sobota, 9 stycznia 2016

32. Wspomnienia


Nie w poznaniu jest szczęście,
ale w poznawaniu.


– Chce zrobić co? – spytał Castiel nie dowierzając słowom rudego anioła.
– Michał chce przejąć od Metatrona anielską tabliczkę – powtórzył przenosząc wzrok to na Castiela, to na Gadreela.
– Skąd to wiesz? – dopytywał Castiel.
– Słyszałem pogłoski.
– Więc to niekoniecznie musi być prawda – przyznał Gadreel.
– Nie byłbym taki pewien. Archanioły chciały ją przejąć poprzednio, z mniejszym lub większym skutkiem, dlatego może Michał chce spróbować znów ją wykraść. Czy do Metatrona te plotki dotarły?
– Chyba nie, to znaczy nie wiem dokładnie, ale nie mówił mi nic na ten temat… Naprawdę nie wiem. – Hamon podrapał się po głowie w zastanowieniu. – Nie rozumiem. Po co mu ta tabliczka?
– To bardzo potężny przedmiot – wyjaśnił Castiel. – Z nią, Skryba jest niepokonany, na skalę… Na skalę Boga. Nie potrafię przewidzieć, co się stanie, gdy Michał dostanie ją w swoje ręce.
Wykluczył apokalipsę – bez łaski, Lucyfer nie mógł nic zdziałać. Z drugiej strony nie wiedział, czy Michał był świadom upadku swego brata, prawdopodobnie cały czas głęboko wierzył, że plany wielkiej walki nie uległy zmianie. Skoro jednak zamierzał znaleźć się w posiadaniu tabliczki, najwyraźniej coś knuł.
Tylko co?

~*~

Sam nie musiał długo czekać. Anioł odebrał po pierwszym sygnale.
– Witaj Sam.
– Cas, cześć. Masz chwilę?
Usłyszał szelest po drugiej stronie słuchawki.
– Czy to może poczekać? – zapytał sztywno, a Sam zagryzł dolną wargę.
– Wolałbym o tym pogadać teraz.
Castiel westchnął.
– Dobrze. Czego ma dotyczyć ta rozmowa?
Sam zastanowił się przez chwilę, jak ubrać w słowa pytanie, które dręczyło go od momentu ujrzenia Lucyfera drapiącego swoje rany.
– Czy dusza może być zbyt potężna dla ciała? – zapytał w końcu.
– Z tego, co wiem, każda dusza wędruje do ustalonego przed narodzeniem człowieka, w historii ludzi nie zdarzył się przypadek, by naczynie nie było w stanie jej pomieścić. Dlaczego pytasz?
– A jeśli dusza trafiła do ciała, które nie było jej przeznaczone?
Łowca wolną ręką zaczął stukać w klawisze laptopa kolejne wyrazy, marszcząc non stop brwi.
– Dusze rzadko kiedy zmieniają swoje naczynia, jakby to powiedzieć… Wiedzą, gdzie należą, nie zadamawiają się w obcym środowisku.
– Czyli dusza nie może być za silna i uszkodzić naczynia?
– Nie.
– Okej, dzięki Cas.
Sam rozłączył się nim anioł zdążył odpowiedzieć i kliknął pierwszy link, który zasugerowała wyszukiwarka.
Przez ostatnie dwa dni szukał informacji na temat dusz oraz aniołów przeglądając strony o tematyce biblijnej. Z początku nie przejął się obawami Lucyfera. Nie wierzył bowiem, że dusza mogła wpływać na ciało w jakikolwiek sposób, anielskie łaski – owszem, ale nie zwykła, ludzka dusza, której jedyną właściwością, oczywiście prócz zasilania człowieka w sumienie, była sposobność do otwarcia Czyśćca. Jednak wspomnienie wypełnionych paniką oczu archanioła nie dawało mu spokoju, dlatego musiał się upewnić, że nic mu nie groziło, zwłaszcza wybuchnięcie od nadmiaru energii duszy.
Szukanie w internecie czegokolwiek o aniołach zawsze sprawiało problem. W większości przypadków były to bzdury wypisywane przez gorliwych katolików, a te nigdy nie zaliczały się do pewnego źródła informacji. Podobnie z duszami – znajdował albo zafiksowanych na tym punkcie wierzących albo filozoficzne brednie, które w żadnym stopniu nie pomagały.
Lucyfer nie chciał rozmawiać o tym incydencie. A Sam nie miał zamiaru nalegać, bo przeczuwał, że wciskanie nosa w nie swoje sprawy, w szczególności, gdy te sprawy były związane z utraconą anielskością Lucyfera, nie przyniesie mu nic dobrego. Lucyfer to dumny archanioł, nie dzielił się przemyśleniami dotyczącymi jego ponownego upadku chcąc w ten sposób zachować resztki utraconego honoru. Nie użalał się nad swym losem, przynajmniej nie na głos i nie przy nim – a skoro nie przy nim, to nie przy nikim – i traktował to jako coś, co musiało się wydarzyć, co Bóg mu przepisał eony temu, razem z pierwszym upadkiem i nieudaną próbą podjęcia apokalipsy.
Niestety i ta strona nic nie wniosła do jego śledztwa, stwierdził zamykając okno. Przymknął klapę laptopa i przetarł oczy.
Miał nadzieję, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy, ponieważ widok zepsutego, fizycznie i psychicznie, Lucyfera to widok niewłaściwy, niestosowny. Nikt nie powinien widzieć Diabła na skraju załamania.

~*~

O godzinie ósmej wieczorem Dean pojechał do sklepu, bo jego zapas alkoholu zmniejszył się drastycznie, a to bardzo go zaniepokoiło. Przelotnie zakomunikował Samowi, gdzie idzie, po czym wsiadł w Impalę i odjechał. Sklep oddalony był o kilka mil, więc droga zajęła mu niecałe pięć minut. Gdy dotarł na miejsce z przykrością zauważył, że ktoś na niego czekał, tuż przy wejściu.
– Crowley – burknął wysiadając z samochodu.
– Czy ten entuzjazm to na mój widok? Schlebiasz mi, wiewiórze.
– Czego chcesz?
– Porozmawiać.
– Teraz? Gdzie byłeś, gdy to ja chciałem porozmawiać? – sarknął podchodząc do demona.
– Byłem zajęty. Wierz lub nie, przez wasz brak dążeń do usunięcia Abaddona z gry, to ja muszę się nią zajmować. A nie jest to rzecz, na którą chciałbym poświęcać piątkowe popołudnia.
– Dobra, skończ pieprzyć i przejdź do konkretów.
– Ale tak tutaj? Nie zaprosisz mnie najpierw na drinka? – Jego mrukliwy głos i durne komentarze przyprawiały Deana o białą gorączkę.
– Niedaleko jest bar. Czy to jaśnie księżniczce pasuje?
– Myślałem o czymś bardziej romantycznym niż jakaś speluna. Ważniejsze jest jednak towarzystwo. Nie każ mi długo czekać.
I po tych słowach rozpłynął się w powietrzu nie dając mu czasu na odpowiedź. Dean przewrócił oczami i wsiadł do auta klnąc nie–pod–nosem, po czym skierował się do pobliskiego pubu.

~*~

Lucyfer pstryknął palcami czym wyrwał Sama z przemyśleń.
– Co? – spytał łowca.
– Nic.
– Okej?
Sam pokręcił głową i wrócił do prób wymyślenia sposobu na rozwiązanie problemu z grasującymi po Kansas bezpańskimi aniołami. Ginęło coraz więcej ludzi, a oni nie potrafili zaprzestać krwawej rzezi. Cokolwiek Skryba kombinował – a kombinował na pewno – nie dawał najmniejszych oznak życia, co było doprawdy niepokojące i irytujące.
– O czym myślisz? – odezwał się Lucyfer.
– O Metatronie – przyznał szczerze.
– Ach, zdradziecka sekretarka Taty. Zawsze wiedziałem, że coś z nim było nie tak.
Sam parsknął cicho.
– Jednak Bóg zaufał mu na tyle, by pozwolić mu spisać Jego słowo.
– Bez urazy dla Ojczulka, ale po prostu nie potrafił wybierać pracowników – powiedział lekko.
Siedzieli w pokoju Sama. Lucyfer rzadko przebywał w innych pomieszczeniach bunkra, na przykład w bibliotece albo kuchni albo pokoju głównym, najczęściej okupował sypialnie swoją, Sama i pokój z telewizorem. Lucyfer zajmował jego łóżko, gdzie rozłożył się tak, jakby był u siebie, natomiast Sam wygodnie rozsiadł się na krześle.
Poświęcił chwilę, by przeanalizować wypowiedź archanioła. Wciąż wydawało mu się abstrakcyjne postrzeganie Boga jako starca z białą brodą, tworzącego świat od podstaw, przydzielającego aniołom pracę. Tyle światów istniało obok siebie, a mimo to prawie w ogóle nie miały ze sobą styczności i tak wiele było dla człowieka nieodkrytym.
– Jakie są jeszcze zawody?
– Uwierz mi, Sam, jest ich zbyt wiele, by wymienić. Każdy anioł miał przypisaną rolę, jedni, przykładem jest Gadreel, ważniejsze, a drudzy, niech będzie Uriel, mniej istotne.
– Metatron to Skryba.
– Kompletny niewypał moim zdaniem. Podobnie Gadreel.
– On pilnował bram, no nie? – zaciekawił się. Wyobrażał sobie, jak musiało to kiedyś wyglądać i nie mógł ukryć, że nieco go to przytłaczało.
– Owszem. Tyle uwagi poświęcał roślinom rosnącym w Ogrodzie, zwierzętom, nadzwyczaj pięknej przyrodzie, do tego akurat się nadawał. Nigdy nie widziałem, by ktokolwiek poświęcał naturze tyle troski, co on. Łączy nas kawał historii – mruknął, najwyraźniej pogrążając się we wspomnieniach z dawnych czasów. – Kochałem go, kochałem całym sercem.
– To dlaczego wdarłeś się do Raju?
– Miałem swoje powody – odparł z cwaniackim uśmieszkiem. – Niestety, łatwo było go zmanipulować.
 – Mówił, że to nie jego wina, że wszedłeś do Ogrodu.
– Po części, faktycznie, to nie do końca jego wina. – Uśmiech nie schodził z jego pokrytej krótkim zarostem twarzy. Tajemniczość w głosie anioła nie spodobała się Samowi, więc postanowił zmienić temat.
– Jakie są inne role?
– Gabriel był posłańcem. Uwierz mi, to, jak biblia ukazuje jego zwiastowanie Maryi? Taki był zamysł Taty. A to, jak to się potoczyło, to zupełnie inna sprawa. Został uziemiony na kilka stuleci.
Wizja archaniołów otrzymujących szlaban była dla Sama niepojęta i nawet nie próbował tego zrozumieć.
– Gabriel był najmłodszy z naszej czwórki, najbardziej lekkomyślny. Nie potrafię zliczyć, ile razy musiałem go wyciągać z kłopotów i tłumaczyć się przed… – Uśmiech rozświetlający lucyferową twarz zniknął nagle, a na jego miejscu pojawił się smutek, może rozgoryczenie. – Przed Michałem – dokończył.
Sam zauważył, że mężczyzna czuł się niekomfortowo mówiąc o starszym bracie, dlatego chciał odciągnąć Lucyfera od smętnych myśli.
– Dean mnóstwo razy wciągał mnie w tarapaty – powiedział, na co archanioł uniósł wzrok. – Oczywiście on twierdzi, że to moja wina, ale obaj znamy prawdę. Kiedyś skoczyliśmy z dachu garażu Bobby'ego, gdy pojechał do miasta coś załatwić. Przebrałem się za supermana, a Dean za batmana, ma obsesje na jego punkcie. Chcieliśmy się przekonać, czy z pomocą wielkiego wiatru możemy polecieć. – Uśmiechnął się odtwarzając ten moment w pamięci. – Jak się okazało; nie. Złamałem nogę, a Dean zawiózł mnie na rowerze na pogotowie w przednim koszyku.
– Twój przygłupi brat naraził cię na ogromne niebezpieczeństwo – stwierdził z pogardą.
– Byliśmy tylko dziećmi – usprawiedliwił go. – Dean nie jest głupi, przestań to w końcu powtarzać.
– Jest nieodpowiedzialny.
– Jest moim bratem, więc lepiej skończ go oczerniać.
– Na nim mi nie zależy…
– A mi bardzo. Skoro przyznałeś, że zależy ci na mnie, jego los też choć trochę powinien cię interesować – powiedział i rzucił Lucyferowi znaczące spojrzenie.
Anioł zamilkł na chwilę.
– Byleby nie umarł. Jego śmierć wpłynęłaby na ciebie w sposób, którego wolałbym ci oszczędzić. Nie chcę, żebyś cierpiał. – Mówiąc to patrzył Samowi głęboko w oczy, jak gdyby chciał go zapewnić o szczerości swych słów. – Na więcej mnie nie stać – dodał już lżejszym tonem.
– Dziękuję. – Sam skinął głową i uśmiechnął się usatysfakcjonowany. – Widzisz? To nie jest takie trudne.
Spojrzenie, które otrzymał od anioła było bezcenne.

~*~

– Czyli co proponujesz? – spytał Dean obracając szklankę ze szkocką w dłoni.
– To bardzo proste. Ja dostarczam ci towar, ty wykonujesz brudną robotę, zyski z naszego małego układu są korzystne dla obu stron, więc nie widzę powodu, dla którego miałbyś się nie zgodzić.
– Skąd mam mieć pewność, że mogę ci ufać?
Crowley wydał z siebie dźwięk oburzenia i dramatycznie przystawił dłoń do piersi.
– Ależ, Dean, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Powinniśmy sobie ufać bezwarunkowo.
– W twoich snach.
– Demony nie śnią – powiedział po upiciu łyka ze swojego drinka, w którym pływały parasolki w najróżniejszych kolorach i malutkie diable widły.
– Dobra, kiedy chcesz to zrobić?
– Jak najszybciej. Ale nim przejdziemy do szczegółów, mam jeden warunek. – Dean uniósł jedną brew w geście zapytania. Demony i ich umowy… – Krew.
– Ło, poczekaj chwilę. – Łowca oparł się łokciami o ladę i spojrzał na króla demonów uśmiechając się zadziornie. – Chcesz powiedzieć, że stary, dobry Crowley ma chętkę na odrobinę miłości?
– Drwij sobie ile chcesz, i tak tego nie zrozumiesz.
– No tak, masz rację, przecież ja nic nie wiem o ludzkich uczuciach… – sarknął sarkastycznie i wywrócił oczami.
– Otóż to, mój drogi.

~*~

Młodszy łowca stwierdził, że Lucyfer zdecydowanie musiał się wybrać do fryzjera, gdy tylko będzie w stanie normalnie chodzić. Dokonał tego odkrycia z samego rana wyciągając z ust długiego, jasnego włosa, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.

~*~

Dean pogodził się z faktem, że odkąd Diabeł wrócił, widywał Sama częściej niż rzadziej. Może nie tyle, co pogodził, a starał się zrozumieć. Ciężej było mu pojąć więź łączącą jego młodszego braciszka z pieprzonym Szatanem, jednak nie zamierzał się kłócić, bo to i tak nie miało głębszego sensu – Sam był cholernie uparty i zawsze robił na przekór. A wszystko zaczęło się od zapuszczenia tej majestatycznej grzywy…
Kiedyś było prościej.
Dean do głupców nie należał, cokolwiek próbowali mu wmówić nauczyciele i dyrektorzy, i wiedział, że pozostała dwójka mieszkańców bunkra urządzała sobie potajemne nocne schadzki. Choć potajemnymi ich raczej określić nie mógł. Słyszał rozmowy, słów samych w sobie nie, ale słyszał ich głosy, w końcu pokój Rogatego ulokowany był obok jego pokoju, więc niemożliwe, by coś mu umknęło z tych zakazanych spotkań. Potrafili gadać godzinami.
Godzinami!
Owszem, on sam miał swoje więzi, na przykład z Casem lub... lub z Bennym… Lecz to, co łączyło Sama i Lucyfera, to zupełnie inna bajka.
Słyszał stłumiony śmiech brata.
Słyszał, jak Sam z wyjątkowym zainteresowaniem opowiadał jakąś historię.
Słyszał to wszystko.
I wtedy ogarniała go swoista zazdrość, bo to piekielne ścierwo wywoływało u Sama śmiech, który to niegdyś on wywoływał. To nie tak, że nie cieszył się szczęściem brata, ale… Nie chciał się nim dzielić z nikim, nawet z kreaturą powołaną do życia przez Boga przed stworzeniem reszty świata.
Co takiego fascynującego Sam w nim widział?
Był aroganckim, egoistycznym, zapatrzonym w siebie, opierzonym kutasem, który próbował uśmiercić całą ludzką populację i zawładnąć jego ciałem! Z tego opisu każdy zdrowy na umyśle człowiek wywnioskowałby, że blondyn to nienajlepszy kompan do rozmów i, ogólnie, przebywanie w jego towarzystwie to okropny sposób na spędzanie wolnego czasu.
Nie ufał mu. Po prostu… Nie. Nie teraz i nie nigdy. Wszystko ma swoje granice.


~*~

Sam nie lubił tego robić. Nie lubił wbijać igieł w siniejącą skórę anioła, a tym bardziej nie lubił wyciągać starych nici i szwów. Za każdym razem, gdy dotykał wrażliwych okolic wokół ropiejących ran albo przez przypadek muskał opuszkami palców rozszarpany naskórek, Lucyfer wydawał z siebie zbolałe warknięcie sporadycznie poprzedzone sykiem.
Sam nie lubił tego robić. Nie lubił widzieć na dłoniach krwi Lucyfera, w szczególności tej swą barwą przypominającą czerń, krew osoby umierającej. Archanioł co jakiś czas bezwiednie odsuwał rękę i nogę, a jego mięśnie drżały nieprzerwanie pod palcami Sama sugerując, że ze wszystkich sił próbował powstrzymać skomlenia oraz okrzyki cierpienia.
Nie chciał szyć Lucyfera. Normalnie, nie miałby z tym problemu, ale z jakiegoś powodu wizja zadawania bólu – mimo, że niezamierzenie – aniołowi siedzącemu przed nim, za cholerę mu się nie podobała, nawet jeśli robił to tylko po to, by pomóc mu w zregenerowaniu najgorszych okaleczeń. Mamrotał ciche przeprosiny, gdy czuł, że Lucyfer sztywnieje, a widząc, jak zaciska zęby i oczy, koncentrował się na ruchach dłoni, chcąc uczynić je bardziej sprawnymi i mniej dla niego bolesnymi.
– Wszystko okej?
Chrapliwy pomruk chyba oznaczał „tak”, a przynajmniej Sam tak uznał. Jednak ponownie się zastanowił, gdy do jego uszu dotarł stłumiony jęk podczas ściągania szwów z rany na ramieniu. Przeniósł wzrok z wykonywanej pracy na wykrzywioną w czystej agonii twarz Lucyfera, po czym odstawił narzędzia.
– Jak chcesz to możemy zrobić przerwę – zaproponował.
Archanioł nie odpowiedział od razu, przez chwilę starając się uspokoić oddech.
– Nie – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Na pewno wszystko w porządku?
– W jak najlepszym.
– Musisz przez to przebrnąć – rzekł i powrócił do wyciągania szwów ze skóry. – Ale tym razem tego nie rozdrapuj.
– Sugerujesz, że nie wytrzymam takiego bólu? – zapytał słabo, wpatrując się w oczy Sama nieodgadnionym wzrokiem.
– Nie, ale mało kto…
– Nie utożsamiaj mnie z resztą.
– Dlaczego? Jesteś odporny na ból w takim samym stopniu, jak ja albo Dean Albo ktokolwiek inny. To ludzka rzecz. I – uniósł rękę widząc, że anioł chciał coś powiedzieć – ludzka nie znaczy głupia.
– Oczywiście, że oznacza. Wraz z uczuciami spłynęło na was przekleństwo prowadzące do zguby, przed którą, owszem, możecie uciekać, ale wasze ucieczki jedynie opóźnią konfrontację z marnym końcem, i pozwól, że dodam; nieuniknioną. – Syknął, ponieważ Sam pozbył się warstwy starego naskórka, pociągając za sobą również ten nowy.
– Nie wmówisz mi, że wszystko tutaj ci się nie podoba.
– Masz rację. – Sam zamrugał w zdziwieniu. Lucyfer ot tak nie przyznałby mu racji, gdy miało to związek z pozytywnymi aspektami ludzkości, dlatego czekał na dalszą część. – Nie wszystko zostało dotknięte niszczycielską ręką człowieka.
O właśnie na tę.
– Na przykład? – spytał z zamiarem odciągnięcia uwagi archanioła od nieprzyjemnych zabiegów dokonywanych na jego skórze. Poza tym, chciał się dowiedzieć, czego Lucyfer nie nienawidził.
– Natura. A raczej jej pozostałości. Żałuj, że nie mogłeś ujrzeć świata w dzień jego stworzenia.
Sam postanowił to zapamiętać.
– Co jeszcze? – spytał delikatnie.
Lucyfer zastanowił się.
– Niechętnie to przyznaję, ale wasza muzyka jest… do zaakceptowania.
– Co jeszcze?
– Ty.
Sam momentalnie zamarzł w bezruchu, lecz natychmiast się opamiętał, by nie stwarzać pozorów. Wiedział, że był dla niego ważny, więc takie wyznania nie powinny budzić w nim konsternacji. Anioł pstryknął palcami.
– Ahem. Teraz ci to zakleję, postaraj się na to uważać – zmienił temat.
Nadal nie przyzwyczaił się do afekcji archanioła i nie potrafił jasno stwierdzić, czy kiedyś w ogóle się do niej przyzwyczai. Jasne, relacja anioł–naczynie. Ale od pewnego czasu Lucyfer nie był aniołem, a Sam nie był jego naczyniem, i z pewnością stosunek Porannej Gwiazdy do niego się zmienił. Prawdopodobnie nie widział go jako swego przeznaczenia. Może jako kogoś, z kim kiedyś dawno był związany, jednak już nie był już nie.
To bardzo dobrze, że ich połączenie zniknęło.
Cudownie wręcz.
Apokalipsa nie dojdzie do skutku – wszyscy cali, zdrowi i szczęśliwi.
Wszyscy.