poniedziałek, 30 listopada 2015

23. Konfrontacja


Nie rób sobie krzywdy przez rzeczy,
na które nie masz wpływu.


Dean nigdy nie przypuszczał, że poczuje się lżej po rozmowie z Diabłem, dlatego gdy zamykał za sobą drzwi do pokoju z telewizorem, mocno zastanawiał się nad progresywnością swoich osądów. Aczkolwiek ta rozmowa nieco go zaniepokoiła. W pewnym sensie uspokoiła, owszem, teraz przynajmniej wiedział, że Lucyfer nie zamierzał unicestwić całej ludzkości i nie planuje przejąć władzy nad światem, a to zdecydowanie zaliczało się do dobrych wieści. Jednak pewna rzecz nie pozwalała mu się odprężyć – i w tym momencie nie chodziło o utarczki aniołów ani o Abaddona ani o Znamię Kaina. Nastawienie Lucyfera względem Sama stanowiło problem. To nie było normalne, a w świecie łowców słowo “norma” to pojęcie wielce względne, obejmujące szeroki zakres rzeczywistości. Rozumiał… to znaczy starał się rozumieć, że emocje posiada każdy, nawet szumowina z Piekła. W porządku. Tylko dlaczego akurat jego brat musiał być w nie wplątany?
A także nie podobało mu się wrażenie, że ex–archanioł coś przed nim ukrywa. Potrafił wyczuć kłamstwo, przecież dorastał z Samem, i dobrze wiedział, kiedy ktoś mu wciska kit lub po prostu przemilcza pewne kwestie. I to właśnie robił Lucyfer. Milczał. Dean mógł jedynie snuć domysły, o co chodzi, ale prędzej czy później wydobędzie z niego te informacje. Jak na Winchestera przystało. Musiał tylko znaleźć tanią szkocką…

~*~

Sam wypytywał Castiela o szczegóły związane ze zwerbowaniem Gadreela do ich małej gwardii, gdy do biblioteki wszedł Lucyfer. Z początku nawet nie zauważył jego obecności, był zbyt pogrążony w rozmyślaniach na temat tego, jak wyglądałaby współpraca z największym zdrajcą jakiego znał świat, by zwrócić uwagę na pojawienie się jasnowłosej kreatury. Dopiero w momencie poderwania się Castiela z krzesła, popatrzył na miejsce, w które wpatrywał się Cas.
I nagle wszystko wróciło.
– Witaj Sam.
I nagle wszystko ustało.
Jego serce unormowało swój rytm, trzęsące się dłonie odnalazły spokój, a supeł drażniący żołądek rozwiązał się, zostawiając łowcę sam na sam z konsternacją.
Skinął głową, bowiem nie znalazł w sobie siły na werbalną odpowiedź. Anioł obrzucił Castiela szybkim spojrzeniem, po czym ruszył nonszalancko i usiadł przy stole.
Włosy ów istoty definitywnie potrzebowały podcięcia.
Cisza wypełniająca pomieszczenie była zdumiewająco głośna, można powiedzieć, że dźwięczała im w uszach, a im dłużej trwała, tym ciężej było ją przerwać, przynajmniej zdaniem Sama.
– Wyczuwam napiętą atmosferę – powiedział w końcu Castiel, przez co oczy dwójki pozostałych mężczyzn skierowały się ku niemu.
– Wydaje ci się – stwierdził Lucyfer.
Winchester nie tak wyobrażał sobie ich konfrontację. Nie mniej jednak, było lepiej niż się spodziewał – Lucyfer najwyraźniej zapomniał o wczorajszym incydencie, ciekawe czy w ogóle wiedział, co prawie między nimi zaszło? Cholera, on sam nawet nie wiedział.
– Sam, mogę ci zadać pytanie? – odezwał się Lucyfer i Sam przeklął w duchu. To było zbyt piękne, by mogło trwać wiecznie.
– Wal.
– Czy podczas mojego pobytu w Klatce, inny anioł przebywał w twoim ciele?
Z miny Castiela Sam wyczytał, że ta rozmowa zmierza w niebezpiecznym kierunku.
– Nie mam pojęcia, dlaczego to cię interesuje i jakoś nie czuję potrzeby, by ci się zwierzać – wyznał szczerze.
Lucyfer uśmiechnął się delikatnie, i nic a nic w tym uśmiechu nie spodobało się Samowi.
– Rozumiem. Uznam więc, że odpowiedź brzmi “tak”, ale możesz mnie poprawić, jeśli się mylę.
– Wiesz co? Nie. Nie mylisz się. To prawda, gdy byłeś w Piekle, wpuściłem Gadreela, by mnie uleczył. Gdyby nie on, prawdopodobnie bym już nie żył.
Kamienna twarz archanioła ani drgnęła.
– Dziękuję za szczerość – powiedział grzecznie.
Samowi wcale nie zajęło długo zorientowanie się, że kurtuazja Lucyfera to tylko maska, pod którą skrywało się coś dużo gorszego, coś, co gdy wypłynie, odbije się na nim, Deanie i prawdopodobnie też Castielu z racji tego, że był w pobliżu. Tylko co mogło tak wpłynąć na Poranną Gwiazdę? Z pewnością Gadreel miał z tym jakiś związek, ponieważ pytanie anioła pojawiło się niespodziewanie, do niczego nie nawiązywało, a to oznaczało, że rozmyślał na ten temat wcześniej. Sam jednak nie znał powodu wzburzenia Lucyfera i nie było mu śpieszno do poznania go.
– Gdzie jest Dean? – Castiel przerwał ciężką ciszę.
– To nie ja jestem jego pieskiem, nieznane są mi ścieżki łowcy – rzekł Lucyfer wypranym z emocji głosem.
– Bracie, rozumiem, skąd pochodzi twa wściekłość i zapewniam cię, że gdybym tylko mógł, cofnąłbym czas.
– Nie możesz tego zrobić.
– Wiem. Wiem i ciężar moich błęd9w nie daje mi o tym zapomnieć.
– I słusznie.
– Daj już spokój – wtrącił Sam rzucając blondynowi jadowite spojrzenie – myślał, że robi dobrze, że tym uratuje wszystkie anioły. Nie wyszło mu, ale, cholera, nie będziemy go teraz o to obwiniać, bo i tak z tego nic nie wyjdzie, a on dobrze wie, co zrobił, więc gdzie jest sens?
– W tym, że taka zdrada nie jest niewybaczalna i powinien uświadomić sobie jej ogrom. – Lucyfer zwrócił twarz w kierunku Castiela. – Jesteś nikim. I w pamięci aniołów już zawsze taki pozostaniesz.
– Lucyfer…
– Nie, Cas – Sam przerwał aniołowi szorstko. – Nie musisz się tłumaczyć. – Łowca spojrzał w błękitne oczy upadłego archanioła, tak puste jak nigdy dotąd. – Każdy popełnia błędy. Każdy, bez wyjątku. Nikt nawet w połowie nie jest tak święty, za jakiego się uważa. Myślisz, że ludzie o tym nie wiedzą, że nie pamiętają, co zjebali? Myślisz, że zasypiają bez problemów, a ich sny nie są przepełnione koszmarami? Naprawdę myślisz, że nie są tego świadomi? Więc, kurwa, uwierz mi, że są, a ty nie musisz być takim skurwysynem, by im o tym przypominać na każdym cholernym kroku, bo to jest przeszłość, a ludzie się zmieniają. Dlatego łaskawie przestań, po prostu przestań.
I z tym wyszedł z biblioteki niczym burza, przez co jego krzesło przewróciło się i z głośnym hukiem upadło na drewnianą podłogę. Idąc korytarzem natrafił na beztroskiego Deana.
– Sam, mamy do pogadania – powiedział pół–żartem, pół–serio, ale jego twarz natychmiast spoważniała na widok niesionego furią brata. – Co się stało? – zapytał, lecz Sam szybko go wyminął, nie patrząc na niego.
– Cas cię szuka – warknął.
– I to cię tak wkurzyło?
Nie odpowiedział.
To wszystko… anioły, Znamię, Lucyfer, kłótnie z Deanem… to wszystko zaczęło go przytłaczać. Dlaczego każdy rok przynosił mu nowe zmartwienia, dlaczego chociaż raz nie mógł zwyczajnie odpocząć od tego syfu, dlaczego, dlaczego, dlaczego…
Już chciał się pogrążyć w smętnych myślach, gdy czyjaś dłoń wyrwała go z rozmyślań. Poczuwszy uścisk na ramieniu odwrócił się, spodziewając się widoku zmartwionego Deana, w ostateczności Castiela, ale czego się nie spodziewał, to ujrzeć Lucyfera wpatrującego się w niego ze zmieszaniem. Wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć; z otwartymi ustami i błądzącym wzrokiem, lecz żaden wyraz nie opuścił jego ust. To była rzadkość – widzieć twardo stąpającego po ziemi Lucyfera w stanie niepewności, co delikatnie ujęło go za serce, jednak w mgnieniu oka pozbył się tego uczucia.
– Czego chcesz? – burknął i wyswobodził się z wcale nie silnego uścisku niższego mężczyzny, stając z nim twarzą w twarz.
Zamiast wyjaśnień, otrzymał od Lucyfera pełne rozpaczy westchnięcie, po czym anioł prawie rzucił się na niego i objął go tak mocno, jakby od tego zależało jego życie. Zbity z tropu Winchester zrobił kilka kroków w tył, przeważony siłą, z jaką Lucyfer do niego przywarł, i stał tak przez chwilę z rękoma wiszącymi w powietrzu, nie wiedząc, co z nimi zrobić. Chyba jeszcze nie do końca wierzył w to, co się właśnie stało, bo stał bez ruchu patrząc przed siebie w nieokreślony punkt. Lucyfer zacisnął pięści na materiale jego koszuli i mocniej przytulił się do mrugającego w zdziwieniu Sama. Łowca w końcu otrząsnął się z chwilowego szoku i zerknął na Lucyfera, który z zamkniętymi oczami wciskał twarz w miejsce, gdzie szyja łączyła się z ramieniem, a następnie niezręcznie poklepał anioła po plecach.
Ten jednak nie ustępował i coraz bardziej przylegał do ciała Sama, tym samym sprawiając mu ból. Co jak co, ale Nick był dobrze zbudowanym facetem, mógł się pochwalić sporymi mięśniami, co w połączeniu z siłą archanioła – wyjątkowo napędzanego jakimiś nieznanymi Samowi emocjami – dawało wrażenie bycia zakleszczonym w imadle.
Wahając się między oderwaniem go od siebie a odwzajemnieniem uścisku, postawił na to drugie i delikatnie, by go nie spłoszyć, objął jego szerokie ramiona. Sam poczuł, że Lucyfer sztywnieje, ale od razu się rozluźnia.
I wtedy Sam to usłyszał.
Cichy, ledwo powstrzymywany szloch.
Coś ukłuło go w sercu, które zaczęło bić z nieziemską prędkością. Z początku nieśmiałe objęcie zmieniło się w zachłanne, łapczywe. Brunet śmielej oplótł anioła rękoma, wbijając palce w umięśnione ramię może trochę zbyt mocno. Jasne włosy wpadały mu do oczu, ale nie zwracał na to uwagi, bo żar bijący od sylwetki Porannej Gwiazdy sprawił, że zapomniał o otaczającej go rzeczywistości.
Jakikolwiek kontakt fizyczny z archaniołem kończył się tak samo – Sam zawsze był zdumiony realnością Lucyfera, tym, że gdy go dotykał, napotykał prawdziwą osobę, miękką i ciepłą pod opuszkami palców. On sam wciąż nie przyzwyczaił się do faktu, że Lucyfer był zwykłym, normalnym pod względem anatomicznym człowiekiem, dlatego wszelkie zetknięcia uzmysławiały mu, czym był Lucyfer. Lucyfer był, w taki sam sposób, jak on. Nie był łaską wypełniającą naczynie, mogącą je opuścić w każdej chwili, a duszą w ciele, związaną z nim aż do śmierci.
Sam skutecznie hamował spazmy targające drugim mężczyzną poprzez ciaśniejsze przytrzymywanie jego ramion. Położył dłoń na karku jasnowłosego, a po namyśle oparł policzek na głowie Lucyfera, zanurzając szpiczasty nos w jasnych, za długich włosach, i westchnął ciężko.
Gdyby Dean ich teraz nakrył, nie miałby pojęcia, jak się wytłumaczyć. To było zbyt skomplikowane.
Stali tak w milczeniu, trzymając się siebie nawzajem, warunkując statyczność swojej postawy na drugiej osobie. Podczas gdy Lucyfer wtulał się w niego, Sam zastanawiał się, co stało się powodem wybuchu archanioła.
– To nie moja wina – wyszeptał, i słowa te były wypowiedziane tak złamanym, trzęsącym się głosem, że Sam mocniej objął upadłego anioła, który wydawał się być teraz kilkakrotnie mniejszy i bardziej podatny na zranienie. – To nie moja wina, to nie moja wina, nie moja wina… – mamrotał w skórę łowcy.
Sam nie chciał tego przerywać, cokolwiek to było, bo wiedział, że taka sytuacja mogła się już nie powtórzyć, że okazywanie skrajnych uczuć przez Poranną Gwiazdę to jednorazowy przypadek.
Lucyfer najwyraźniej stracił grunt pod nogami, ponieważ ciężar jego ciała w ramionach Winchestera się zwiększył, i z tego powodu Sam lekko odsunął się od niego, by sprawdzić, co się stało, lecz archanioł nie puszczał i osunął się na podłogę, ciągnąć Sama za sobą.
– Nie chciałem, nie planowałem… Nie przypuszczałem, że… – Wyrazy mieszały się w jedno, przez co Sam z trudem rozszyfrowywał sens jego wypowiedzi, zapewne dla niego ważnej, bo nie potrafił ująć w słowa tego, co chciał wyznać.
– Spokojnie, już dobrze – uspokajał Sam, ale w prawdzie nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć, nie wiedział, dlaczego Lucyfer nad sobą nie panował.
– Nie jest dobrze – mruknął nie odsuwając się od łowcy. – I nigdy nie będzie.
Klęczeli na zimnej podłodze bunkra, milcząc w swoich objęciach. Ostatnimi czasy dość często im się to zdarzało, zauważył Sam, ale chyba mu to nie przeszkadzało – lepsze to niż kłótnie i groźby.