczuć, dlatego przybrał kamienny wyraz twarzy, dodatkowo kpiąco unosząc brwi.
– Czy według ciebie nic z tego, co właśnie powiedziałeś, nie zabrzmiało nieco, no nie wiem, dziwnie?
Magnus zaśmiał się krótko.
– Dean, ofiaruję ci tutaj złote góry. Będąc w posiadaniu Ostrza /i/ Znamienia mógłbym pozbyć się Abaddona raz na zawsze!
– Ta, tylko jest mały problem, są powiązane. Więc co powiesz na to; ty pożyczysz mi Ostrze, a ja się wszystkim zajmę.
Sinclair odłożył trzymaną wcześniej szklankę i zbliżył się do łowcy, który ukradkiem sięgnął po maczetę schowaną pod materiałem kurtki.
– Jeden mały architektoniczny problem -- brak okien, brak drzwi.
Dean wyciągnął maczetę i uśmiechnął się dziko.
– Cóż, w takim wypadku... chyba zrobię własne.
– Shen ti rán shao! – krzyknął Magnus.
Ostrze maczety rozgrzało się do czerwoności i Dean musiał ją puścić, ponieważ zaczęła parzyć jego dłoń. Popatrzył przerażony na uśmiechającego się Magnusa.
~*~
– Jak tam wejść? – zapytał Sam.
– Halo, jestem demonem – odpowiedział Crowley, który w końcu postanowił wyjść z Impali, pod warunkiem, że Lucyfer nie odezwie się do niego bez proszenia. Lucyfer oczywiście nie był skory do zaakceptowania tych warunków, ale Samowi udało się go przekonać. – Masz szczęście, że tu jestem, inaczej nic byś nie zrobił. Kto by pomyślał, łosiu, ty i ja, znowu razem. Towarzysze broni, jak wolisz. Po tej całej akcji może zrobimy sobie takie same tatuaże?
– Crowley? – przerwał mu Sam.
– Tak?
– Mógłbyś się, kurwa, zamknąć?
Król Piekła widocznie szykował się do wygłoszenia długiego monologu o jego niekończącej się liście wyświadczonych Winchesterom przysług, ale parsknięcie Lucyfera zbiło go z tropu.
– Tak się składa, że to miejsce jest chronione, więc twoje moce są bezużyteczne, zupełnie jak ty, jeszcze bardziej niż zwykle.
– Zawsze możemy użyć zaklęcia – odezwał się nonszalancko anioł, przyglądając się zardzewiałemu rowerowi.
– Miałeś się nie odzywać – powiedział Crowley.
– Nie mówię do ciebie, figurancie.
– Lucyfer, skup się. Jakich składników potrzebujesz?
~*~
– Witamy w kolekcji, Dean.
– Nie pamiętam, żebym się zgodził – przyznał Dean, rozglądając się wokół własnej osi w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc w wydostaniu się z tego przeklętego budynku.
– Zabiłeś moje dwa ulubione wampiry, musisz mi to wynagrodzić. A teraz grzecznie pójdziesz ze mną i nie będziesz próbował niczego zbroić, dobrze?
– Wal się.
~*~
Na zewnątrz Sam wrzucał kolejne składniki do miski znalezionej w bagażniku Impali, będąc instruowanym przez Lucyfera. Crowley wzdychał i jęczał za ich plecami.
– Czy konieczna jest obecność tego czegoś? – spytał Lucyfer z obrzydzeniem.
– Niechętnie to przyznaję, ale nie wiem, co może na nas czekać u Magnusa, przyda się dodatkowa para rąk.
– To tylko demon, sam mówiłeś, że jest bezużyteczny.
– Tak. Jednak przyniósł wszystkie niezbędne składniki.
– Gdybym miał moją łaskę, nie musielibyśmy się z tym męczyć…
– Ja was słyszę! – warknął Crowley.
– Nie obchodzi nas to! – krzyknęli jednocześnie, ale nie zwrócili na to uwagi.
W przeciwieństwie do demona.
– Proszę proszę, jaki anioł, takie naczynie.
Lecz jego komentarz pozostawiony został bez odpowiedzi.
Sam dokończył wykonywaną czynność i skinął głową w kierunku archanioła.
– Ingressum domi dona mihi – Lucyfer wypowiedział zaklęcie i w tej samej chwili znikąd pojawił się szary, gęsty dym w kształcie drzwi, wydobywający się z ziemi.
Sam, Crowley i Lucyfer ruszyli do środka.
~*~
Dean szarpał się z zaklęciem, które spętało jego kostki i nadgarstki, lecz jego starania nie przyniosły zamierzonego skutku. Stał przywiązany do jakiegoś filara pod ścianą z idealnym widokiem na gablotkę z Pierwszym Ostrzem. Magnus powoli szedł w stronę Ostrza, a gdy je pochwycił i kilkukrotnie poprawił uścisk, skierował się do związanego łowcy.
Wolał nie myśleć o tym, jaki los spotka go w sadystycznych rękach Magnusa, ani o tym, jak zareaguje Sam, gdy się dowie, a dowie się prędzej czy później. Sinclair mógł go równie dobrze użyć jako maszyny do zabijania, bo – zważywszy na historię Kaina – tym właśnie się stanie po zetknięciu z Pierwszym Ostrzem.
Z początku taki był plan, ale ten mistrzowski plan zawierał również wsparcie Sama, którego tutaj niestety nie było. Starszy z braci wiedział, że to się tak skończy, a co najgorsze, mógł obwiniać tylko i wyłącznie siebie.
Jednak z drugiej strony pewna część Deana pragnęła połączyć się z Ostrzem, poczuć jego moc, dać upust kłębiącym się w nim negatywnym emocjom; zwierzęcej furii, nieopisanej nienawiści, potrzeby zabijania każdej napotkanej istoty. Czuł złość, nie wiedział względem czego konkretnie, po prostu czuł pierwotną złość i mrok i nienawiść i wściekłość i wszystkie te uczucia sprawiały, że targała nim jednocześnie desperacka chęć zepchnięcia tych okropieństw w najdalszy zakamarek umysłu, gdzie mogłyby tkwić pod kluczem, z dala od niewinnych ludzi.
– No to co, chłopcze, zaczynamy?
– Możesz mi skoczyć, Sinclair.
Magnus zacmokał językiem.
– Czyż nie tego właśnie chciałeś? Bądź co bądź, złączenie się z Ostrzem było twoją misją, nie rozumiem, dlaczego się sprzeciwiasz?
– Nie mam zamiaru być twoją zabawką.
– Och, daj spokój. Nie uwierzę, że wnuk Henry'ego Winchestera nie jest ciekawy działania tego cudeńka. No dalej, Dean, wyciągnij dłoń. – Cuthbert zdjął zaklęcie unieruchamiające nadgarstki łowcy, a następnie podsunął mu starą kość prawie pod sam nos. – Wiem, że cię do niego ciągnie, widać to w twoich oczach.
Dean potrząsnął głową i położył dłoń na piekącym Znamieniu, powstrzymując się całą zgromadzoną w sobie siłą woli przed rzuceniem się na Ostrze, przed zanurzeniem się w niekończącej się otchłani grzechu.
~*~
Szli dobrze oświetlonym korytarzem, urządzonym w stylu z lat sześćdziesiątych, pełnym starych obrazów, świeczników, po ciemnej, drewnianej podłodze.
– Zakochałem się w tym wystroju – powiedział Crowley, a Sam uderzył go w potylicę z otwartej dłoni.
– Zamknij się – szepnął, ponieważ usłyszał czyjeś kroki dobiegające z prostopadłego przedsionka.
Wychylił się zza rogu, podobnie uczynił Lucyfer, którego oddech delikatnie omiótł jego kark i wtedy poczuł przebiegające po całym ciele dreszcze. Zepchnął te myśli na bok, w tym momencie najważniejszym było znalezienie Deana i upewnienie się, że nic mu nie groziło. Łowca kątem oka dostrzegł, że mężczyzna znajdujący się w drugim korytarzu chował coś na kształt mapy do szuflady. Wydedukował, że był to sam mistrz zaklęć, zważywszy na to, że znajdowali się w jego ukrytym bunkrze, dlatego postanowił go zaczepić.
– Magnus? To znaczy... Cuthbert? – Magnus podniósł głowę i popatrzył na Sama w zdziwieniu. – Witaj, przepraszam za wtargnięcie, jestem Sam Winchester.
Sam wyciągnął dłoń w stronę skołowanego Sinclaira, jednak mężczyzna nie odwzajemnił powitalnego gestu, chociaż to Sam potrafił zrozumieć – w końcu człowiek mieszkający sam w ukryciu z pewnością nie często miewał gości i tak niespodziewana wizyta mogła w pierwszej chwili wprawić w osłupienie.
– Umm, Winchester? – zapytał głupio i podrapał się po głowie.
– Tak – uśmiechnął się łowca – tak, jestem wnukiem Henry'ego Winchestera i.. – Sam poczuł, że ktoś szarpał jego łokieć. Tym kimś był Lucyfer. – Co?
– To nie jest człowiek – mruknął Lucyfer.
Sam w ułamku sekundy wyciągnął nóż Ruby i przystawił go do szyi miotającego się Magnusa – a raczej zmiennokształtnego, syczącego i wijącego się na wszystkie strony.
– Zabierz mnie do mojego brata.
Po przejściu parunastu stóp z Lucyferem u boku, Sam stanął w drzwiach wytwornego salonu i pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był Dean.
– Sam! Nie!
Twarz Magnusa–zmiennokształtnego przetransformowała się w twarz łysiejącego bruneta, który zwinnie wyrwał nóż z dłoni Sama i go zaatakował, jednak dzięki szybkiej reakcji archanioła nie zdołał mu go wbić w aortę. Lucyfer w mgnieniu oka odciągnął Sama w swoją stronę, przez co potwór potknął się o własne nogi i wylądował na podłodze, gdzie Winchester skutecznie pozbawił go życia.
Nagle w pomieszczeniu pojawiła się jeszcze jedna osoba; tym razem był to prawdziwy Magnus. Sam nie zwlekał i wstał z podłogi, a następnie ruszył w kierunku Sinclaira z wyciągniętym przed siebie nożem.
– A–ach, nie radzę – powiedział Magnus kiwając palcem, pokazując Samowi skrywane za plecami Pierwsze Ostrze.
~*~
Cuthbert zakończył sznurowanie ostatniego węzła wokół kostek Lucyfera, po czym zwrócił się do Sama.
– Nie spodziewałem się, że jest was dwóch. Skąd wiedziałeś, że ten zmiennokształtny to nie ja?
– Przeczucie – wydyszał Sam i ukradkiem zerknął na Deana.
Dean pokręcił głową.
– A kim jest ten tutaj? – Magnus wskazał palcem archanioła. – Nie wygląda mi na łowcę.
– Przyjaciel rodziny – powiedział starszy z braci wyprutym z emocji głosem, przez co Sam zmrużył podejrzliwie oczy.
– Hm, tak się zastanawiam, po co mam się przemęczać wysysaniem twojej woli, skoro jest dużo łatwiejszy sposób na zdobycie twojego posłuszeństwa.
Dean widocznie otrząsnął się z amoku, bo zaczął się szarpać, usilnie próbując dostać się do Sama.
– Magnus, przysięgam na Boga...
– Co mi zrobisz? – zapytał radośnie Magnus. – Co on mi zrobi? – zwrócił się do Sama. – Nie proszę cię o współpracę, Dean, ja jej od ciebie wymagam. Więc, lepiej szybciutko chwycisz Pierwsze Ostrze, bo inaczej piękna buźka twojego brata nie będzie już taka piękna.
– O czym on mówi? – spytał nerwowo Sam.
– Ten młody buntownik nie chce zyskać potęgi, o jakiej świat nie słyszał. Aj wy nicponie, zagadujecie mnie – mruknął Magnus cicho i podszedł do Deana. – Nie chcesz mnie rozzłościć, uwierz. Bądź grzeczny, to nie stanie się im krzywda.
Dean popatrzył błagalnie w oczy Sama, ale nie powiedział nic. Zniecierpliwiony Sinclair chwycił rękę Deana i wpakował mu uzębioną kość do dłoni i wtedy wydarzyło się coś, czego Sam nigdy nie zapomni.
Znamię się zaświeciło, wszelkie żyły na przedramieniu Deana zaczęły wystawać spod skóry i zmieniać swe barwy na krwistą czerwień, sprawiając łowcy ból, czego dowodem były nieludzkie okrzyki. Dłoń Winchestera zacisnęła się mocniej wokół rękojeści, a następnie cała jego prawa ręka zatrzęsła się niekontrolowanie. Oddychał ciężko, czemu z fascynacją przyglądał się Cuthbert
– Dean! – wrzasnął Sam.
Dean toczył wewnętrzną walkę. Sam widział cierpienie, ale i rozkosz na wykrzywionej w dziwnym grymasie twarzy brata. Gdy spazmy stały się nie do wytrzymania, Dean puścił Ostrze, które z łoskotem upadło na drewnianą podłogę, tuż u stóp Magnusa.
– Nie martw się, następnym razem będzie ci o niebo łatwiej!
– Dean! Wszystko okej?
– Przepraszam… – wyszeptał Dean i pusty wzrok przeniósł z Sama na leżące na podłodze Ostrze.