czwartek, 7 stycznia 2016

30. Kuracja


Darzę cię zaufaniem,
nie każ mi tego żałować.


Sam zmarszczył nos. Uniósł rękę w celu podrapania swędzącej twarzy, ale na drodze napotkał opór, czemu nie przywiązał większej wagi, bo jego zamroczony snem i wczorajszą dawką alkoholu umysł jeszcze nie działał sprawnie. Zamrugał kilkakrotnie, ponieważ obraz był nieco zamazany, i ziewnął potężnie, po czym drugą ręką – tą, którą mógł ruszyć – ucisnął nasadę nosa. Mimo mdłości męczących jego żołądek, było mu nadzwyczaj wygodnie. I ciepło.
Z przymrużonymi oczami wpatrywał się w pęknięcie na szarym suficie oświetlanym przez małą lampkę nocną, i odpadającą z rogów farbę. Oddychał spokojnie próbując sobie przypomnieć, co wydarzyło się w nocy. Opatrywał rany Lucyfera, dość obszerne i z pewnością bolesne, później postanowił się napić powodowany słowami Lucyfera i jego przyznaniem, że słyszał wszystkie modlitwy, a następnie… Następnie poszedł do archanioła, aby uświadomić mu, jak bardzo mu na nim zależy?
Co?
Ponownie spróbował przetrzeć twarz, ale i tym razem nie mógł unieść odrętwiałej ręki.
Dokładniej przyjrzał się pęknięciu na suficie. Przeniósł wzrok na meble.
Chwila.
To nie jego sufit.
To nie jego meble.
To nie jego pokój.
Spojrzał na to, co hamowało jego ruchy.
Lucyfer napierał na jego bok, pogrążony w głębokim śnie, prawą ręką obejmując go w pasie, a prawą nogę ulokował między nogami Sama, tworząc tym samym plątaninę kończyn i pościeli. Głowa blondyna spoczywała na ramieniu Sama, gdzie ślinił siebie i jego przy okazji.
Wyglądał tak spokojnie i ludzko i z każdym jego oddechem ciepłe powietrze muskało skórę na szyi Sama, co łaskotało irytująco.
Co on najlepszego zrobił?
Z drugiej strony nie mógł nie zauważyć, że obaj mieli na sobie ubrania, więc to dobrze. Najwidoczniej nie uprawiał pijackiego seksu z Lucyferem. To zawsze dobrze… Chyba powinien utrzymać ten stan rzeczy. I chyba powinien się stąd jak najszybciej wydostać. Jednak Sam był wielce niechętny, jeśli chodziło o wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Lucyfer był ciepły, bardzo ciepły, i trzymał go w ciasnym, opiekuńczym uścisku, którego nie miał okazji czuć od naprawdę dawna. Raczej mu się to podobało. I raczej nie powinno.
Spędził piętnaście minut będąc super świadomym, że dzielił łóżko z Lucyferem. Każde, nawet najmniejsze drgnięcie sprawiało, że jego wolna ręka zaciskała się na materiale pościeli.
Zastanawiał się, czy ucieczka z miejsca zbrodni i późniejsze udawanie, że nic się nie stało to lepsze rozwiązanie od głupiego czekania, aż Lucyfer się obudzi i coś powie. Bo na pewno coś powie. Coś intymnego, ale nie w złym tego słowa znaczeniu, coś, co po prostu zbije go z tropu i zostawi czerwieniącego się ze wstydu. Zadecydował jednak leżeć w bezruchu w nadziei, że Lucyfer się obudzi i zobaczy, co się stało i to on będzie musiał sobie radzić z zażenowaniem, po czym wyjdzie z pokoju, dzięki czemu Sam będzie w stanie się ulotnić. Bo gdyby teraz wykonał jakiś gwałtowny ruch, zbudziłby śpiącego na nim archanioła, a to oznaczało konfrontację, na którą w chwili obecnej nie miał ochoty.
Mistrzowski plan.
– Praktycznie słyszę, jak myślisz.
Zachrypnięty głos Lucyfera, w którym przewijały się resztki snu i zmęczenia, przywołał Sama na ziemię.
– Jesteś wystarczająco blisko – powiedział sztywno.
Najwyraźniej anioł głuchy był na delikatne sugestie, bo nie zabrał ręki ani nogi, wręcz przeciwnie – ręka spoczywająca na jego brzuchu zacisnęła się jeszcze mocniej i przyciągnęła ciało łowcy bliżej właściciela natrętnej ręki.
– Co ty robisz? – zapytał zaalarmowany nagłą siłą archanioła, który technicznie rzecz biorąc powinien być osłabiony po serii tortur.
Próbował się wyswobodzić z ucisku Porannej Gwiazdy, ale nie do końca mu to wyszło, ponieważ ramiona jasnowłosego stały się niczym żelazne imadło. Uciszył głos w swojej głowie mówiący, że wcale się nie starał.
– Leżę.
– Tak, to widzę.
– To dlaczego zadajesz głupie pytania?
Głowa Lucyfera wciąż znajdowała się na jego ramieniu. Miał zamknięte oczy, a na wciąż spuchniętej twarzy malował się błogi spokój, i nic nie wskazywało na to, że archanioł zamierzał wstać, a tym bardziej – wypuścić łowcę.
– Ja… Nie… Ty... – Wypuścił powietrze nosem. – Czy pojęcie 'przestrzeń osobista' jest ci znane?
– Mam ci przypomnieć, że to ty tutaj przyszedłeś?
To skutecznie zamknęło Samowi usta.
– Pamiętam.
– Cieszy mnie to.
Zamilkli. Nie na długo.
– Chcesz cały dzień spędzić w łóżku? – spytał Sam.
– Pod warunkiem, że będziesz w nim razem ze mną.
– Co to w ogóle za warunek?
– Przynoszący korzyści dla obu stron – wymamrotał i wyprostował prawą nogę, po czym zahaczył nią o nogę Sama. Nogawka jeansów podwinęła się do połowy łydki i wtedy Sam poczuł na skórze coś lodowatego.
– Masz zimne stopy! Zabieraj je!
– Nie moja wina… – odpowiedział mu cichy pomruk, który sprawił, że wibracje z ciała Lucyfera przeszły na ciało Sama.
Wiedział, że najwyższy czas wyplątać się z objęć Lucyfera, wyjść z jego pokoju, nigdy do tego nie wracać, zapomnieć, lecz ciężko było mu zepchnąć z siebie ciężar upadłego archanioła i pozbawić się przyjemnego ciepła bijącego od jego sylwetki.
Sam zauważył, że chyba po raz pierwszy w życiu to nie on był tym, który musiał się troszczyć o drugą osobę i mógł dać się trzymać, zrelaksować nie myśląc o czyhającym na niego niebezpieczeństwie, bo obok niego leżał ktoś, kto dołożyłby wszelkich starań, by go obronić.
– Sam – mruknął Lucyfer przerywając zbawienną ciszę.
– Co?
– Jestem głodny.
– Mhm…
– Ale nie chcę się ruszać.
– I co mam zrobić z tą informacją?
– Posiłek? Tobie też się przyda, nie wyglądasz najlepiej.
– Nawet mnie nie widziałeś. I jeśli mnie puścisz, to zrobię śniadanie.
Lucyfer nie odzywał się przez długi czas, więc łowca zerknął na niego ukradkiem. Anioł nadal nie otworzył oczu i Sam przez chwilę pomyślał, że może zasnął, co oznaczało, że właśnie nadarzyła się idealna okazja do ucieczki, jednak jego plany legły w gruzach, gdy ujrzał błękit oczu Lucyfera, który nie opanował sztuki rzucania subtelnych lub znaczących spojrzeń i przez większość czasu zwyczajnie się gapił. Bardzo intensywnie.
– Sam – odezwał się w końcu. Łowca nie przerwał kontaktu wzrokowego.
– Tak?
– Już nie jestem głodny.
Lucyfer poruszył się delikatnie, co sprawiło, że syknął z bólu.
– Dobra, wstawaj. Muszę ci zmienić opatrunki – powiedział Sam i podniósł się do pozycji pół leżącej.
– A jeśli odmówię?
– To rany się zabrudzą, dostaniesz zakażenia i będą ci musieli uciąć nogę, dlatego najlepiej będzie, gdy wstaniesz i przestaniesz się zachowywać, jak jęcząca królewna – parsknął zdenerwowany.
– Nie jest to optymistyczna wizja – przyznał w zastanowieniu, lecz nadal go nie puścił.
– No właśnie.
Łowca z trudem uwolnił się z objęć Lucyfera, który wydał z siebie nieludzki dźwięk, prawdopodobnie sygnalizujący sprzeciw. Widok jasnowłosego w za dużym podkoszulku, dresowych spodniach, z łóżkową fryzurą, śladem dwóch guzików na policzku zaliczał się do raczej niecodziennych, więc Sam postanowił, że uwieczni ten moment w pamięci. Nie zdążył w porę powstrzymać lekkiego uśmiechu, co niestety nie umknęło Lucyferowi.
– Dlaczego się uśmiechasz? – spytał i ostrożnie usiadł na łóżku, opierając się plecami o ścianę.
– Nie uśmiecham się – powiedział, może trochę za szybko, ze zmarszczonym czołem.
– Skoro tak twierdzisz.
– Tak twierdzę.
– Wiesz, jednak znów zgłodniałem. – Uśmiechnął się niewinnie.
– Chcesz kawę? W sumie najpierw zmienię ci bandaże, a potem zjemy.
– Tak.
– Z mlekiem? – spytał stojąc przy drzwiach.
– Jak zawsze.
Coś w tym stwierdzeniu sprawiło, że Sam poczuł się… Nawet nie miał pomysłu, jak to określić.
Dziwnym było myślenie o ogromnym bunkrze jak o ich domu – przed osiedleniem się w starej siedzibie Ludzi Pisma, Winchesterowie nie posiadali stałego miejsca zamieszkania. Przeprowadzając się z motelu do motelu, podążając wraz z Deanem za ojcem, idea domu przekształciła się z miejsca na osobę. Ale teraz miał coś bardziej stabilnego, bardziej pewnego. Bunkier wyposażony był w prawdziwe meble i umywalkę, którą nie zatykała się co drugi dzień. No i był tu też Lucyfer.
Jego dom to nie fizyczne miejsce, które można odwiedzić, udekorować książkami i płytami ulubionych zespołów, by było przytulniejsze – jego dom to Dean i jeżdżenie z nim na przednim siedzeniu Impali. A ostatnimi czasy i Lucyfer stał się namiastką domu, gdzie zawsze mógł wrócić i czuć się bezpiecznie, nie bojąc się odrzucenia, wyśmiania, niezrozumienia.
– Zaraz wrócę.
Wyszedł z pokoju Lucyfera i odetchnął pełną piersią chcąc przeanalizować to niecodzienne odkrycie. W drodze do kuchni zastanawiał się, co tak właściwie czuł: przywiązanie, to na pewno. Może radość, gdy Lucyfer był blisko. Wrażenie, że znali się całe życie, a wszystkie ich sekrety, marzenia, słabe punkty nie były im obce, i wynikająca z tego znajomość osoby Lucyfera, znajomość tego czegoś, co się między nimi zrodziło przez ten miesiąc, i że to nie zniknie za kilka dni.
W kuchni przywitał go Dean z kubkiem kawy w ręku, wyciągniętym w jego kierunku.
– Dzięki – powiedział Sam.
– Więc – Dean zaczął od niechcenia i poczekał dodatkowy moment, nim kontynuował, wystarczająco długo, by Sam zdążył wypełnić sobie usta kawą. – Powiesz mi, czemu spędziłeś tę noc w łóżka Szatana, no wiesz, razem z nim?
Kawa wylądowała na ścianie i, sądząc po desperackim zaciąganiu się powietrzem połączonym z krztuszeniem się, powędrowała w całkowicie złą stronę w jego gardle. Pokój wypełniły dźwięki kaszlenia, dyszenia i głośnego oddychania, a potem wszystko ucichło.
Sam pomyślał, że chyba umarł.
Jednak nie – rozbrzmiało jeszcze jedno chrapliwe kaszlnięcie, po którym powrócił do świata żywych.
Rozmasował bolące gardło i wytarł kapiącą z brody resztkę napoju.
– Spokojnie, mamy czas – dodał starszy łowca.
– Skąd, uh… Skąd to wiesz? – zapytał słabo.
– Mam sprawny rozum i oczy.
– To nie tak, jak myślisz.
– Po pierwsze, nie wiesz, co myślę. Po drugie, to dokładnie to, co myślę, więc nie wciskaj mi kitu. Chcesz mi to wyjaśnić?
– Do niczego nie doszło – rzekł na swoją obronę.
– No mam, kurwa, nadzieję. Sam, co ty sobie wyobrażasz? Ja rozumiem, że się cieszysz, że go odnaleźliśmy, ale żeby pakować mu się do łóżka?
Zaczęło się, pomyślał Sam. Znów otrzyma wywód na temat swego braku odpowiedzialności i głupoty, och, i kolejne przypomnienie, że nie mogą sobie pozwolić na zaufanie do Diabła.
– Nie mam zamiaru słuchać, jak narzekasz na moją więź z Lucyferem, bo chyba zapomniałeś, że wyciągnąłeś wampira z Czyśćca.
– Benny to co innego. – Dean uniósł głos. – Poświęcił się, żeby wyciągnąć cię z Czyśćca, ty chyba też zapominasz o istotnych szczegółach.
– Tak, masz rację, to co innego; Lucyfer nie musi zabijać, by przeżyć. Dean, nie chcę się kłócić z samego rana, po prostu o tym zapomnijmy.
– Za późno, ten obraz wyrył mi się na siatkówkach – prychnął pod nosem. – Stary, on się cały wokół ciebie owinął, dlaczego ty jeszcze nie świrujesz?
Sam zastanowił się – nie miał powodu do świrowania, ponieważ nie bał się archanioła, przynajmniej nie tego, że mógłby go w jakikolwiek sposób skrzywdzić albo okłamać. Niepokoiło go to, że nie wiedział, jakie podejście do tego wszystkiego miał Lucyfer. Chodziło tu tylko o połączenie między aniołem i przypisanym mu naczyniem? Przyjaźń? Może nawet coś więcej niż przyjaźń, gdyby dłużej się nad tym zastanowił, czego uparcie próbował nie robić dla dobra jego bijącego z szaleńczą prędkością serca. Był emocjonalnie nieprzygotowany na taki rodzaj emocji i spychał je na bok za każdym razem, gdy dawały o sobie znać, a działo się to stosunkowo często. W zasadzie zawsze, gdy pomyślał o Lucyferze lub znalazł się w obecności upadłego archanioła.
– Lucyfer nie jest taki zły.
– Ciężko mi w to uwierzyć – przyznał, uważnie patrząc w oczy brata.
Sam nie odpowiedział; nie chciał przekonywać nikogo do swoich racji, bo sam sobie nie życzył, by ktoś to robił w jego przypadku. W zamian za to podszedł do ekspresu do kawy w celu przygotowania napoju dla Lucyfera, pamiętając o obowiązkowym mleku.

~*~

Lucyfer większość czasu spędzał w pokoju, gdzie znajdował się telewizor, zapoznając się z ludzką popkulturą. Chodzenie sprawiało mu pewne trudności, więc starał się ograniczyć przemieszczanie, gdy nie było to konieczne. Sam co godzinę przychodził do niego i pytał, czy czegoś potrzebuje i zmieniał mu opatrunki dwa razy dziennie, rano i przed snem. To stało się ich rutyną. Ostatecznie po trzech dniach najpłytsze rany nie wymagały już tak częstego zmieniania bandaży, ale te głębokie, jak na udzie i prawym ramieniu, nadal krwawiły. Opuchlizna z twarzy prawie zeszła, jednak pozostałości licznych uderzeń odznaczały się na bladej skórze w postaci siniaków, podbitego oka i kilku rozcięć. Sam z każdym dniem czuł się w towarzystwie Lucyfera coraz bardziej swobodnie, powoli zaczynał sobie uświadamiać, że archanioł chcąc nie chcąc stał się częścią jego życia i codzienności. Podczas rozmów Sam bez skrępowania otwierał się przed nim, mimo że najczęściej rozmawiali o głupotach i nic nieznaczących bzdurach. Szczerze powiedziawszy, łowca nie wyobrażał sobie dnia bez Porannej Gwiazdy.
Nocami, gdy ani Sam ani Lucyfer nie mogli zasnąć, brunet przychodził do jego pokoju i przesiadywał na krześle stojącym obok łóżka, okazjonalnie mówiąc o tym, jak mu minął dzień, ale zazwyczaj panowała cisza. Czasem Sam przybliżał krzesło, by znaleźć się bliżej anioła, i trzymał jego dłoń. Robił to tylko dlatego – a przynajmniej tak sobie wmawiał – bo Lucyfer miał zwyczaj rzucać się i gadać przez sen, a z jego intonacji i pojawiającego się na zmarszczonym czole potu Sam wywnioskował, że nie śniło mu się nic dobrego. Gdy archanioł zasypiał, Sam, czując znużenie i sen na powiekach, wracał do siebie, ponieważ nie chciał dawać Deanowi więcej powodów do złości i narzekania na ich pokręcony związek.
Od powrotu Lucyfera do bunkra minęły trzy dobry. W tym czasie bracia wyciągnęli z Castiela, co się wydarzyło zanim ten do nich zadzwonił, oraz próbowali utworzyć plan działania – Malachiasz zginął, więc anioły, które za nim podążały, zostały bez przywódcy, a taki stan rzeczy zdecydowanie nie utrzyma się długo. W końcu musiały do kogoś dołączyć, a tym kimś zapewne będzie Bartłomiej albo Metatron. Nadal nie wiedzieli, co Skryba zamierzał zrobić – Gadreel nie kontaktował się z Casem – gdy osiągnie pełnie władzy, i to ich martwiło, bo nie mogli tkwić w niewiedzy nie podejmując żadnych działań.
Dean nie otrzymał wiadomości od Crowleya. Demon nie odbierał. Postanowili to zignorować – Lucyfer wrócił, więc nie potrzebowali jego pomocy i zaprzestali dalszych prób skontaktowania się z nim.
Dean czytał o Kainie, a Sam przeważnie opiekował się poturbowanym archaniołem, czego oczywiście starszy Winchester nie pochwalał, ale wszystkie komentarze zostawiał dla siebie. Codziennie rano szukali w gazetach jakichś podejrzanych morderstw, jednak nie znaleźli nic bardziej niepokojącego od braku śniegu podczas tegorocznej zimny. Święta cicho przemknęły, nie zauważone przez żadnego z braci, a razem z nimi cała ta świąteczna szopka. Gdyby jeszcze Znamię zniknęło z przedramienia Deana, Sam osiągnąłby pełnie szczęścia.

~*~

Pewnego dnia, gdy Dean schodził do piwnicy w poszukiwaniu starego pudła z aktami dotyczącymi działalności ich dziadka, Henry'ego Winchestera, chcąc dowiedzieć się o nim czegoś więcej, usłyszał szmer dobiegający z głębi pomieszczenia. Zmarszczył brwi i zaświecił światło, by sprawdzić, co wywołało ten szmer. Jeśli w bunkrze były szczury…
Nie. To nie szczury.
Lucyfer siedział na podłodze i nieobecnym wzrokiem patrzył przed siebie. Dean był święcie przekonany, że Diabeł gnił w swoim pokoju albo oglądał tanie sitcomy, ale z pewnością nie spodziewał się zastać go tutaj, więc na jego widok lekko podskoczył.
– Wszystko okej? – zapytał robiąc krok do przodu, czym zwrócił na siebie jego uwagę. Szatan wyglądał tak, jakby myślami był gdzie indziej, jakby w bunkrze była tylko połowa jego.
– To zależy, co rozumiesz pod pojęciem 'okej' – odpowiedział tajemniczo. Dean przewrócił oczami.
– Nie myśl sobie, że mnie to interesuje…
– Nie myślę tak – niekulturalnie wciął mu się w zdanie.
– Ale. Samowi w pewnym sensie na tobie zależy, czego naprawdę, naprawdę nie pojmuję, i jesteś dla niego ważny, więc chyba nie powinienem pozwolić ci tak tutaj tkwić. Tu jest prawie tak zimno, jak na zewnątrz, nabawisz się zapalenia płuc, a nas nie stać na leczenie. A wtedy umrzesz – powiedział z przekąsem.
Były anioł wzruszył ramionami.
– No, co jest?
Dean długo nie otrzymywał odpowiedzi i zaczął się irytować. Nie musiał tego znosić – jeśli Sam go lubi, w porządku, ale on nie był Samem i zakres jego cierpliwości w najmniejszym stopniu nie dorównywał samokontroli młodszego Winchestera.
– Nie oczekuję, że obejmiesz to swoim ograniczonym rozumem – odezwał się w końcu, a Dean zacisnął zęby i wypuścił powietrze nosem z powodu tego przytyku – ale czasem po prostu… po tak długim czasie spędzonym w Klatce, tego wszystkiego jest za dużo.
– Czyli?
– Wasz świat potrafi być przytłaczający. Obrazy, dźwięki, emocje, ból, węch, smak...
– Tu się muszę z tobą zgodzić – przyznał bez entuzjazmu, drapiąc się po karku.
– Jak wy sobie z tym radzicie?
– Wiesz, niektórzy piją, ćpają, znajdują sobie hobby, cokolwiek, co ich rozproszy od rzeczywistości. A inni, by wyrzucić z siebie złość, szukają ukojenia w agresji, nawet autoagresji, gdy obwiniają siebie za syf na świecie i w ich życiu.
Nie wiedział, dlaczego mu to mówił. Dlaczego w ogóle wchodził w interakcje z Diabłem – to była działka Sama. Jednocześnie nie znalazł w sobie siły, by odwrócić się i odejść, by go zostawić, by przerwać tę wymianę myśli. Może to właśnie czuł Sam, gdy gadali z Rogatym przez godziny.
– Na przykład ty? – Lucyfer po raz pierwszy spojrzał na niego, i w jego niebieskich oczach Dean odnalazł niewiarygodną ilość zrozumienia, a także swoisty smutek związany ze świadomością ile tego całego gówna, które przynosiło ze sobą życie, nie dawało ludziom spokoju.
– Ta, o tym nie będziemy rozmawiać – rzekł nagle unosząc rękę, po czym opuścił ją szybko.
Nie będzie się zwierzał Szatanowi ze swoich uczuć i wyrzutów sumienia, jeszcze nie zwariował.
– Jak sobie życzysz.
– Tak w ogóle, czemu tu siedzisz? – spytał skonsternowany, patrząc na Lucyfera. – Jest cholernie zimno.
– Preferuję chłód. Wtedy przypomina mi się Klatka. A że nieustannie jest mi gorąco, poszukuję wytchnienia tutaj – wyjaśnił niespiesznie.
– To jak często tutaj przychodzisz?
– Dość często. – Przeklęty brak konkretów w wypowiedziach drugiego mężczyzny doprowadzał go do szewskiej pasji. Skoro zadawał pytania, oczywistym było, że oczekiwał klarownych odpowiedzi.
– A czy Klatka nie była przypadkiem twoim więzieniem, czy coś? – zdziwił się. – Podobno najgorszym kawałkiem Piekła.
– Tak. Jednak zdarzają się chwile, że wolałbym tam wrócić niż być człowiekiem.
Współczucie dla Diabła to nie był rodzaj emocji, na które Dean się przygotował.
Był w Piekle, wiedział, jak tam jest i nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek, nawet chory na umyśle, mógłby chcieć tam wrócić, choćby na sekundę. Jak zdesperowany musiał być Szatan?
Anioł pstryknął palcami i przeniósł wzrok na małą żarówkę, a następnie pokręcił głową.
Dean westchnął.
– Sugerowałbym, żebyś wrócił na górę, jeśli nie chcesz się przeziębić. Uwierz mi, kaszel i cieknący nos nie są ci teraz potrzebne.
– Od kiedy to przejmujesz się moim zdrowiem, łowco? – zapytał Diabeł unosząc brwi, a kąciki jego ust drgnęły delikatnie.
– Nie przejmuję – zapewnił machinalnie.
– Więc jak to nazwiesz? – Najpierw wskazał palcem na niego, później na siebie i znów na niego.
– Dobra, rób sobie co chcesz. Mam to w dupie, serio – rzekł na odchodne i powędrował do biblioteki, zapominając o kartonowym pudle z aktami.
Podejście Lucyfera niemożliwie go zdenerwowało, lecz musiał przyznać, że wypełniło go zadowolenie, gdy usłyszał ciche kroki archanioła idącego po schodach. Kto tu był czyim pieskiem…