Ostrożnie obchodź się ze słowami.
Raz wypowiedziane mogą być wybaczone, ale nigdy nie zostaną zapomniane.
W bunkrze znaleźli się przed ósmą rano, wyssani z energii i chęci do życia, poobijani, zakrwawieni, ale szczęśliwi, bo udało im się uśmiercić wstrętnego potwora, pocieszając się, że chociaż to mogło w jakiś sposób zrekompensować poniesione straty w ludności. Dean był zbyt zmęczony, by wypytywać Sama o zajście między nim a Lucyferem sprzed kilku godzin i postanowił, że porozmawia z nim, gdy się porządnie wyśpią, co oczywiście zajmie spory kawał czasu, zważywszy na wyczerpujące wydarzenia dnia wczorajszego i po części dzisiejszego.
Zaraz po powrocie bracia zajęli się opatrywaniem już nie krwawiących ran, niektóre z nich niestety wymagały szycia, natomiast Lucyfer bez słowa zniknął gdzieś w swoim pokoju, najwyraźniej unikając konfrontacji z Samem. Samowi również doskwierało zmęczenie, a myśl o analizie incydentu, który na szczęście przerwał Dean zanim doszło do czegoś poważniejszego, wręcz go odpychała, więc nie zamierzał podejmować prób rozmowy z byłym archaniołem oraz nie zwracać uwagi na jego zachowanie. Być może tak będzie nawet lepiej – po zasłużonym odpoczynku, ze świeżym spojrzeniem na sprawę zdecydowanie łatwiej będzie im się gawędziło.
Gdy zakończyli ostatnie poprawki w opatrunkach, położyli się do łóżek, które jeszcze nigdy nie wydawały się tak miękkie i wygodne, i zasnęli w mgnieniu oka.
~*~
Przez kilka godzin od przebudzenia, bracia się nie kłócili. Głównie dlatego, bo w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Unikanie osób, z którymi się mieszkało, było bardzo trudne, stwierdził Sam po raz wtóry wchodząc do biblioteki w momencie, w którym Dean z niej wyszedł. Być może ich zachowanie zaliczało się do raczej dziecinnych, ale w ten sposób było im wszystkim łatwiej – odkładając konfrontację na później.
Nie można się jednak było ukrywać w nieskończoność i w końcu trzeba było stawić czoło nieuniknionej rozmowie i Sam wiedział z doświadczenia, że im wcześniej – tym lepiej. Ale co z tego, że posiadał taką wiedzę, gdy miał do czynienia również z uporem Deana? Jego brat mógł sobie grozić poważnymi rozmowami, ale jeśli przychodziło co do czego, unikał sposobności do konwersacji niczym ognia piekielnego i chował się po kątach, aż temat do rozmowy odchodził w zapomnienie.
Najwyraźniej i tym razem miało być tak samo. Z pewnością dla Deana sytuacja z poprzedniego dnia zaliczała się do raczej niezręcznych oraz ciężkich do analizowania, przecież nie co dzień widzi się swojego młodszego braciszka w dość niejednoznacznej próbie interakcji z Szatanem, Sam zdawał sobie z tego sprawę.
Co tak właściwie pchnęło go do takiego czynu?
Dlaczego chciał pocałować Lucyfera? Nie chodziło tu już nawet o jego orientację – choć musiał przyznać, iż nigdy nie podejrzewał się o skłonności homoseksualne, nie żeby miał cokolwiek przeciwko nim – a o sam fakt, że był to Lucyfer, z którym łączyła go na ogół wątpliwa przeszłość, pełna jednostronnej chęci mordu i nienawiści. Nie można ot tak zapomnieć o wszelkich negatywnych uczuciach do znienawidzonej osoby przez jeden drobny, miły gest.
Poza tym, że można było i nie był to ani jeden ani żaden drobny gest, i to całkowicie zmieniało postać rzeczy.
Archanioł zawsze był wierny Samowi, o czym ten dowiedział się niedawno, co doszczętnie zniszczyło jego światopogląd. Przez długie lata wierzył, że Poranna Gwiazda to jego największy wróg, że Diabeł pragnie zadawać mu ból zarówno fizyczny, jak i psychiczny, że pragnie wywlekać wszystkie brudy z przeszłości i każdy popełniony kiedyś czyn – nieważne, czy zły, czy dobry – obracać przeciwko niemu, utwierdzając go w przekonaniu, że jest potworem i lepiej by było, gdyby w ogóle się nie urodził.
Jednakże to nie był prawdziwy Lucyfer. Ten, który obiecał go nigdy nie skrzywdzić. Ten, który chciał mu podarować najlepszy świat. Ten, który traktował go jako człowieka czystego, nieskalanego, równego sobie.
Sam próbował zrozumieć swoje motywy, co nim kierowało, i zrozumiał, że nie ma dla niego racjonalnego wytłumaczenia. Być może chęć zapewnienia ex–archanioła, że nie jest kimś gorszym z powodu braku łaski? Albo wdzięczność? Tak, wdzięczność wydawała się niegłupia.
Tylko, że normalni ludzie nie wpychali języka do gardła drugiego człowieka z wdzięczności, skarcił się Sam ukrywając twarz w dłoniach.
Dlaczego to zrobił?
Czuł się okropnie zażenowany swoim zachowaniem, a do tego dochodził fakt, że Dean był świadkiem tego wszystkiego i w tej właśnie chwili prawdopodobnie snuł jakieś niestworzone domysły o anielskim mojo mającym zły wpływ na umysł młodszego z Winchesterów.
Sam westchnął głośno i oparł głowę na stole, przy którym siedział, po czym położył na niej ręce, jakby chcąc się ukryć przed światem i nieprzyjemnymi myślami o konsekwencjach jego głupich poczynań. Wtem usłyszał dźwięk trzepoczących skrzydeł. Natychmiast poderwał się z miejsca, by sprawdzić, skąd wziął się ten dźwięk, a jego oczom ukazał się Castiel, który stał w przejściu do biblioteki.
– Wyglądasz na strudzonego – odezwał się na przywitanie i zmarszczył brwi. Głos anioła jak zwykle przywodził Samowi na myśl nudne monologi nauczycieli ze Stanford, bez energii prowadzących jeszcze bardziej nudne wykłady.
– Ciebie też dobrze widać, Cas. – Łowca uśmiechnął się lekko.
– Wybacz mi. - Anioł rozejrzał się po pomieszczeniu i przekrzywił delikatnie głowę. Był to bardzo ludzki gest i obserwowanie go u nieśmiertelnej istoty stawało się naprawdę intrygujące. – Gdzie jest Dean?
Sam podrapał się po potylicy, a mały uśmieszek, który jeszcze przed chwilą rozświetlał jego twarz, zniknął bezpowrotnie.
– U siebie – powiedział zdawkowo, po czym usiadł na krześle przy wielkim, drewnianym stole pełnym otwartych ksiąg, odstawionych w zapomnienie z racji nękających łowcę myśli, skutecznie uniemożliwiających skupienie się na drobnych literkach ciągnących się w nieskończoność.
– Czy coś się stało? – Westchnięcie Sama było dla anioła dostateczną odpowiedzią. – Rozumiem. A co z Lucyferem?
Na sam dźwięk jego imienia wypowiadanego z ust kogoś innego, ramiona bruneta uniosły się i zesztywniały, a nieprzyjemny supeł w żołądku stał się jeszcze bardziej odczuwalny, czym przyprawiał go o mdłości. Miał także wrażenie, że pod jego skórą pełzają niewidzialne robaczki, gryząc i szczypiąc, co doprowadzało go do szaleństwa, jednak wszystkie te nieprzyjemne odczucia były niczym w porównaniu do samego faktu, że właśnie w taki sposób reagował na słowo "Lucyfer". Skoro wspomnienie Porannej Gwiazdy tak na niego działało, to co się stanie, gdy zostanie zmuszony do spotkania z ów osobą? Nie chciał wiedzieć, nie chciał się dowiadywać, a przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Teraz rozumiał, co czuł Dean. Po części.
– Sam. Wszystko w porządku? – Zmartwiony głos Castiela sprowadził go do rzeczywistości, a gdy popatrzył na przyjaciela, ujrzał w jego niebieskich, tak odległych, oczach coś na kształt zaniepokojenia, może nawet troski, jednak wątpił, że w oczach starożytnego stworzenia, wojownika Boga, znajdzie to drugie.
– Tak, ekhm – kaszlnął w zaciśniętą pięść – tak. Lucyfer gdzieś się błąka, nie widziałem go dzisiaj. Ale to nieważne. – Winchester obrzucił Castiela badawczym spojrzeniem. – Gdzie zniknąłeś?
Czarnowłosy anioł także zajął miejsce przy wiekowym stole, oparł na nim łokcie i złączył palce, a następnie wypuścił powietrze przez nos. Zdawał się porzucić maskę stoickiego spokoju, gdyż zmęczenie sytuacją z Metatronem, Bartłomiejem, Abaddonem i Crowleyem, opustoszeniem Nieba, wizją Michała powoli, ale nieprzerwanie, kroczącego w ich stronę, Znamieniem Kaina zdobiącym przedramię Deana odbiło się w tych starożytnych oczach. Wyglądał staro, mimo iż jego naczynie nie miało nawet czterdziestu lat; jak ktoś, kto przeżył zbyt dużo i widział zbyt wiele i dźwigał na ramionach żal za wszystkie popełnione w ostatnim czasie zbrodnie.
– Rozmawiałem z Gadreelem – wyjaśnił w końcu, przerywając analizę Sama, którego brew powędrowała imponująco wysoko, dołączając do zmarszczek na czole, na wzmiankę o aniele.
– Słucham? – zapytał wielce zdziwiony.
– Rozmawiałem z Gadreelem.
– Przez trzy dni?
– Nie. Właściwie to tylko przez kilkanaście minut, zanim przerwały nam zwiadowcy Bartłomieja.
– Bartłomiej? A co on ma z tym wspólnego? – Sam nachylił się bliżej Casa, łaknąc więcej informacji.
– Najwyraźniej między nim i Malachiaszem doszło do konfliktu. Bartłomiej zaoferował Malachiaszowi współpracę, jednak ten odmówił, a ich spór zostawił za sobą kilka martwych aniołów. – Castiel potarł skronie, przez co Sam zastanowił się, czy skrzydlaci mogą cierpieć na ból głowy. – Bartłomiej pożąda armii Metatrona, chce posłuchu wśród naszych braci i sióstr, i sądzi, że ja mu w tym pomogę. Że zaprowadzę go bliżej Metatrona.
– Bez sensu. Przecież wie, że Metatron odebrał ci łaskę i nie ma co szukać sojuszu między wami.
– Z drugiej strony wie, że Skryba zlecił mi, bym go zabił. I myśli, że jednak jakiś sojusz między nami istnieje.
– To niedorzeczne – parsknął Sam.
– W rzeczy samej. Ale Bartłomiej nie jest teraz w swojej szczytowej formie, umysłu oczywiście. Rozum zatruwa mu chęć posiadania władzy nad wszystkim, co stworzył Bóg i jest gotów posunąć się naprawdę daleko, by zrealizować obrany cel.
– Jak się to skończyło?
– Gadreel ich zabił.
– O czym rozmawialiście? – Sam nie zamierzał odpuścić.
– Chciałem go przekonać do zmiany stron oraz by stał się naszym informatorem co do planów Skryby. – Łowca uniósł brwi w geście zapytania. – Muszę wiedzieć, co Metatron zamierza zrobić, gdy dowie się o Michale i Lucyferze, a wątpię, bym wśród jego zastępów znalazł kogoś zaufanego, dlatego zwróciłem się do Gadreela.
– O tak, bo Gadreel – prawie wypluł to słowo – to jak najbardziej zaufany anioł – powiedział sarkastycznie i odsunął się od Castiela. Castiel wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, lecz najwyraźniej zrezygnował w ostatnim momencie.
– Co to za potajemne schadzki? – zapytał Dean, który nagle wkroczył do bunkrowej biblioteki.
– Witaj Dean. – Anioł uśmiechnął się. – Rozmawiałem z Samem na temat mojej nieobecności.
– No właśnie, gdzie cię wywiało? Już zaczynałem się martwić, że o nas zapomniałeś – zażartował Dean.
– Nigdy bym tego nie zrobił.
Dean i Castiel wpatrywali się w siebie bez słowa, przez co Sam poczuł się dość niekomfortowo, dlatego zakaszlał tym samym zwracając ich uwagę.
– Um, tak, więc jak wspomniałem, spotkałem się z Gadreelem...
– Acha? Dobrze wiedzieć? – oburzył się starszy łowca i także usiadł przy stole, obok Sama. – O czym gadaliście?
– Chce go po naszej stronie – wyjaśnił krótko Sam.
– A na cholerę nam on? Mało ci dowodów na to, że temu sukinkotowi nie można ufać?
– Dean, zdaję sobie sprawę z twojego negatywnego stosunku do Gadreela, sam nadal jestem zdruzgotany jego zachowaniem, ale przed zdradą Gadreel był najbardziej zaufanym aniołem Boga. Ojciec powierzył mu ochronę nad wejściem do Nieba i...
– I każdy wie, jak się ta bajeczka skończyła – Dean przerwał mu w pół zdania z nietęgą miną. – Niestety, Cas, ale muszę się nie zgodzić.
– Nie zgadzasz się na co, ponieważ chyba coś mi umknęło?
Sam w milczeniu obserwował dialog dwóch mężczyzn, zaciekawiony do czego on doprowadzi. Podzielał zdanie Deana, Gadreelowi nie można było ufać, bez względu na to, co mówił Castiel. Zabił Kevina – i to w dodatku jego rękami – i takich czynów nie dało się wybaczyć ani zapomnieć. Oszukał ich, dołączył do Metatrona, zabijał inne anioły pewnie bez mrugnięcia okiem, a gdyby faktycznie zdecydował się zmienić strony, jaką mogli mieć pewność, że nie zdradzi i ich?
– Na twoją współpracę z nim. To zbyt lekkomyślne. Zdrajca pozostanie zdrajcą, a już zwłaszcza on, taka jest jego natura.
– Jestem gotów zaryzykować dla mniejszego zła.
– Naprawdę? Potrafisz puścić w niepamięć to, że wpuścił węża do Ogrodu? Że naraził Sama na ogromne niebezpieczeństwo? Że przez niego musiałem spalić ciało Kevina?! – Dean podniósł się z miejsca i z furią w oczach wpatrywał się w kammieną twarz anioła.
– Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie. – Sądzisz, że sam nie mam wątpliwości?
– Sorry, ale na to wygląda.
Zapadła cisza, ale jakże wymowna.
– Właśnie dlatego nie chciałem wam mówić o moich planach – anioł przyznał po chwili.
– O, super, czyli masz jeszcze inne sekrety.
Gorycz w głosie Deana sprawiła, że coś w Castielu pękło. Sam ujrzał w niebieskich oczach jakby ból, lecz nie mógł być w stu procentach przekonany, w końcu skrzydlaci nie odczuwali ludzkich emocji. Co więc tkwiło w tych oczach?
~*~
Lucyfer bezmyślnie przełączał kanały w telewizorze, nie przywiązując im zbytniego zainteresowania. Żenujące sitcomy, reklamy, programy muzyczne, teleturnieje, reklamy, wiadomości, reklamy, reklamy, reklamy. Cały dzień spędził na szukaniu jakiejkolwiek ciekawej stacji, ale nic nie przypadło mu do gustu. Na kanale z kreskówkami leciały dziś same powtórki i szczerze powiedziawszy nie miał ochoty w kółko oglądać tego samego. Nie miał jednak wyboru – wizja wyjścia do pozostałych mieszkańców bunkra nie napawała go optymizmem, bo najwidoczniej znów zrobił coś złego i brat Sama znów go nienawidził.
Jakże to dziecinne z jego strony. Łowca nawet nie potrafił go skonfrontować ze swoimi zastrzeżeniami, tylko rzucał mu ponure spojrzenia, gdy akurat miał okazje.
Czy faktycznie uczynił coś, co mogło wprowadzić naczynie Michała w taki stan? Nie wiedział. Ostrzegł ich przed demonem, odesłał go do Piekła, i w taki sposób mu się odpłaca? Coraz mniej podobało mu się mieszkanie z pierworodnym Johna Winchestera, coraz mniej.
Wyłączył telewizor i rzucił pilot obok siebie, po czym odchylił głowę usadawiając się wygodniej. Kanapa była wystarczająco szeroka, by mógł rozprostować obie ręce, które również położył na oparciu, a głośne, zmęczone westchnięcie opuściło jego usta.
Był zmęczony takim życiem. Powoli przyzwyczajał się do potrzeb swojego organizmu, co nie oznaczało, że zrozumiał już o sobie wszystko. Wciąż nie pojmował niektórych ludzkich rytuałów związanych z oczywistą codziennością, ale przeżycie dnia przychodziło mu z dużo większą łatwością niż miesiąc temu. Sam cierpliwie wyjaśniał różne aspekty życia, które jeszcze stanowiły dla niego zagadkę, i Lucyfer był za to naprawdę wdzięczny.
Przetarł oczy orientując się, że obraz stał się zamazany, jednak to nie pomogło. Owszem, od samego początku ludzkiego egzystowania widział gorzej, ale obwiniał o to utratę łaski, a co za tym idzie kilku udogodnień, którymi dysponowały anioły, takimi jak lepszy słuch i wzork. Lecz teraz wszystko zlewało się w jedność, dlatego zamknął powieki licząc, że przejdzie za kilka minut.
Oczyścił głowę ze zbędnych myśli i zastanowił się nad pewną nie dającą mu spokoju sprawą. A mianowicie przywołał słowa Naberiusa o Gadreelu, który ponoć opętał niegdyś Sama. Nie chciał wysuwać pochopnych wniosków, ale czyżby Strażnik Ogrodu naruszył świętość jego wybranego naczynia? Czy zbrukał jego czystość, nieskazitelność? Czy maczał palce w duszy Sama? Myśl o intruzie znajdującym się w Samie napawała go wściekłością, o jaką siebie nie podejrzewał.
Do opętania potrzebna była zgoda naczynia – więc to oznaczało, że Sam z własnej woli musiał przyjąć do siebie Gadreela, i właśnie to wywoływało w Lucyferze nieludzki szał, złość, poczucie zdrady, odrzucenia, podsycało przekonanie o własnej bezwartościowości. Czy Sam miał za nic więź łączącą anioła i wybrane naczynie, która dla niego znaczyła więcej niż ktokolwiek mógł pojąć?
O czym jeszcze nie wiedział? Co się wydarzyło podczas jego nieobecności?
Tyle pytań, a odpowiedzi brak. Nie cierpiał niewiedzy, niedostatku informacji, czyniło go to w jakiś sposób bezradnym, a to uczucie nie było u niego mile widziane.
Przemyślenia Lucyfera przerwało pojawienie się w drzwiach pewnej postaci, której nie darzył szczególną sympatią.
– Możemy pogadać? – zapytał starszy Winchester ze skwaszoną miną.
– Zależy o czym.
Mężczyzna nie odzywał się przez chwilę.
– O tobie i Samie. – Gdy w końcu wydusił z siebie te słowa, Lucyfer zorientował się, że wolał go milczącego.
Anioł wzruszył ramionami. Nie wiedział, co takiego łowca mógł mieć do powiedzenia na ten temat, ale musiał przyznać, że wizja zakończenia wszelkich niewypowiedzianych żali należała do raczej przyjemnych. Toksyczna atmosfera panująca w bunkrze oddziaływała na każdą obecną w nim osobę. Winchester usiadł na fotelu obok kanapy i złączył dłonie, opierając je na kolanach. W jego zachowaniu dało się dostrzec niepewność, tak rzadko spotykaną. Najwidoczniej dużo myślał i długo się do tej rozmowy przygotowywał. Co jeszcze bardziej zaintrygowało Lucyfera, który czekał na dalszy przebieg wydarzeń.
– Słuchaj. Nie da się nie zauważyć, że coś między wami jest. – Wyraźnie te słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. Rozbawiło to Poranną Gwiazdę. – Nie podoba mi się to. Kurewsko mi się to nie podoba. Sama myśl, że jesteś w pobliżu mojego brata sprawia, że mam ochotę cię udusić. – Zacisnął pięści, ale momentalnie je rozluźnił. – Chodzi mi o to... Nie chcę, żebyś tu był.
– Cóż, nie da się ukryć. Nie żebyś się starał – mówiąc to, uśmiechał się nieznacznie.
– Tak czy inaczej... Nie chcę cię tu. Twoje miejsce jest w Piekle, nie na Ziemi, albo w Niebie, choć nie mam pojęcia, jakby to działało. Nie jesteś człowiekiem, aniołem też nie, obaj to wiemy.
– Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
– A do tego... I zmierzyłbym szybciej gdybyś mi nie przerywał – wtrącił poirytowany. – Do tego, że nie możemy cię wypuścić, dlatego tutaj zostaniesz. Co zaś oznacza, że twoje widywanie się z Samem jest nieuniknione, a to naprawdę mnie wkurza. I muszę, rozumiesz, muszę wiedzieć, jakie masz względem niego plany.
Cały wywód Winchestera był dla Lucyfera zrozumiały, lecz ostatnia część nieco go zdezorientowała. Plany? O czym on mówił?
– Obawiam się, że nadal nie rozumiem.
Lucyfer przekrzywił głowę, by móc swobodniej patrzeć na twarz łowcy, która w tym momencie przybrała blady kolor, a najróżniejsze emocje przewijały się przez nią w błyskawicznym tempie.
– Do czego ty tak właściwie zmierzasz, hm? Nie masz łaski i zamiast szukać jej i odzyskać skrzydełka, siedzisz tutaj z nami. Po co? Czemu? Cholera, no, jesteś Diabłem.
– Mylisz się, przypominam, że nie jestem diabłem tylko Aniołem.
– Mam zawiadomić media?
Przeklęty Winchester.
Lucyfer wywrócił oczami. Częściej przyłapywał się na tym, że nabierał coraz więcej ludzkich nawyków i gestów. Ale naprawdę, inaczej nie potrafił wyrazić swego zdegustowania tokiem rozumowania Winchestera, by nie ubierać go w obraźliwe zdania.
– Mniejsza z tym. Sam cię lubi, co jest dla mnie całkowicie abstrakcyjne, i przez to nie potrafi obiektywnie spojrzeć na sprawę.
– W przeciwieństwie do ciebie, jak mniemam?
– Tak. Dokładnie. Ale co się liczy to to, co ty do niego czujesz.
Lucyfer nie musiał się długo zastanawiać. W zasadzie, wcale się nie zastanawiał. Przecież odpowiedź była oczywista.
~*~
Michał kroczył przed siebie z jasno wyznaczonym celem – zniszczyć Metatrona, czym przywróci ład i spokój wśród anielskiej społeczności, która ostatnimi czasy, z tego, co zaobserwował, popadła w ogromną anarchię. Był blisko, czuł to nie tylko on; towarzyszące mu anioły szeptały między sobą. Przepełniały ich obawy. Nie mógł się im dziwić, Skryba bez większego wysiłku zamknął Niebo i skazał ich na ludzkie życie, w dodatku pogłoski o jego armii szybko się rozchodziły, więc strach u niżej postawionych aniołów stał się czymś naturalnym.
Ale dopóki w niego wierzyli, dopóki miał wsparcie, wiedział, że im się uda.
Szli wiele dni, aż pewnego dnia zainteresowali się nimi dziennikarze, którzy od tego momentu nie odstąpili ich na krok. Michał nie rozumiał. Nie zamierzał. Nie zwracał na nich uwagi, wszelkie pytania pozostawiał bez komentarza, po prostu szedł. I gdy tak szedł, myślał; przeważnie o zdradzie Metatrona, ale i temat Lucyfera go nie opuszczał.
Jego młodszy brat, jego misja. Nadal nie otrzymał o nim żadnych wieści, może tkwił w Piekle, może błąkał się po Ziemi, może planował kolejną apokalipsę, może odszedł z tego świata wraz z innymi poległymi. To by znacznie ułatwiło sprawę uśmiercania go – zadanie to nie należałoby już do Michała. Nie musiałby go zabijać, ewentualnie na powrót wpędzać do Klatki. Ostatnimi czasy nie układało się między nimi – a czy kiedykolwiek się układało? – a nadszarpnięte relacje spotęgował niezamierzony pobyt Michała w Piekle, ale to nie oznaczało, że miłość do brata choćby trochę zmalała. Nie chciał go zabijać.
Czy miał jednak wyjście?
Po niezmożonej wędrówce, dotarli na wyznaczone miejsce. Michał dumnie wypiął pierś i spojrzał przed siebie na ludzkie miasteczko, tak nieświadome niebezpieczeństwa, na które przez cały czas byli narażeni. To tutaj odbędzie się walka pomiędzy dwoma potężnymi aniołami, walka mogąca odmienić ich los.