poniedziałek, 14 grudnia 2015

24. Zakupy


Kiedy w myślach trwa walka pomiędzy dobrem a złem,
serce wtem niepokojów dużo tworzy.


Ani Lucyfer ani Sam nie poruszali tematu wybuchu histerii archanioła, chociaż Sam musiał przyznać, że bardzo go korciło poznanie szczegółów. Potrafił jednak uszanować wybór Lucyfera, dlatego nie zadawał żadnych pytań i w ogóle udawał, że to zdarzenie nie miało miejsca. Czasem przypominał sobie dźwięk, który wydał z siebie Lucyfer i resztkami sił powstrzymywał się przed zawędrowaniem do jego pokoju w celu sprawdzenia, jak się trzymał. Dwa dni minęły w mgnieniu oka, a oni wymienili tylko kilka zdań. Lucyfer nie wyglądał na przygnębionego, jak zwykle większą część dnia spędził na oglądaniu telewizji, zachowywał się tak, jakby specjalnie nie chciał zwracać na siebie uwagi. Sam mógł się jedynie domyślać, że po prostu liczył na unormowanie się stosunków między nimi wszystkimi, ciche przeczekanie burzy toczącej się między mieszkańcami bunkra.
Ale nigdy nie mógł przewidzieć, o czym myślał w danej chwili Lucyfer. Był nieprzewidywalny, w złym tego słowa znaczeniu.
A Sam nie lubił niespodzianek.

~*~

Powoli i nieubłaganie zbliżał się koniec listopada. Dni stawały się coraz krótsze i zimniejsze, przez co łowcy zostali zmuszeni do wygrzebania zimowych kurtek z dna szafy, chowając te, które nie chroniły ich przed mrożącym powietrzem. Szron osiadający na marniejących źdźbłach trawy zwiastował śnieg mogący pojawić się już w najbliższych dniach.
Castiel zniknął poprzedniego dnia, zwyczajowo zasłaniając się „ważnymi anielskimi sprawami” i do tej pory nie dał znaku życia. Nie podzielił się informacją na temat tego, czego te ważne sprawy dotyczyły, więc Dean, tracąc resztki cierpliwości, powiedział mu, żeby wrócił do nich, gdy poukłada sobie priorytety.
Gdy Sam wyszedł na zewnątrz pewnego dnia, by wyrzucić rosnącą w ich koszu górę śmieci, zorientował się, że jesienna kurtka nie ogrzewała go w najmniejszym stopniu. To dało mu do myślenia.
Lucyfer nie posiadał zimowych ubrań. Mógł zakładać – choć jak wolał to określać; pożyczać – koszule i stare spodnie Sama, lecz łowca miał tylko jedną kurtkę i nie mógł mu jej pożyczać, ponieważ sam nie miałby w czym chodzić. Również buty Sama, Deana także, były na niego za duże, więc nadszedł idealny czas, aby sprezentować Lucyferowi jego własną odzież.
Sam przy okazji zauważył, że ubywało im przedmiotów codziennego użytku, takich jak maszynek do golenia oraz innych przyborów toaletowych i jedzenia. Mógłby wybrać się z Lucyferem do sklepu, by zaopatrzyć go w niezbędne ubrania. Gdy podzielił się tym pomysłem z Deanem, usłyszał, że to wyjątkowo głupi pomysł. Nie spodziewał się innej odpowiedzi. Argumenty Sama okazały się jednak trafne, bo i barek z alkoholem zaczął pustoszeć, dlatego Dean zadeklarował, że wybierze się z nimi.
Zupełnie, jakby Sam nie znał ulubionych trunków swojego brata. Pod przykrywką kupna whisky tak naprawdę kryła się niechęć Deana do zostawienia Sama z Lucyferem na osobności. Chciał ich pilnować, by nie zrobili czegoś głupiego i nieodpowiedzialnego, co momentalnie przywiodło Samowi na myśl ich niedoszły pocałunek. Poczerwieniał ze wstydu przypominając sobie tę niezręczną sytuację, i zgodził się na towarzystwo brata, profilaktycznie. Dean poszedł do pokoju dziennego i poinformował Lucyfera o planach na dzisiejszy dzień, podczas gdy Sam zajął się finansami. Z niepokojem odkrył, że ich budżet był mniejszy niż się spodziewał, co oznaczało, że powinni szybko zawitać do baru i zarobić parę dolców.
Przydałby się im dzień wolny. Od aniołów, od demonów, od całego tego zamieszania. Łowcy rzadko mieli wolne, tak właściwie to nigdy, ale choć jedna doba byłaby wystarczająca. Naładowanie baterii każdemu dobrze zrobi, a zwłaszcza Lucyferowi, który godzinami przesiadywał w zamknięciu, przed telewizorem, odcięty od świata zewnętrznego. Z pewnością brakowało mu kontaktu z naturą, więc mała wycieczka po mieście była jak najbardziej wskazana.
Trzej mężczyźni wsiedli do Impali. Z racji braku kurtki dla Lucyfera, Sam ubrał go w podkoszulek, koszulę, jego grubą bluzę jeszcze z czasów Stanford i jesienną kurtkę, a to i tak nie wystarczyło, wnioskując z marudzenia archanioła o wszechogarniającym mrozie. Miasto na szczęście nie znajdowało się daleko, zaledwie kilkanaście minut wolnej jazdy przepełnionej przekleństwami Deana pod adresem oblodzonej jezdni. Bez zbędnych ekscesów dotarli na miejsce. Niższy Winchester zaparkował Chevroleta tuż przed wejściem do sklepu.
Na samym początku zawitali do second handu, gdzie często kupowali ubrania dla siebie. Z pensją łowcy nie było ich stać na drogą, markową odzież, ale to wcale im nie przeszkadzało – niektóre części garderoby kupione przed wieloma laty w dobrym stanie trzymały się do dziś. Poza tym, i tak większą część zarobków przeznaczali na garnitury choć w połowie przypominające te, w które odziani byli agenci FBI oraz paliwo, dlatego surowo rozplanowywali resztę wydatków.
Sklepik był mały i przytulny, z drewnianymi półkami i podłogą, a wypełniające je ciepło zachęcało do wejścia. Szafki pełne kolorowych ubrań zapraszały różnorodnością wyboru, a starsza pani stojąca za ladą uśmiechała się gościnnie. Bracia skinęli lekko głową na przywitanie.
Sam spojrzał na Lucyfera rozglądającego się po pomieszczeniu z odrazą.
– Najpierw szukamy zimowych ubrań, ciepłych i grubych, dopiero potem reszta – powiedział archaniołowi, który nie wyglądał na zachwyconego, stale marszcząc brwi. – Co jest?
– Nic – odpowiedział i zniknął w głębi sklepu.
Dean popatrzył na niego bez entuzjazmu.
– Jak mówiłem, debilny pomysł.
– Sami potrzebujemy nowych ubrań. Tobie Vanir rozciął ulubioną koszulę, tak tylko przypominam.
– Musieliśmy go brać ze sobą? – spytał Dean.
– A miał zostać w bunkrze?
– Z nim się nie da pokazywać publicznie. Mogę się założyć, że zaraz coś się stanie. – Założył ręce na piersi.
– Może i nie jest zorientowany w ludzkich sprawach, ale to nie jest przecież jakieś dziecko. Raczej wie, że ma się nie wychylać.
Dean sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował w ostatniej chwili.
Sam zaczął grzebać w stosie koszulek w poszukiwaniu czegoś, co by mu się spodobało, i mimo, że wybór był ogromny, nic nie przykuło jego uwagi. Chwycił do ręki najzwyklejszą czarną koszulkę z długim rękawem, szary i zielony podkoszulek bez nadruku z dekoltem w serek, po czym wsadził je do koszyka, a następnie ruszył do działu z koszulami. Wybrał jedną dla siebie i jedną dla Lucyfera, nie patrząc na kolory. Sekcję ze spodniami mógł ominąć, ale przypomniał sobie, że anioł posiadał tylko jedną parę spodni, w dodatku za długich, dlatego grube, dresowe spodnie mniej więcej w rozmiarze Lucyfera wylądowały w koszyku. Jeansy musiałby przymierzyć, jednak w tym momencie Sam nigdzie go nie widział. Jak na zawołanie, Lucyfer wyłonił się spomiędzy wielkich regałów, taszcząc w dłoni czerwoną puchową kurtkę z kapturem oraz grubą bluzę zakładaną przez głowę.
– Nic innego mnie nie zainteresowało – wyjaśnił na wstępie i z zaciekawieniem zajrzał do koszyka.
– Nie ma czegoś mniej rzucającego się w oczy? – spytał Sam. Kurtka nie była zła, ale jej kolor wyróżniał się na tle brązowych i czarnych, przyciągając potencjalnych kieszonkowców. Łowca nie chciał, by ktokolwiek zaatakował Lucyfera, w starciu ze śmiertelną raną ciętą archanioł bez łaski był bezsilny.
– Nie. Chcę tę.
– Jeszcze brakuje, żeby tupnął nóżką – zacmokał Dean, który właśnie do nich dołączył.
– Jeśli masz jakiś problem, po prostu powiedz, nie obrażę się i postaram się nie tupać nóżką – odpowiedział Lucyfer.
– Mam dość waszych kłótni. Daj te rzeczy i idź przymierzyć spodnie – wręczył mu trzy pary jeansów, każdą w innym rozmiarze – i powiedz, które są dobre.
– Sam, byłbyś wspaniałą mamą – skomentował Dean z miną niewiniątka. – Ale twoje dziecko jest nad wyraz brzydkie.
Lucyfer puścił tę uwagę mimo uszu i zawędrował do przymierzalni.
– Serio, masz jakiś problem? – spytał Sam.
– Generalnie mam ich sporo.
– Przestań się na nim wyżywać.
– Dlaczego? Aż tak cię interesuje to, co czuje Diabeł?
– Nie, tylko…
Zabrakło mu słów. Dean zadał dobre pytanie, a Sam nie posiadał na nie odpowiedzi. Nie wiedział, dlaczego nie chciał, by Dean obrażał Lucyfera, nie potrafił tego umotywować, wiedział natomiast, że upadły anioł nie zasługiwał na otrzymywane od Deana obelgi.
Gdy Lucyfer wrócił z przymierzalni, wręczył Samowi parę jeansów, a następnie łowca chwycił z wielkiego kosza jeszcze dwie pary w tym samym rozmiarze. Dean wrzucił do koszyka flanelową koszulę i podkoszulek z logo zespołu Def Leppard, po czym wyszedł ze sklepu i stanął przy samochodzie, wydychanym powietrzem ogrzewając dłonie. Zapłaciwszy za wszystko, Sam podał Lucyferowi czerwoną kurtkę, którą ten natychmiast założył, i dołączyli do zniecierpliwionego Deana.
Siatki i Lucyfera wpakowali na tylne siedzenie. Ruszyli do kolejnego sklepu, tym razem do supermarketu oddalonego o kilka mil, by zrobić zapasy żywnościowe i toaletowe. Droga minęła w znanej im ciszy, przerywanej jedynie przez szelest nowej kurtki archanioła i jeśli Sam widział irytację na twarzy brata, starał się nie zwracać na nią uwagi. Dotarli pod sklep z wielkim szyldem głoszącym „Walmart”. Wyszli z Impali, Lucyfer może zbyt mocno trzasnął drzwiami, przez co Dean zacisnął pięści, ale nie powiedział ani słowa, oszczędzając wszystkim kłótni.
Przeprawa przez Walmart była czystą katorgą. Powoli zbliżał się grudzień, a co za tym idzie – święta Bożego Narodzenia, dlatego ludzie niesieni świąteczną atmosferą robili zakupy na wielką kolację. Mimo, iż grudzień nawet się nie zaczął. Ameryka uwielbiała wcześnie rozpoczynać najróżniejsze sezony świąteczne, zwłaszcza Halloween, dlatego najlepszym pomysłem było zrobienie zakupów teraz, by później nie musieć stawiać czoła rozszalałemu tłumowi zapominalskich wielbicieli bożonarodzeniowego okresu.
Winchesterowie nie kultywowali tradycji obchodzenia świąt, bo jak mogli? Jak mogli cieszyć się dekorowaniem domu – którego nie posiadali – albo przystrajaniem choinki – której również nie mieli – albo otwieraniem prezentów – których do szczęścia nie potrzebowali – gdy musieli pilnować, by mordercze kreatury nie zabiły wszystkiego, co się rusza? Święta prawdopodobnie spędzą ślęcząc nad kolejną sprawą lub szukając rozwiązania na Kainowe Znamię, rok w rok to samo. Święta dla Winchesterów nie istniały.
Sam wkładał do wózka coraz to więcej rzeczy, takich jak kawa, cukier, mleko do kawy, ponieważ Lucyfer innej nie pił, chleb, składniki do kanapek, kilka batoników, szampon, maszynki do golenia, pastę do zębów i wiele, wiele innych. Dean jak zwykle od razu ruszył do sekcji z alkoholem, a Lucyfer pałętał się między stoiskami. Robiąc wstępne oględziny wózka uznał, że zebrał najpotrzebniejsze przedmioty i skierował się do kasy, gdzie stanął w okropnie długiej kolejce. Dean podszedł do niego po minucie dzierżawiąc w ręku dwie butelki swojej ulubionej szkockiej i w końcu nie wyglądał, jakby obraził się na cały świat. Głośny szelest pewnej czerwonej kurtki oznajmił, że zbliżał się Lucyfer. Znalazł się u boku Sama ze skwaszoną miną.
– Za dużo tu ludzi – skomentował pod nosem, co wywołało na twarzy Sama delikatny uśmiech.
Kolejka ciągnęła się w nieskończoność i nic nie wskazywało na to, że ten stan rzeczy zmieni się w najbliższej przyszłości. Przy kasie umiejscowiono stoisko z bateriami, więc Sam chwycił dwa opakowania, ponieważ te w jego latarce już dawno się rozładowały, a sądząc po ilości godzin, które Lucyfer spędzał przed telewizorem, to samo zwiastował pilotowi. Obok baterii wisiały także startery do różnych sieci komórkowych, co uzmysłowiło Samowi, że przydałoby się sprezentować Porannej Gwieździe telefon na wszelki wypadek. Później się tym zajmie.
Po niemożliwie długim wyczekiwaniu, nareszcie zaczęli wykładać swój towar na taśmę przesuwaną. Kasa co rusz wydawała głośne "bip", gdy ekspedientka przejeżdżała kolejnymi przedmiotami po czytniku. Młody wolontariusz zajął się pakowaniem ich rzeczy do papierowych toreb i układaniu ich z powrotem do wózka, a Lucyfer przyglądał mu się bacznie, na wypadek, gdyby chłopak chciał coś ukraść. Nie żeby miał taką możliwość w towarzystwie ochroniarzy i kamer.
Te zakupy opustoszyły ich portfele, zauważyli ze zgrozą. Jak najszybciej powinni udać się do baru w celu ograbienia pijanych harleyowców podczas gry w bilarda bądź rzutki. Z pełnym wózkiem wrócili do Chevroleta. Gdy wyładowali torby, Dean nakazał Lucyferowi, by odprowadził wózek, co ten uczynił z mniejszym lub większym entuzjazmem, zostawiając braci samych. Zamykając drzwi, starszy Winchester spojrzał na Sama. To był podstęp, wymówka do rozmowy na osobności.
– Czy to jest konieczne? – zapytał Dean z powagą.
– Czy co jest konieczne?
– No to wszystko. Te ubrania dla niego.
– Nie może chodzić w moich cały czas.
– Co masz na myśli pod pojęciem "cały czas"? – Sam uniósł brwi w zdziwieniu. Dean westchnął. – Jak długo zamierzamy go trzymać przy sobie?
– A co, chcesz go puścić w świat? Do ludzi?
– Jest człowiekiem, moglibyśmy go zabić… – Sam wiedział, że była to luźna, żartobliwa oferta, ale w jego głowie natychmiast włączył się alarm.
– Nie – odpowiedział, może zbyt szybko. – Nie – poprawił się, mniej poważnym tonem, by nie dawać znaków, jak bardzo zależy mu na życiu anioła.
Dean zmierzył go czujnym wzrokiem.
– Dlaczego nie możemy go puścić do ludzi? Sam mówiłeś, że nie ma już mocy, więc nikogo nie zabije. A jeśli zacznie rozpowiadać, kim jest, nikt mu nie uwierzy i zamkną go w wariatkowie.
– W wariatkowie nie jest tak kolorowo, jak sobie wyobrażasz – syknął.
– A czy ja mówię, że jest? Też w nim byłem i wiem, co się tam dzieje.
– Tylko, że wtedy byliśmy tam razem.
Brwi Deana wykonały dziwny taniec na jego czole, gdy usłyszał oskarżycielską nutę w głosie brata.
– O co ci chodzi?
Sam nie miał siły mu tego tłumaczyć. Nie miał siły, ale też nie chciał wywoływać u Deana wyrzutów sumienia, których i tak mu nie brakowało, poprzez oskarżenie o zbyt rzadkie wizyty, gdy dwa lata temu trafił do psychiatryka powodowany halucynacjami. Wtedy odczuł, że Dean nie przejmował się jego stanem, nie odwiedzał go i nie pytał o to, jak się czuł. A właśnie wtedy go potrzebował, potrzebował czegoś, czego mógł się trzymać, co pozwalało mu rozróżnić rzeczywistość od halucynacji, potrzebował kotwicy. Dean był jego kotwicą. Ale Deana wtenczas przy nim nie było.
– O nic. Wracajmy – rzekł tylko, by zakończyć temat i uwolnić się od palącego wzroku brata. Rozejrzał się w poszukiwaniu Lucyfera, który już dawno powinien wrócić, ale Lucyfera nie było w pobliżu. – Lucyfer? – zawołał cicho, bowiem nie chciał wyjść na wyznawcę Szatana, a że w okolicy roiło się od staruszek, a on wykrzykiwał imię stwórcy grzechu, było to bardzo możliwe.
Dean zamknął samochód i wraz z Samem na powrót zawitali do sklepu, lecz nigdzie nie zauważyli czerwonej kurtki archanioła. Serce podeszło Samowi do gardła, lecz nie chciał wysuwać pochopnych wniosków, Lucyfer na pewno gdzieś był… Może przy stoisku z modelami telewizorów, bo strasznie je lubił, albo przy dziale z książkami. Musiał tu być. Rozdzielili się, Dean zajął się wschodnią i północną częścią sklepu, a Sam – zachodnią i południową. Sprawdzał w każdej alejce, pchając się przez tłum, nie zważając na oburzone warknięcia klientów, między każdym regałem, przy każdym stoisku, przy kasach. Zniknął. Zaczęło mu się robić gorąco, gdy biegał po stosunkowo dużym markecie w poszukiwaniu swojego anioła, po którym ślad zaginął.
– Przepraszam – zapytał przypadkową kobietę oglądającą zabawki dla dzieci – czy widziała pani blondyna, mniej więcej takiego wzrostu – dłonią wskazał, jakiej wysokości był Lucyfer – około czterdziestki? Miał czerwoną puchową kurtkę.
– Niestety nie, przykro mi – odpowiedziała, wyraźnie nieprzejęta. – Niech pan zapyta ochroniarza.
– Dziękuję – rzucił i odszedł w kierunku najbliższego ochroniarza stojącego przy drzwiach.
Wyjaśnił mu sytuację i ubłagał o pozwolenie na sprawdzenie zapisu z kamer. Z początku czarnoskóry ochroniarz nie chciał się zgodzić, ale pod naporem próśb zaprowadził Sama do małego pokoiku z mnóstwem monitorów. Razem przejrzeli nagrania, które jednak nic mu nie dały. Ochroniarz patrzył na Sama z niedowierzaniem, bo z opisu łowcy wynikało, że dorosły mężczyzna zgubił się w sklepie, co zdarzało się dość rzadko, prawie nigdy. Winchester, chcąc usprawiedliwić swoje obawy, dodał, że poszukiwany przez niego blondyn nie był w najlepszym stanie umysłu. Mężczyzna zapytał, czy istnieje potrzeba zgłoszenia zaginięcia, ale Sam zaprzeczył.
Wychodząc z pomieszczenia spotkał Deana.
– Masz go? – spytał Sam.
– Jakby wyparował.
Brunet przetarł oczy, po czym ucisnął nasadę nosa. Gdzie Lucyfer mógł pójść? Doskonale wiedział, że miał się nie oddalać, do cholery!
– Świetnie, zgubiliśmy Diabła. Do listy zakupów powinieneś dopisać smycz – zażartował Dean.
Samowi nie było w tym momencie do śmiechu, dlatego rzucił mu mordercze spojrzenie.
– Dzwoń po Casa – powiedział.
– Po co Cas? On ma swoje sprawy, jakbyś zapomniał.
– Czy Cas kiedykolwiek przełożył coś ponad nas?
Dean zacisnął szczękę i po chwili namysłu wyciągnął telefon z kieszeni. Sam wiedział, że Castiel kilka razy wybrał kogoś innego, ale koniec końców to Winchesterowie liczyli się dla niego najbardziej.
Minęła niecała minuta, gdy anioł pojawił się przed nimi.
– Co się stało? – zapytał.
– Lucyfer zniknął – wyjaśnił Sam. – Wiem, że potraficie wyczuwać inne anioły. Gdzie on jest?
Castiel rozglądnął się po parkingu, mrużąc oczy, ale potrząsnął głową.
– Wybacz, Sam, ale nie mogę go znaleźć.
– Dlaczego? – zdenerwował się wysoki łowca.
– Wyczuwam łaski moich braci i sióstr, jednak Lucyfera się to nie tyczy, ponieważ on nie jest już aniołem.
Słowa Castiela zapadły ciężko w głowie Sama i przez jakiś czas odbijały się echem. Był tego świadom. Wiedział, że Lucyfer utracił łaskę. Ale stwierdzenie Casa, ujęte w taki a nie inny sposób spowodowało, że ogarnął go nieopisany żal dla archanioła, który utracił jedyną rzecz w swoim życiu, którą otrzymał od Boga, która czyniła go tym, kim był. Sam nie chciał o tym teraz myśleć – wizja zagubionego Lucyfera, bez łaski, bez znajomości otoczenia, bez niczego błąkającego się po nieznanym wywoływała u niego mdłości.
Znaleźli się w kropce.
– A co, jeśli ktoś go porwał? – zasugerował Sam nawiedzany różnymi, nieprzyjemnymi scenariuszami.
– Po co ktoś miałby go porywać? – parsknął Dean. – Przecież nikt nie wie, że to Diabeł.
Miał pewną słuszność, przyznał w duchu Sam. Lecz w tym samym momencie przypomniała mu się sytuacja sprzed kilku dni.
– Demony potrafią go rozpoznać.
Nastawienie Naberiusa względem Lucyfera wskazywało na to, że demony nie pałały miłością do ich stwórcy, przynajmniej nie wszystkie. Bracia popatrzyli na siebie.
– Crowley – rzekli wspólnie, po czym Dean znów wyciągnął telefon i zadzwonił do króla Piekła.
Po męczącej rozmowie z uciążliwym demonem, Dean oznajmił, że Crowley się z nimi spotka pod warunkiem, że łańcuchy i ludzka krew nie będzie brała w tym udziału. Trzej mężczyźni wsiedli do Impali i pojechali do bunkra.

~*~

Crowley czekał na nich przed bunkrem, odziany w swój zwyczajowy czarny garnitur i płaszcz, z szelmowskim uśmieszkiem plątającym się na ustach.
– Łoś! – zawołał na widok Sama. – I wiewiór. Cóż za miłe, choć muszę przyznać nieco niespodziewane, spotkanie. Czym sobie zasłużyłem na wasz telefon?
– Mamy do ciebie pewną sprawę – powiedział Dean zakładając ręce na piersi.
– Zamieniam się w słuch – wymruczał, a Sam przewrócił oczami.
– Może wejdziemy do środka?
– Gentleman, jak zwykle. – Crowley uśmiechnął się filuternie i czekał, aż łowcy otworzą drzwi, nim ruszył się z miejsca.
Gdy znaleźli się głównym pokoju, demon zagwizdał z podziwem.
– Muszę przyznać, ładnie się tu urządziliście. Wcześniej jakoś nie miałem okazji zaszczycić oka tymi pięknymi, hebanowymi meblami. Ludzie jednak mają odrobinę gustu.
– Zasmucę cię, nasza rozmowa nie będzie dotyczyła architektury – przerwał mu Dean.
– Szkoda. – Obrócił się po raz ostatni i spojrzał na łowców i towarzyszącego im Castiela.
– Cas, widzę, że odzyskałeś łaskę. Powiedz, komu musiałeś się podlizać?
– Skończ z tą błazenadą.
– Sam, coś ty dzisiaj taki nie w humorze?
– Mam swoje powody.
– Czy ma to jakiś związek z Lucyferem?
Sam przełknął ślinę.
– Skąd o nim wiesz?
– Czyli to nie plotki – stwierdził demon, wyciągając ręce z kieszeni. – A już miałem nadzieję… – Mężczyzna usiadł na jednym z krzeseł i założył nogę na nogę. – No, słucham was.
– O jakich plotkach mówisz? – spytał Dean.
– Piekło nie próżnuje, mój drogi, i większa jego część interesuje się ludzkimi poczynaniami, a już zwłaszcza drobnymi grzeszkami celebrytów. Szczególnie popularne są siostry Kardashian. Ciąża Kim nami wstrząsnęła. Nasza dziewczynka tak szybko dorasta... – Crowley najwyraźniej specjalnie rozgadywał się nie na temat, byleby ich rozdrażnić. – Piekło aż huczało. Mówię wam, demony to najwięksi plotkarze, jakich poznał świat.
– Crowley… – ostrzegł Dean.
– Już dobrze, wiewiórze. Jakiś ty niecierpliwy. Mam coś, co ci się spodoba. Ale to potem. Jak już mówiłem, demony plotkują bardziej niż nastoletnie cheerleaderki zachwycające się łydkami Ryana. I uwierzcie mi, ile ja się musiałem o nich nasłuchać, by zdobyć jedną, marną duszę. Lepiej szybko pozbądźcie się Abaddona, mój biznes umiera. – Twarz Crowleya wykrzywiła się w dzikim uśmiechu na widok min Winchesterów. – Jeden z demonów. Joseph... Jerry… Nie, Jeffrey, poinformował mnie dość dawno, że Klatka Lucyfera opustoszała. Oczywiście, nie uwierzyłem mu, demonom nie można ufać, co nie zmienia faktu, że zasiał we mnie wątpliwości. Jeffrey najwyraźniej przed śmiercią rozpowiedział innym o swej obserwacji, ponieważ na dole zapanowała anarchia i uformował się nowy obóz, zwolenników Lucyfera, który piekielnie utrudnia pracę moim demonom. Że nie wspomnę, że zaczęli się wykruszać.
– Czyli co, demony wiedzą o ucieczce Lucyfera? – dopytywał Sam, chcąc pozyskać jak najwięcej szczegółów.
– Demony, anioły pewnie też. Jestem jednak niezmiernie zdziwiony, że jeszcze nic z tym nie zrobiliście. Pozwalacie mu się tak panoszyć? Myślałem, że pragniecie jego śmierci.
– Co jeszcze wiesz o Lucyferze?
Bracia uzgodnili, że nie powiedzą Crowleyowi o utraconej łasce Lucyfera ani o tym, że tymczasowo mieszka razem z nimi. Oraz o jego zniknięciu. Nie musiał wiedzieć.
– A co ja z tego będę miał? – zaciekawił się, zmieniając ułożenie nóg. Złączył je w kostkach, a palce splótł i położył na udach.
– No nie wiem, życie? – zaproponował Dean sarkastycznie.
– Dean, Dean, Dean… – zacmokał. – Nie zabijecie mnie. Poza tym, że jestem waszym najlepszym przyjacielem, potrzebujecie mnie. Ty mnie potrzebujesz. – Wskazał palcem starszego łowcę.
Dean zrobił krok w tył.
– Ja?
– Owszem, najdroższy. Jak chcesz pokonać Abaddona bez mojej pomocy?
– Pracujemy nad tym.
– Naiwność zawsze była twoją słabą stroną. Tak właściwie, to gdzie jest Lucyfer?
– Aktualnie przebywa w innym miejscu – odpowiedział Castiel.
Crowley wydął usta.
– Mamy do ciebie prośbę.
– Słucham, łosiu.
– Chcemy, byś dowiedział się czegoś od swoich demonów na temat Lucyfera.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – Crowley wstał i podszedł do łowców. Uniósł głowę, by spojrzeć Samowi w oczy.
– Jak mówiłeś, jesteś naszym najlepszym przyjacielem.
Crowley pokiwał głową w zamyśleniu.
– Nie. – Błysnął ostatnim uśmiechem, po czym rozpłynął się w powietrzu, nim Sam zdążył coś dodać.