środa, 16 grudnia 2015

25. Przymierze


Życie to takie morze problemów, 
gdzie ich rozwiązania najczęściej kryją się na samym dnie. 


– Dean, chciałbym z tobą porozmawiać.
Dean uniósł dłoń i palcem uciszył anioła.
– Posłuchaj, nie ma sensu we włóczeniu się po okolicy o tej godzinie. Gdyby tam był, już dawno byś go znalazł. Nie, Sam, nie próbuję… Przestań, dobrze wiesz, że… – Dean westchnął głośno, ściskając komórkę z całej siły. Sam potrafił być czasem boleśnie wręcz uparty. – Tak, wiem, co powiedziałem wcześniej i… Nie mam żadnych ukrytych celów w jego śmierci, powtarzasz się. – Pokiwał głową, mimo iż Sam nie mógł tego zobaczyć. – Tak. Tak. Nie. Mówię tylko, że skoro do tej pory się nie znalazł, może pora przestać szukać? Sam? Sam! Sa… Cholera! – przeklął chowając telefon. – Co jest, Cas?
– Przyszedłem nie w porę?
– Nie, tylko… Sama nie ma od kilku godzin, próbowałem go przekonać, żeby wrócił, ale on oczywiście robi swoje.
– Macie coś wspólnego.
Dean popatrzył na anioła spode łba.
– Nie musisz mi mówić. O czym chciałeś gadać?
Anioł usiadł na jednym z wielu krzeseł ustawionych w bibliotece, wykładając ręce na stół. Złączył palce, po czym poważnie spojrzał na łowcę.
– W dniu zniknięcia Lucyfera – zaczął powoli – widziałem się z Gadreelem.
Wyznanie Castiela sprawiło, że i Dean usiadł.
– Znowu? – zapytał spokojnie, choć tego, co czuł, nie mógł określić spokojem. Był wściekły. – Czyli to były te „ważne anielskie sprawy”?
– Tak. Gadreel zgodził się na przymierze.
– Mhm, wszystko fajnie, ale czy pomyślałeś, że skoro tak łatwo opuścił Metatrona, z równą łatwością może opuścić ciebie?
– Przyznaję, przemknęło mi to przez myśl.
– Czyli jeszcze nie jesteś stracony. – Uśmiechnął się kpiąco. – Na jakiej podstawie wierzysz w szczerość jego intencji? To znaczy, oprócz tego, że ci to powiedział. Bo jak wiadomo, anioły nie kłamią i można im ufać na słowo.
– To ci się nie spodoba… – Cas mruknął, unikając wzroku Deana.
– Śmiało, nie wstydź się – zachęcił go, chociaż miał wrażenie, że nie chciał wiedzieć, co Castiel miał mu do powiedzenia.
– Metatron postanowił połączyć siły z Michałem.
Jeśli wcześniej rozważał napoczęcie nowej butelki szkockiej, teraz miał pewność, że bez większej ilości alkoholu nie przebrnie przez tę rozmowę.

~*~

Sam jeździł w kółko prawie cały dzisiejszy dzień. Wczorajszy również. I przedwczorajszy.
I nic.
Absolutnie nic.
Nie godził się z myślą, że najwyższy czas przestać go szukać. Nie, był Winchesterem, a oni się tak łatwo nie poddawali, nawet gdy szanse były znikome. Znajdzie go.
Oplatając skostniałe palce wokół kierownicy, skręcił w kolejną ulicę. Łudził się, że Lucyfer błądził po ciemnych zaułkach, że może jednak nikt go nie porwał, że po prostu odszedł i się zgubił, że nie groziło mu niebezpieczeństwo. Ale trzeciego dnia te domysły przestały go uspokajać i stracił nadzieję na odnalezienie go szwendającego się po ulicach Kansas.
Cały ten czas czuł na barkach brzemię odpowiedzialności za jego zniknięcie. Czuł nieprzyjemny supeł w żołądku, a do tego dochodziły obawy o stan psychiczny Porannej Gwiazdy, który ostatnio nie radził sobie z pewną, nieznaną Samowi, sprawą.
Skoro Piekło nie chciało pomóc, został zmuszony do zwrócenia się do przeciwnej strony.

~*~

Crowleya pozbawiono jego biura dość dawno temu. Biura, i nie tylko. Odebrano mu pozycję. A czym był król Piekła bez tytułu? Zwykłym demonem. On zwykłym demonem? Niedopuszczalne!
Przeklęty Abaddon i jej przeklęci zwolennicy. Przeklęty cały ten interes. Dlaczego nie skorzystał z okazji i nie przeszedł na emeryturę, gdy akurat miał taką możliwość? Chociaż ogrom emocji byłby nie do zniesienia i to trzymało go z dala od ludzkiej krwi. Poza tym, nie przekazałby pałeczki komuś, kto o zarządzaniu duszami nie miał pojęcia, jeszcze nie upadł na głowę. Pomyślałby kto! Wielki król skapitulował, ponieważ nie poradził sobie z byle rycerzykiem. Świetny nagłówek do brukowca!
Lucyfer był na wolności. Że też Winchesterowie pomyśleli, żeby on – król demonów! – pomógł im uzyskać jakiekolwiek informacje na temat osoby, ba, kreatury, która jednym pstryknięciem palców mogła się pozbyć całej demonicznej społeczności. Owszem, sporadycznie miewał szalone pomysły, ale bądźmy szczerzy, nie był samobójcą. Łoś i wiewiór dobrze wiedzieli, że gdy Lucyfer już skończy z ludźmi, zabierze się za istoty po stokroć gorsze od ludzi. Z czego na pierwszy ogień poszedłby on, jako że stał na ich czele i kiepsko zarządzał Piekłem przez ostatnie kilka lat, odkąd to Sam i Dean postanowili zwalczać siły ciemności zaczynając od prób zamknięcia bram Piekła na zawsze.
Zawsze ci Winchesterowie! O ile świat byłby piękniejszy bez ich wtrącania się!
Coś mu w tej całej historyjce nie pasowało, a mianowicie względny brak armagedonu, brak oznak obecności potężnego archanioła stąpającego po Ziemi, a także to, że jak dotąd żaden z jego demonów – ogólnie, żaden demon – nie zgłosił nikomu, ani jemu, ani Abaddonowi, że gdzieś ów anioła widział. Niemniej jednak zdziwił go fakt, że głupi i głupszy zwrócili się z nietypową prośbą akurat do niego? Czyż ten ich anioł nie był dla nich większą pomocą?
Oczywiście, zaraz po powrocie ze spotkania z Winchesterami, którzy w zaistniałych okolicznościach wydawali się nazbyt spokojni, posłał swą zaufaną sługę na przeszpiegi, nakazując jej wzmożoną dyskrecję. Chciał się dowiedzieć, co łowcy kombinowali.

~*~

– Co to znaczy, że postanowili złączyć siły? – warknął Dean nalewając do szklaneczki nową porcję alkoholu.
– Myślę, że wyraziłem się wystarczająco jasno. Metatron pragnie władzy nad aniołami, a wraz z Michałem jest w stanie osiągnąć zamierzony cel. Ostrożność Skryby działa na naszą niekorzyść, ponieważ nie chcą się dzielić planami z postronnymi, więc nie znam szczegółów ich współpracy. Gadreel ani Hamon, nikt nie jest wtajemniczony.
– Więc zrób z tym coś! I dlaczego nie powiedziałeś nam od razu?
– Mieliście wtenczas inne zmartwienia, nie miałem zamiaru dolewać oliwy do ognia.
Dean odstawił szkło na stolik z głośnym hukiem.
Jeszcze tego im brakowało! Nie dość, że musiał pilnować Sama, który przez ostatnie trzy dni chodził jak struty, to na domiar złego dwa potężne anioły postanowiły zrobić sobie miłosne gniazdko tuż przed jego nosem. Miło z ich strony, że jak dotąd nie zorganizowali żadnej rzezi. Ponoć niektórzy skrzydlaci nie grzeszyli kurtuazją, na szczęście Metaćwok się do nich nie zaliczał.
– Dean, nie rozumiem, jednego dnia jesteś zły o moje próby ponownego zjednoczenia zastępów Nieba, a drugiego jesteś zły z całkowicie innego powodu; że mam zbyt mało informacji. – Castiel podparł ręce o boki i z wyczekiwaniem wpatrywał się w oczy łowcy, czekając na wyjaśnienia.
Dean uniósł brwi, zdziwiony tą nagłą arogancją Casa, tak do niego niepodobną. Choć, gdyby chciał się nad tym dłużej zastanowić, zdziwiłby się, że wygarnął mu dopiero teraz. On sam zachowywał się jak humorzasta nastolatka, faktycznie, szybko zmieniał opinie i priorytety, ale nad tym nie mógł panować, bo Znamię Kaina przerzucało go z jednej skrajności w drugą.
Już chciał odpyskować aniołowi, gdy po bunkrze rozległ się dźwięk trzaskanych z niemałą siłą drzwi. Wrócił Sam. Nie wiedział, o Metatronie i Michale i Dean zastanawiał się, czy to dobry pomysł, by w ogóle go uświadamiać o sytuacji w Niebie, zważywszy na jego stan. Lecz nie było sensu w ukrywaniu tego, Sam prędzej czy później poznałby prawdę, a Castiel nie umiał kłamać, więc musieli mu łagodnie przekazać o anielskim przymierzu.

~*~

Bartłomiej przechadzał się po pomieszczeniu wolnym krokiem, myśląc. Gdy jego szpieg, Elijah, powiadomił go o spisku Metatrona i Michała, ogarnęła go wściekłość. Podczas, gdy on stał w miejscu, Skryba szybko posuwał się do przodu, werbując nie tylko archanioła, ale i podążające za nim pionki, co znacznie powiększyło jego armię i obniżyło szansę na zwycięstwo jego własnej armii, która i tak do wielkich nie należała.
Rozkazał zebrać swych najlepszych poddanych i stawić im się w jego gabinecie. Pierwszy pojawił się Nekael, później Elijah i Meron, a na końcu Ramara w towarzystwie Shepherda i Rachiel. Gdy zawitali do biura Bartłomieja, ten powitał ich ciepłym uśmiechem. Anioły starały się odwzajemnić uśmiech.
– Nie będę was okłamywał – przyznał na rozpoczęcie – napotkaliśmy na naszej drodze niewielkie przeszkody. Jak już zapewne wiecie, Michał dołączył do naszej walki, postanowił jednak wybrać stronę oponenta. I nie mogę mu się dziwić. Skryba jest świadom swojej siły, nie trudno przyznać, że gdyby walka miała się odbyć w najbliższych dniach, przegralibyśmy ją z kretesem. – Anioły wpatrywały się w wodza uważnie, a ich kamienne miny wyrażały pełen profesjonalizm, zero jakiegokolwiek zawahania, zero uczuć. Właśnie za to Bartłomiej ich cenił. – Jestem gotów posunąć się do drastycznych środków, dlatego was dzisiaj tutaj zebrałem. Mam dla was zadania. – Anioły kiwnęły głową jak jeden mąż. – Rachiel.
– Tak, panie?
– Ty zajmiesz się śledzeniem Castiela. Jego brak aktywności mnie niepokoi. Jak wiadomo, może kręcić się przy Winchesterach, więc namierzenie go nie będzie trudne.
– Oczywiście, sir.
Rachiel natychmiast wyszła z biura.
– Meronie, dla ciebie wyznaczyłem infiltrację kółka różańcowego w hrabstwie Carter, potrzebujemy lepszych naczyń, niektórzy skarżą się na… uwieranie.
– Tak jest. – Anioł kiwnął głową i ruszył za Rachielą.
– Ty, Ramaro, musisz dowiedzieć się czegoś na temat pojawienia się Michała na Ziemi. Opuścił Klatkę, ale nie mamy pewności, że zrobił to jedynie on. W tym celu skontaktujesz się z demonami, nie interesuje mnie, jak będzie przebiegało spotkanie. Masz wolną wolę. – Anielica bez słowa zniknęła za drzwiami. – Natomiast Elijah wróci do Metatrona i postara się zdobyć więcej szczegółów. Wspominałeś kiedyś o Hamonie, wydawał się być łatwym celem.
Gdy Elijah wyszedł z biura, Bartłomiej spojrzał przenikliwie na pozostałą dwójkę, bowiem to im miał zamiar zlecić najważniejsze zadanie.
– Nekael i Shepherd. Wy, moi drodzy, spotkacie się z Malachiaszem. Poprzednia próba skontaktowania się nie odbyła się po mojej myśli. Jeśli Malachiasz chce spotkać się twarzą w twarz, niech tak będzie. Wy macie zaaranżować to spotkanie, postarajcie się to zrobić bez rozlewu krwi.
– Tak jest – powiedzieli wspólnie i zostawili Bartłomieja samego na pastwę myśli.
Za długo bezczynnie czekał, nie podejmował żadnych kroków, co odbiło się na nim, raczej nieprzyjemnie. Świadomość, że może przegrać, zaburzała jego wizję idealnego świata, więc musiał zacząć działać.

~*~

– Co? – Sam ponowił pytanie po raz setny, wciąż nie dowierzając słowom Castiela.
– Metatron i Michał…
– Słyszałem. Po prostu… Dlaczego?
– Tego nie wiem. Ich współpraca jest świeża, nie chcą zdradzać szczegółów ani planów. Gadreel obiecał, że jak tylko się czegoś dowie…
– Czyli ot tak zgadzamy się na Gadreela? – parsknął Dean.
– Dean… Więc czego tak właściwie ode mnie oczekujesz? – zapytał Castiel, a głos jego naszpikowany był zmęczeniem i irytacją.
– Że znajdziesz jakiś sposób, który nie ma nic wspólnego z Gadreelem. Nie zgadzam się na nic, w czym ten sukinsyn bierze udział.
– Nie potrzebuję twojej zgody – oburzył się. – To jest coś na większą skalę, a twoje zakazy i nakazy tylko utrudniają mi pracę. Myślisz, że ten problem odbije się na was? Na ludziach?
– Oczywiście, że tak – odpowiedział Sam. – A naczynia? To są ludzie, i gdy zginie anioł, zginie też człowiek. To jest nasza sprawa.
– To wojna aniołów. Zginą wasi bracia, ale także i moi. Nie będę stał z założonymi rękoma i wybrzydzał, czyją pomoc mogę otrzymać, a czyjej nie, tylko dlatego, bo jeden anioł zabił waszego przyjaciela, na to niestety nie mam czasu.
Dean świdrował wzrokiem sylwetkę Castiela, jakby chciał ją podpalić samym patrzeniem. Anioł zaczynał zmieniać strony, zaczynał się od nich oddalać na rzecz innych skrzydlatych, i Dean nie rozumiał tego, jak Cas mógł chcieć uratować anioły, które jeszcze niedawno chciały go zabić. To nie była jego rodzina, nie taka, jaką on tworzył z Samem, ale taka, przez którą się cierpi, która wymaga zbyt wiele i daje zbyt mało.
– Jeśli to was przekona, wtajemniczę Gadreela i powiem mu o Lucyferze, a on wypyta garnizon Metatrona. Może któryś z aniołów wie coś na ten temat – zaproponował dla złagodzenia atmosfery.
– Nie.
– Tak.
Dean i Cas jednocześnie spojrzeli na Sama.
– Słucham? – zapytał Dean.
– Tak. Niech go wtajemniczy – powiedział spokojnie.
– Tobie też odbiło?
– Crowley się od nas odwrócił, ale i tak najwidoczniej nic nie wiedział, więc to żadna strata.
– Okej, ale to nie ma związku z Gadreelem.
Dean zmarszczył brwi. Czy Sam był aż tak zdesperowany, by szukać pomocy u anioła, który wyrządził mu tyle krzywd? Który jemu wyrządził tyle krzywd? Wspomnienie Kevina leżącego bez życia na podłodze w bunkrze, a także ciężar martwego ciała proroka na jego rękach nie opuszczał go ani na chwilę. Bezsensownej śmierci, którą zginął Tran, nie potrafił wybaczyć.
– Lucyfer jest nam potrzebny, on jako jedyny może przekonać Michała, by zmienił strony – wyjaśnił Sam.
– Ale Gadreel? Kurwa, przecież to Gadreel!
– Dean, nie zapominaj, że darzę go taką samą nienawiścią, co ty. Ale Cas ma rację, nasze relacje z Gadreelem nie mogą być ważniejsze niż dobro ludzi i świata.
– Nie widzę w tym żadnej przeszkody – parsknął.
– Dobra, więc co chcesz zrobić bez informacji o zamiarach aniołów? – zaatakował Sam. – Chcesz tam pójść i zabić ich anielskim ostrzem albo podpalić świętym olejem? Taki masz plan?
– Brzmi całkiem nieźle.
Nie, wcale nie brzmiało to nieźle. Deanowi nawet nie przemknęło to przez myśl, w walce wręcz byli bez szans. Układ z Gadreelem był ich jedyną nadzieją.
– Świetnie. Ale raczej sam ich wszystkich nie zabijesz. Bo ja się na to nie piszę.
– Dobra, dość. Przestańmy o tym rozmawiać, bo i tak niczego nie wymyślimy. Znalazłem sprawę w Ohio, jutro jedziemy z samego rana, więc lepiej idź spać. Jest późno, wszyscy jesteśmy zmęczeni. – Był zbyt dumny, by przyznać, że zgadza się na pomysł Castiela, dlatego musiał zmienić temat.
Wyszedł z pokoju głównego i skierował się do swojej sypialni, gdzie czekała na niego nienapoczęta butelka whisky, którą ukrywał przed Samem.
Noc zapowiadała się jak każda inna. Przepełniona rozmyślaniami, wątpliwościami i wyrzutami sumienia.