Nawet w bagnie codzienności
warto szukać przejrzystości.
– Masz.
Lucyfer przeniósł wzrok z ekranu telewizora na przedmiot leżący w dłoni Sama, po czym wcisnął czerwony guzik na pilocie, tym samym przerywając maraton trzeciego sezonu „The walking dead".
– Po co mi to? – spytał zaintrygowany niewielkim urządzeniem.
– Każdy je ma, więc i ty musisz – wyjaśnił łowca. – Ułatwia komunikację.
– Wiem do czego służą telefony, Sam, nie ubliżaj mi.
Sam wywrócił oczami i usiadł obok Lucyfera na dużej kanapie.
– Nie ubliżam. Po prostu wcześniej nie miałeś z nimi styczności i pomyślałem…
– Niepotrzebnie – przerwał mu. – Dzięki telewizji jestem, można rzec, prawie na bieżąco, jeśli chodzi o technologię.
– Uwierz mi, jeszcze ci trochę brakuje. – Wcisnął Lucyferowi komórkę do ręki, ponieważ wiedział, że w tym tempie skończą po północy. – Zapisałem tam mój numer, Deana i Casa, więc teraz możesz się z nami kontaktować, gdy polujemy.
– Dlaczego miałbym to robić skoro będę z wami?
– Nie będziesz – powiedział Sam. Nagrodziło go oburzenie, które po tym stwierdzeniu wstąpiło na twarz anioła. – No co? Myślisz, że ci pozwolę wyjść z bunkra po tym, co się stało ostatnim razem?
– Potrafię się obronić – mruknął obrażony, obracając telefon w palcach.
– Nie wątpię.
– Jednak właśnie to zasugerowałeś.
– Posłuchaj, może i kiedyś byłeś super archaniołem, ale już nie jesteś. – Słowa te z trudem przechodziły mu przez gardło, lecz obaj dobrze wiedzieli, jak wyglądała sytuacja. Nie widział sensu w unikaniu tematu. – A to znaczy, że w każdej chwili istnieje ryzyko, że się zgubisz, ktoś znów cię porwie i tak dalej, i nie będziesz mógł się do nas teleportować, a ja znowu będę umierał ze strachu.
– Umierałeś ze strachu, gdy mnie nie było? – spytał rozbawiony.
– Jakbyś nie wiedział… – Sam mentalnie zanotował, że Lucyfer czuł się zbyt swobodnie dla swojego dobra. – Okej, wiesz, czym są telefony. Wiesz, jak ich używać?
– Dosłownie po raz pierwszy mam to w ręce. Widziałem, że można z tego dzwonić i porozumiewać się w inny sposób.
– SMS–ami.
– Jakkolwiek to nazywacie.
– Wciśnij ten przycisk z boku telefonu – poinstruował Sam. Lucyfer posłusznie wykonał polecenie, a jego oczy delikatnie się rozszerzyły na widok podświetlonego ekranu. – Teraz przesuń palcem po wyświetlaczu.
– Jak? – zapytał marszcząc czoło, z wielkim zainteresowaniem wpatrując się w urządzenie.
– Jak chcesz.
– Tak? – Mówiąc to, wskazującym palcem ostrożnie dotknął ekranu.
– Przesuń.
– Daj mi czas – wymamrotał.
– Dobra. Gdy już go odblokowałeś...
– Co dostanę w nagrodę? – przerwał mu i znacząco uniósł brwi uśmiechając się podstępnie.
Sam popatrzył na niego z niedowierzaniem, po czym poklepał go po plecach.
– Wystarczy?
– Liczyłem na coś więcej… – powiedział cicho.
– Ta. Nie licz na więcej.
– Co teraz? – Uniósł komórkę zmieniając tym samym temat rozmowy, za co Sam mu w duchu podziękował.
– A co chcesz zrobić?
– Co to jest 'Tumblr'? – Lucyfer wypowiedział ostatnie słowo z dozą niepewności.
Sam zaśmiał się lekko i ukrył twarz w dłoniach.
– Nie, nie… Lepiej nie – zaprotestował, ponieważ wspomnienie tego, co razem z Deanem kiedyś tam znalazł, nawiedzało go w snach. – Zostańmy przy czymś mniej skomplikowanym. Po wciśnięciu tej koperty zostaniesz przeniesiony do okienka, z którego możesz wysyłać SMS–y.
Lucyferowi zrozumienie koncepcji wybierania odbiorcy zajęło całe piętnaście sekund. Wykonując tę czynność trzymał telefon blisko twarzy i mrużył oczy. Zaczął stukać kciukami w małe czarne literki, dlatego Sam z ciekawości zerknął na wyświetlacz w celu odczytania wiadomości, ale anioł szybko zakrył go dłonią.
– To prywatne – zaperzył się i odwrócił tak, by uniemożliwić Samowi podglądanie.
Łowcy na moment odebrało mowę.
– Przecież piszesz do mnie, więc tak czy siak to zobaczę – powiedział zirytowany.
Został obdarowany uśmiechem samozadowolenia, gdy usłyszał wibracje swojego telefonu znajdującego się w prawej kieszeni spodni. Powoli przeniósł wzrok z szczerzącego się anioła na ekran, gdzie pojawiła się mała koperta, obok której widniał napis 'Lucyfer'. Stuknął w nią.
„Wyglądasz dziś nieprzeciętnie atrakcyjnie."
Głosiła treść wiadomości i Sam wiedział, że czerwienił się jak idiota, ale nie mógł przestać patrzeć na te cztery głupie wyrazy, chociaż próbował z całych sił, ponieważ to było najzwyczajniej w świecie nienormalne i nie powinien czuć się dobrze – a tym bardziej komfortowo – w takich okolicznościach.
– Nie odpiszesz mi? – mruknął Lucyfer, najwidoczniej urażony tak długim nie zwracaniem na niego uwagi.
„Dzięki?"
Sam napisał niezręcznie i wcisnął wysyłanie zastanawiając się nad swoim losem.
Dźwięk SMS–a rozbrzmiał spomiędzy dłoni Lucyfera, który ucieszył się jak dziecko, i przeczytał wiadomość zwrotną, a następnie jego twarz przybrała kamienny wyraz. Zaczął pisać.
*BUZZ BUZZ*
Sam sprawdził telefon.
„Po co ten znak zapytania?"
Palce Winchestera skostniały, jak zawsze, gdy się stresował. Powód zestresowania jednak był mu kompletnie nieznany, co denerwowało go jeszcze bardziej. Mogli sobie spać w jednym łóżku, pilnować, by panował między nimi kontakt fizyczny, ale SMS-owanie z Lucyferem to zupełnie inny poziom dziwactwa.
Odpisał szybko.
„Bo nie wiem, czy powinienem ci dziękować"
– Dlaczego? – spytał anioł po odczytaniu wiadomości i spojrzał na Sama z powagą.
– Gdy Szatan z tobą flirtuje, nigdy nie wiadomo, co wypada odpowiedzieć; podziękować, zignorować…
Lucyfer wydał z siebie dźwięk wzburzenia i założył ręce na piersi, uprzednio kładąc telefon na kanapie, na wolnej przestrzeni między nim a Samem.
– Po pierwsze; stwierdzanie oczywistych dla gołego oka faktów to nie flirtowanie. Z przykrością zauważyłem, że wy, ludzie, uwielbiacie przedstawiać mnie jako wielkiego, czerwonego gościa z rogami i ogonem. Zdajecie się zapominać, że mym atrybutem nie jest jakiś przerośnięty widelec, a aureola i skrzydła. Dlaczego nazywacie mnie Diabłem lub królem Piekła?
– Bo Piekło jest twoje.
– Piekło nie należy do mnie. Powołałem do istnienia demony, nie Piekło.
Sam zamrugał w zdziwieniu. To miało sens – to Bóg był stwórcą wszystkiego; Nieba, Piekła, Czyśćca. Lucyfera przypisywano do Piekła, uważano go za jego władcę, który dźgał grzeszników i mieszał ich topiące się ciała w wielkich kotłach, mimo że tak naprawdę anioł został tam wrzucony i zamknięty, odcięty od prawdziwego domu. Piekło tak naprawdę stanowiło jego więzienie.
– Piekło jest piekłem, nawet dla Diabła – przyznał i Sam usłyszał w jego głosie niechciane wspomnienia.
– Czy bolało, gdy spadłeś z Nieba? – zapytał i dopiero po chwili się zorientował, że zadając to pytanie nieświadomie użył możliwie najgorszego tekstu, na który Dean w młodości wyrywał laski.
– Upadek sam w sobie nie – rzekł, najwyraźniej nie zwracając uwagi na jego wpadkę. – Bardziej niż cokolwiek zabolała mnie zdrada. Ojca, Michała, tych, w których pokładałem nadzieję.
– Nie upadłeś sam – wtrącił. – Inne anioła spadły razem z tobą. – Z tego, co Sam zapamiętał z niekończącego się studiowania wszelkich wzmianek o Lucyferze podczas apokalipsy; całe mnóstwo.
– To nie na ich poparciu mi zależało.
Sam chciał poruszyć jeszcze jeden temat, drażniący go od momentu ponownego pojawienia się Lucyfera na ziemi – a mianowicie, dlaczego archanioł paradował w starym naczyniu, ale uznał to za niestosowne. Zamiast tego, chwycił telefon Lucyfera i wszedł w folder z ikoną nuty.
– Zgrałem ci kilka kawałków z różnych gatunków. Możesz dzięki temu sprawdzić, który najbardziej ci się spodoba. Pomyślałem, że jako anioł muzyki będziesz chciał ją mieć blisko siebie, odtwarzając, kiedy tylko zechcesz, może przypomnisz sobie stare czasy.
Oczy Lucyfera wypełnił dawno utracony blask, który sprawił, że jego oblicze w pewnym sensie się rozświetliło, i wtedy Sam ujrzał w nim prawdziwego anioła, przynoszącego blask i światłość, najpiękniejszego ze wszystkich niebiańskich zastępów. Z pewnością brakowało mu skrzydeł, więc łowca chciał ułatwić mu pobyt w świecie ludzi poprzez proste, ale w dużej mierze ważne dla Porannej Gwiazdy gesty, takie jak uświadamianie mu, że mimo braku łaski nie był nikim gorszym albo zwyczajne rozmawianie o anielskich sprawach.
Jego telefon zabrzęczał.
„Dziękuję, Sammy, naprawdę to doceniam."
– Nie nazywaj mnie tak – syknął, ale z powodu wpełzającego na usta jego nieśmiałego uśmiechu podejrzewał, że Lucyfer raczej nie weźmie sobie tego zakazu do serca.
~*~
Czasem, gdy Sam przechodził obok pokoju archanioła, słyszał ciche dźwięki Mumford & Sons wydobywające się zza drzwi. Kto by się spodziewał, że Lucyfer gustował w folku?
~*~
– Sam?
– Co?
– Czemu Diabeł robi sobie selfie?
Sam aż odłożył książkę, by spojrzeć na Lucyfera, bo nigdy by nie pomyślał, że człowiek był w stanie umieścić wyrazy 'Diabeł' i 'selfie' w jednym zdaniu.
– Nie wiem. Nie chcę wiedzieć – skomentował.
Siłą pohamował kotłujący się w brzuchu wybuch śmiechu.
~*~
Najgorsze dwie rany nie chciały się zagoić, a wyciekająca z nich lepka, kleista substancja o blado żółtej barwie nie przestawała brudzić bandaży. Przynajmniej przestał krwawić. Mniej poważne rozcięcia pokrywała warstwa regenerującej się skóry, z kolei te najpłytsze szramy zniknęły, zostawiając za sobą jasne, ledwo widoczne blizny. Sam cieszył się, że proces kuracji archanioła przebiegał pomyślnie, lecz jego ramię i udo nie dawało mu spokoju. Miał nadzieję, że nie wdało się tam zakażenie; zdegradowanie do pozycji człowieka już i tak było dostateczną skazą na honorze Lucyfera, amputacja kończyny załamałaby go doszczętnie.
~*~
Sam coraz częściej przyłapywał Lucyfera na nuceniu pod nosem piosenek, które pobrał na jego telefon, gdy myślał, że nikt go nie obserwował. I łowca nie mógł zaprzeczyć, że głos mężczyzny był najpiękniejszym dźwiękiem, jaki było mu dane w życiu usłyszeć. Bez pomyłek trafiał we wszystkie noty, te najwyższe, jak i te najniższe, głos nigdy mu nie zadrżał w trakcie łączenia sylab, nie robił przerw na nabranie tchu, nie zacinał się, płynnie przechodził z tonacji do tonacji. Nic dziwnego, że nazywano go aniołem muzyki.
~*~
Dean wszedł do biblioteki i zaraz po tym, jak usadowił się w krześle naprzeciwko Sama, uderzył głową w blat stołu.
– Oszaleję. Przysięgam – jęknął.
– Czemu? – spytał Sam zamykając klapę od laptopa.
– Słucha tej pieprzonej piosenki odkąd się obudził. Jest piąta. A gdy kładzie się do łóżka, znowu ją puszcza.
– Może mu się spodobała?
– Super, naprawdę, ale ja umrę, jeśli jeszcze raz usłyszę zdanie „Powiedz mi teraz, gdzie leży moja wina w kochaniu cię całym sercem?". Rzygam tym folkiem, brzmi jak country, powinni spalić ten gatunek – warknął.
– Czego spodziewałeś się po Lucyferze?
– No nie wiem, heavy metal czy coś, w końcu to Diabeł – parsknął smętnie. – I tak wolałbym metal niż to głupie banjo.
– To bardzo stereotypowe myślenie, potrafi być krzywdzące – przyznał Sam.
– Stary, to nie jest zabawne!
~*~
Raz Sam wszedł do pokoju Lucyfera, by zapytać go, czy był głodny, i zastał anioła patrzącego w wyświetlacz telefonu niczym zahipnotyzowany. Zdziwił się, więc do niego podszedł chcąc sprawdzić, co go tak pochłonęło. Lucyfer oglądał amatorski filmik o kocie ubranym w strój biznesmena przemierzającym przez świat.
Wszystkie księgi o tematyce biblijnej okazały się fikcją – Diabeł nie był stworzeniem siejącym postrach, wiodącym na pokuszenie.
~*~
Nieodłączną częścią zmiany opatrunków było rozebranie Lucyfera z należącej do niego odzieży. Sam starał się nie myśleć o muskularnej sylwetce archanioła, lecz gdy codziennie miał z nią styczność, gdy był zmuszony do dokładnego badania postępu zrastania się skóry, gdy z bardzo bliska przyglądał się głębokim dziurom w ramieniu i na udzie, po prostu nie potrafił być ślepy na to, co mu podstawiano pod nos.
Patrząc na umięśnione ręce blondyna, automatycznie czuł je wokół siebie. Na widok jego jasnych włosów przypominało mu się łaskotanie w okolicach szyi, gdzie długie kosmyki drażniły wrażliwą skórę zdecydowanie za często.
Denerwowały go te wspomnienia.
Czuł na sobie dotyk Lucyfera, mimo iż ten jedynie siedział na krześle i nic nie robił. Po prostu siedział.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie dotykał go jako pierwszy. To Sam zawsze inicjował kontakt fizyczny, czy to złączenie palców, czy zwykłe poklepanie po zdrowym ramieniu. Lucyfer nigdy nie nalegał, szanując jego zgodę. A Sama od czasu do czasu nawiedzały myśli, że chciałby, by Lucyfer podszedł do niego i go objął, przytulił, cokolwiek, bowiem zdążył się przyzwyczaić do dotykania, a deficyt ów dotykania wywoływał u niego poczucie pustki, opuszczenia. Winchester nie przyznałby tego na głos i w życiu nie powiedziałby tego Lucyferowi prosto w twarz; był zbyt onieśmielony nagłymi chęciami bycia przez niego trzymanym, a także nie chciał dawać aniołowi satysfakcji, jaką niosło ze sobą wyznanie, że go potrzebował.
Bo wcale go nie potrzebował.
Gdyby w bunkrze była jakakolwiek inna osoba, w której objęciach mógłby się schować, zrobiłby to bez wahania. Prócz Gadreela. I Becky. I znalazłoby się jeszcze kilka innych wyjątków.
Zdarzały się chwile, że jego własne przemyślenia go przerastały.
~*~
„Co robisz?"
Sam pokręcił głową.
„Czekam, aż Dean wróci ze sklepu. Co powinien zrobić za jakieś kilka minut.
A ty?"
Telefon zawibrował nim zdążył go w ogóle odłożyć.
„Staram się nie umrzeć ze znudzenia."
Winchesterowie pojechali do Sayre, miasta położonego na granicy stanu Kansas i Oklahomy, ponieważ znaleźli w gazecie informacje na temat 'nawiedzanego domu', dlatego postanowili to sprawdzić, pozostawiając w bunkrze Lucyfera na pastwę losu. Z artykułu wynikało, że była to robota zwykłego ducha, w najgorszym przypadku poltergeista. Sam musiał przyznać, że stęsknił się duchami – te wszystkie anioły i ich układy dawały się braciom we znaki.
Dostał kolejnego SMS–a.
„Pokazać ci, czego nauczyłem się rano?"
Sam zmarszczył brwi.
„Dawaj"
Zablokował telefon i mocno oplótł wokół niego palce. Znów nawiedziło go to dziwne, nieprzyjemne uczucie, skręcające jego żołądek i pozbawiające krążenia w dłoniach.
*BUZZ BUZZ*
Sam sięgnął po komórkę, po czym szybko ją odblokował.
„<3"
Łowca natychmiast odłożył urządzenie i opadł na łóżko kompletnie pozbawiony ochoty na dalsze egzystowanie w tym okrutnym świecie.
~*~
Ducha pozbyli się w nocy i z zamiarem powrotu do Kansas z samego rana, wrócili wycieńczeni do motelu, gdzie prawie natychmiast rzucili się do łóżek. Sam ostatni raz sprawdził telefon na wszelki wypadek, gdyby Lucyfer postanowił jednak wytłumaczyć swą poprzednią wiadomość, ale jak się okazało, nie napisał nic.
Łowca poszedł spać.
~*~
Wchodząc do bunkra, uderzyła go panująca tam cisza, która w starym budynku była zjawiskiem niecodziennym odkąd archanioł dobrał się do telefonu.
– W końcu – Dean odetchnął z ulgą. – Jak bardzo kocham dziecinkę, tak bardzo nie lubię, gdy mi dupsko drętwieje.
Młodszy z braci parsknął pod nosem.
– Za dużo informacji.
– Słyszysz to? – zapytał Dean. Sam wytężył słuch, ale nie usłyszał nic, dlatego pokręcił głową. – No właśnie. – Uśmiechnął się. – Idę po piwo, chcesz też?
– Nie, dzięki, lepiej sprawdzę, co z nim – powiedział i powędrował do pokoju Lucyfera.
Najpierw rozważył zawitanie do pokoju dziennego, gdzie można go było spotkać najczęściej, ale po chwili zastanowienia odrzucił ten pomysł. Zapukał do drzwi dwa razy i przekręcił klamkę – przez kilka ostatnich dni te drzwi stały się dla niego bardzo znajome, być może widywał je częściej niż którekolwiek inne. Lucyfer nie odpowiedział, więc Sam pomyślał, że możliwie się pomylił i Lucyfer siedział przed telewizorem, jak to na początku założył, ale sprawdził mimo to. Uchylił je i wsunął głowę do środka, a to, co tam zobaczył, sprawiło, że jego serce zabiło szybciej. Nie zastanawiając się ani przez sekundę wparował do pomieszczenia i chwycił ręce anioła, który drapał głębokie rany bez opamiętania, czym sprawił, że zaczęła z nich cieknąć krew spływająca na pościel i podłogę.
– Hej, hej, hej, przestań, Lucyfer, przestań. – Ten zdawał się go nie słyszeć. – Lucyfer, co się stało? Lucyfer!
Po tym okrzyku Lucyfer przeniósł na niego swój wzrok, i Sam poczuł, że włoski na karku stanęły mu dęba. W tych niebieskich oczach przywodzących na myśl błękit czystego, letniego nieba krył się obłęd, szał, jak w ślepiach zwierzęcia zaszczutego w klatce nie wiedzącego, co się działo wokół, ani dlaczego zostało schwytanie, próbującego uwolnić się za wszelką cenę, wyczuwającego nadchodzący koniec.
– Lucyfer, proszę, przestań.
Anioł nie przestawał, jedynie rzucił mu nieprzychylne spojrzenie.
Sam odsunął się powodowany obawami o to, co mógł zrobić archanioł, które zakorzeniły się w nim na widok stanu, w jakim znajdował się mężczyzna siedzący na łóżku, prawie rozszarpujący swoje ciało. Lucyfer rzadko kiedy okazywał tak skrajne uczucia, jak na przykład panika lub pełnia szczęścia, dlatego łowca tkwił w niewygodnym położeniu, gdyż nie posiadał w arsenale myśli sposobu na uspokojenie go. Mimo obietnic Lucyfera, że nigdy nie dopuści do tego, by stała mu się jakakolwiek krzywda, bał się, jaką reakcje mogłoby wywołać przeszkodzenie mu w wykonywanej czynności.
To trwało zbyt długo.
Niepewnie uniósł dłoń i mocno złapał rękę mężczyzny, który uparcie zdrapywał krwawiące kawałki skóry z prawego ramienia. Twarz łowcy wykrzywił grymas zniesmaczenia. Pod palcami czuł, że ciało blondyna było nienaturalnie rozpalone.
– Przestań, nie drap tego. Lucyfer, posłuchaj mnie, przestań. Co się stało?
Archanioł wyrwał się z uścisku Sama i uwagę przeniósł na swoje udo. Dopiero teraz Winchester zauważył, że nie miał on spodni, a prześcieradło pod jego udem przesiąknęło bordową, prawie czarną krwią.
– Sam, nie mogę… – szepnął drżącym głosem, po czym zaczął oddychać głęboko, wciąż dłubiąc przy otwartej ranie.
– Mów do mnie – zachęcił. Ulżyło mu, bo Lucyfer zareagował i odpowiedział, a to oznaczało, że przynajmniej miał kontakt z rzeczywistością, dlatego łowca go puścił.
– Moja... Moja skóra swędzi. – Wystawił przed siebie ubrudzone szkarłatem ręce i popatrzył na nie z przerażeniem. W końcu przestał drapać. – Ale od wewnątrz. Nie mogę pozbyć się wrażenia – zrobił krótką przerwę na zaciągnięcie się powietrzem – że ciało Nicka nie jest w stanie mnie pomieścić, że z każdym dniem rozrywa się coraz bardziej. – Ukrył twarz w trzęsących się dłoniach przez co ubrudził ją krwią.
– Lucyfer, postaraj się uspokoić – powiedział spokojnie, choć w głębi duszy cholernie się martwił o swojego anioła.
Blondyn zrobił głęboki wdech zamykając oczy, a następnie wypuścił powietrze nosem. Powtarzał tę czynność przez niecałą minutę, aż spazmy ustały, lecz oddech wciąż był płytki. Nie otworzył jednak oczu i co rusz marszczył brwi. Sam ostrożnie dotknął dłoni Lucyfera chcąc w ten sposób dodać mu otuchy, lecz ten odskoczył jak oparzony i przycisnął rękę do klatki piersiowej, jakby chciał ją ochronić przed atakiem. Winchester uniósł obie dłonie, by zasygnalizować mu, że nie miał złych zamiarów, niestety to nie poskutkowało – archanioł o mało co nie spadł z łóżka, gdy odsuwał się od niego.
– Będzie dobrze – powiedział pocieszająco Sam i przybliżył się do niebieskookiego. – Lucyfer, musisz mi zaufać, wszystko będzie dobrze. Obiecuję. – Wydawał się taki zagubiony. Błądził wzrokiem po twarzy Sama widocznie w poszukiwaniu czegoś, co potwierdziłoby jego słowa, i chyba to znalazł, ponieważ kiwnął głową. – Za bardzo je rozdrapałeś – stwierdził i przelotnie popatrzył na ramię Porannej Gwiazdy. – Muszę je zszyć.
– Niech więc tak będzie – odpowiedział, a w jego głosie na powrót zagościło opanowanie.
Samowi ponowne szycie rozcięć na ciele Lucyfera zajęło kilkanaście minut. Podczas szycia anioł nie patrzył mu w oczy i ciągle odwracał wzork, zawstydzony napadem strachu. Wilgotną szmatką starł krew z okolic ramienia, a później wręczył ją niższemu mężczyźnie, by ten wytarł swoje udo i twarz. Łóżko stanowiło jeden wielki bałagan – Lucyfer nie mógł tu spędzić nocy.
– Jak chcesz – zaczął powoli, gdy odniósł przedmioty niezbędne do opatrywania ran – możesz dziś spać u mnie.
Czysto profilaktycznie – powtarzał w głowie Sam.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Jeśli to się powtórzy… wolałbym, żebyś nie był w pobliżu.
– Co? Czemu?
Spojrzenie Sama na ułamek sekundy spoczęło na ustach Lucyfera, który zagryzł dolną wargę, po czym zaczął ją ssać w zastanowieniu.
– Mógłbym ci zrobić krzywdę.
– Nic, z czym bym sobie nie poradził.
– Sam, ja naprawdę...
– Zamknij się. Jakoś to załatwimy – zbył jego obawy i uśmiechnął się słabo. – Chodź. – Wyciągnął rękę w jego kierunku i zaprowadził do swojego pokoju.
Tej nocy to Lucyfer znajdował się w objęciach Sama. Obaj leżeli na boku, plecy anioła stykały się z klatką piersiową łowcy, a jasne, rozczochrane włosy bez ustanku wchodziły Winchesterowi do buzi.
Ale Sam nie miał nic przeciwko.