sobota, 9 maja 2015

21. Troska


Szczęście jest zdro­we dla ciała,
ale to tros­ka roz­wi­ja siły ducha.


Dziewczyna stojąca w ich pokoju wybałuszyła oczy na widok wycelowanego w nią pistoletu i cofnęła się unosząc ręce w obronnym geście. Dean popatrzył na Lucyfera, który nie spuszczał wzroku z Chelsea, i musiał przyznać, że przez chwilę zwątpił w instynkt archanioła. Sam nie opuścił noża ani na sekundę
– Proszę, nie zabijajcie mnie. To tylko ja – prawie wyszeptała.
Dean niepewnie zrobił krok do przodu, ale od razu tego pożałował, ponieważ z głośnym trzaskiem wylądował na biurku znajdującym się w rogu motelowego pokoiku, rzucony niewidzialną siłą. Sekundę później dołączył do niego Sam, miażdżąc ciężarem swojego ciała fotel umiejscowiony nieopodal biurka. Bracia jęknęli z bólu.
Oczy Chelsea zmieniły swój kolor; czerń całkowicie spowiła białka i tęczówki. Zadziorny uśmieszek wpełzł na jej wargi, gdy spojrzała na Lucyfera, który z niepokojem przyglądał się zamieszaniu.
– Sam, wszystko dobrze? – spytał Dean masując sobie głowę.
– Przeżyję – odpowiedział chwytając się za lewy bark.
Demon zbliżył się do Lucyfera i zmrużył czarne oczy na widok czegoś, co najwidoczniej bardzo go zainteresowało.
– A niech mnie. – Demon ustami dziewczyny zagwizdał z podziwu. – Czyli to nie są tylko plotki... To prawda! Tatuś wrócił! No proszę, tego się nie spodziewałem.
– Czego od nas chcesz?! – warknął Dean gdzieś z rogu pomieszczenia.
– Cicho, Winchester, dorośli rozmawiają – parsknął demon. – Powiedz tatku, co ty robisz z tymi łowcami? I, uh, i dlaczego jesteś tym czymś? – Wskazał palcem klatkę piersiową anioła.
– Nie wiem, o czym mówisz – Lucyfer wyjaśnił nie zdradzając żadnych emocji.
– Łał, pobyt na Ziemi naprawdę ci zaszkodził, co? – zapytał retorycznie. – No dalej, przecież nie urodziłem się wczoraj, potrafię rozpoznać stworzyciela naszej rasy, gdy go widzę.
– Naberiusie, co tutaj robisz? – spytał Lucyfer ze stoickim spokojem.
– Ha, czyli jednak pamiętasz. – Naberius uśmiechnął się szeroko. – Nie jest z tobą źle, w takim razie. No ale, nie przyszedłem tutaj wspominać. Dean, jak twoje Znamię? – zwrócił się do starszego Winchestera, który powoli wracał do stanu używalności.
– Wręcz zajebiście, a co?
– Abaddon zaczyna się martwić, że o niej zapomniałeś. Nie tak się traktuje królową Piekła. – Naberius zacmokał głośno i przeszedł się po pokoju.
Dean z przerażeniem zerknął na brata leżącego po jego prawej stronie.
– Abaddon wie o Znamieniu?
– Ploteczki wśród demonów roznoszą się bardzo szybko... A ty, ojciec, nawet nie próbuj tych swoich sztuczek.
Demon wyciągnął rękę w kierunku Lucyfera szepczącego pod nosem enochiańskie wyrazy i zacisnął dłoń, przez co anioł zgiął się w pół wydając chrapliwy dźwięk, a z jego ust zaczęła toczyć się krew.
– Ja dałem ci życie i tak mi odpłacasz? – sapnął jasnowłosy plując czerwoną, gęstą cieczą.
– Nie byłeś tak do końca ojcem roku – powiedział z uniesionymi brwiami. – Te zaklęcia, po co to wszystko? Zabijasz własne dzieci, trzymasz stronę Winchesterów? Pieprzonych Winchesterów?! Ze wszystkich ludzi, to muszą być akurat oni?
Coraz więcej krwi wypływało z ust Lucyfera. Anioł aż uklęknął czując, że dewastowane wnętrzności podchodzą mu do gardła.
– Zostaw go – zażądał Sam podnosząc się na łokciach.
– Sammy, chłopcze, tobie też padło na mózg? – Naberius jednym ruchem drugiej ręki sprawił, że Sam bezwładnie opadł na zniszczone kawałki fotela. – Ten cały Gadreel chyba pozbawił cię resztek zdrowego rozsądku, od kiedy to bronisz Lucyfera?
Ten przytyk najwyraźniej zamknął usta Samowi, który z niepokojem wpatrywał się w krwawiącego blondyna zwijającego się na podłodze. Młodszy łowca nie potrafił jasno określić, dlaczego przejmuje się jego stanem zdrowia, wiedział natomiast, że nie chciał, by archanioł cierpiał albo umarł. Przywiązał się do niego i wizja życia bez Lucyfera wydawała się mu mroczna, więc wolał o tym nie myśleć i skupić się na próbie uwolnienia.
– Dlaczego tu jesteś, dupku? – Dean ponowił pytanie ze słyszalną złością w głosie.
– Ostatnio jesteście na celowniku wielu pierzastych szych, co zainteresowało Abaddona, a że jestem jej zaufanym demonem, wysłała mnie, bym sprawdził dlaczego. I chyba już mam odpowiedź. – Odwrócił się w kierunku Porannej Gwiazdy. – Czyżby ten boski śmieć, znany również jako Metatron – demon wzdrygnął się teatralnie wypowiadając imię Skryby – odciął i ciebie? A to nas postrzegają jako szumowiny! – Naberius parsknął radośnie.
Sam nie miał pojęcia, co robić. Nie mogli go tak po prostu odesłać do Piekła, gdzie rozpowiedziałby wszystkim o sytuacji Lucyfera, ale innego wyboru nie mieli. Demon trzymał ich w garści. Dosłownie. Mocniej zaciskał pięść, a prawie czarna krew wręcz wylała się z ust anioła na podłogę, a wraz z krwią usta Lucyfera opuszczały także jęki bólu.
Dean szturchnął Sama łokciem, a następnie skinięciem głowy wskazał nóż Ruby leżący dwie stopy od nogi wyższego Winchestera. Teraz mieli okazję zaatakować, z racji tego, iż Naberius całym sobą zainteresował się wyrządzaniem krzywdy Lucyferowi, lecz szansa na powodzenie była nikła. Demon nie wyglądał na głupiego; w przeciwieństwie do pozostałych czarnookich gnojków, zakres jego umiejętności przewyższał zdolności zwykłych, nisko postawionych demonów.
Sam subtelnie osunął się na ziemię, patrząc to na Naberiusa, to na sztylet, wyciągał nogę ku ostrzu próbując przysunąć je w swoją stronę.
– Powiedz, Lucyferku, jak to jest być człowiekiem? – Demon rozluźnił nieco zacisk wokół wnętrzności blondyna. – Dla kogoś takiego jak ty to z pewnością przykre.
– Nie tak, jak twój nędzny żywot – wydyszał ciężko, smakując gorzką krew na języku.
– To dobrze, że przynajmniej werwy ci nie odebrano. – Uśmiechnął się sztucznie. – A wy? – zwrócił się do łowców. Sam momentalnie zamarzł w bezruchu. – Dlaczego pozwoliliście mu żyć?
– No nie wiem, wydawał się zabawny – odparł Dean chcąc zwrócić uwagę na siebie, nie na Sama usilnie starającego się pochwycić nóż zabijający demony.
Chelsea–Naberius uniósł jedną brew.
– Och, ojcze, upadłeś wielce nisko – skomentował jedynie zanim zaczął się przechadzać po pokoju, co działało na niekorzyść i Winchesterów i Lucyfera.
Sam czuł, że pod podeszwą jego buta znajduje się rękojeść sztyletu, dlatego podkurczył odrobinę nogę, nie chcąc wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Niestety Naberius spoglądał na niego co chwilę, co znacznie utrudniało swobodne działanie. W chwilach, w których demon nie patrzył, młodszy Winchester delikatnie przysuwał ku sobie nóż. Jednak najtrudniejszym zadaniem będzie sięgnięcie po ostrze tak, by Naberius nie zauważył żadnych podejrzanych ruchów.
Lucyfer otarł wierzchem dłoni krew kapiącą z ust i długo się jej przyglądał, jakby był nią zafascynowany, jakby nie dowierzał własnym oczom, że jest w stanie krwawić jak zwykły śmiertelnik, jakby ktoś właśnie uświadomił go, że jego życie jest naprawdę kruche. Sam obrzucił go krótkim spojrzeniem i aż zagryzł wargę widząc, w jakim jest stanie. To jedynie zmotywowało go do szybszego działania.
– I co, nie podoba się? – czarnooki spytał złośliwie, z dzikim uśmieszkiem patrząc na archanioła prawie płaszczącego się przed nim. – Nie dziwię się. To musi być przytłaczające, wiesz, radzenie sobie z tymi ludzkimi odczuciami. Gdybym mógł i chciał, na pewno bym współczuł.
Sztylet Ruby znajdował się kilka cali od ręki Sama i łowca już chciał go chwycić, lecz w tym samym momencie nóż odleciał na drugi koniec pokoju. Brunet przeniósł wzrok na Naberiusa wściekle patrzącego na niego i Deana.
– Co ty sobie myślisz? – mruknął demon i zrobił trzy kroki, niebezpiecznie zbliżając się do Sama. – Za jakiego idiotę mnie bierzesz?
Sam obliczył swoje szanse na przeżycie i, gdy był pewny, że wynoszą one powyżej pięćdziesięciu procent, błyskawicznie podniósł się na nogi i uderzył demona jedną z desek pozostałych po roztrzaskanym biurku. Dean natychmiast zerwał się z miejsca, by pomóc bratu i rzucił się po nóż, a w tym czasie Sam zajął się okładaniem demonicznej twarzy wątpliwej jakości drewnem. Demon nie pozostał mu dłużny; w momencie, w którym Sam wykonywał zamach, Naberius chwycił deskę i wręcz wyrwał ją z dłoni łowcy, po czym siłę uderzenia skierował wprost w jego podbrzusze. Sam zgiął się w pół i przeklął w myślach siłę, jaką zostały obdarowane demony, a wtedy Naberius szybko uderzył deską w plecy Winchestera, przez co ten wylądował na ziemi, ogłuszony niespodziewanym atakiem.
Dean w końcu znalazł nóż Ruby, który niefortunnie wylądował pod jednym z łóżek i bezzwłocznie ruszył w kierunku demona stojącego nad zwijającym się Samem. Z rozciętej wargi szaleńczo uśmiechającego się Naberiusa lała się krew, której czarnooki nie raczył wytrzeć. Demon odwrócił się w stronę Deana i powoli zaczął ku niemu kroczyć, dlatego łowca wyciągnął przed siebie sztylet i również podszedł do Naberiusa. Dean już unosił rękę z zamiarem wbicia noża w serce demona aż po samą rękojeść, gdy nagle Chelsea upadła na podłogę niczym kłoda.
Łowca przez jakiś czas wpatrywał się zdziwiony w ciało kobiety, a słysząc głębokie kaszlnięcie przeniósł wzrok na ciężko dyszącą osobę leżącą obok – na szczęście – zamkniętych drzwi. Lucyfer oddychał głęboko i co rusz zaciskał zęby patrząc Deanowi prosto w oczy. Dean wskazał palcem kelnerkę, otworzył usta chcąc zadać pytanie, lecz zorientował się, że zabrakło mu słów. Archanioł skinął lekko głową.
– Dzięki – wychrypiał łowca, bo na więcej nie miał siły i uklęknął przy Samie. – Żyjesz? – Blondyn chwycił brata za ramiona i pomógł mu obrócić się na plecy.
– Co z demonem? – zapytał niewyraźnie.
– Lucyfer się nim zajął – wyjaśnił sprawdzając, czy Sam nie doznał poważnych obrażeń, które mogłyby zagrażać jego zdrowiu.
– A co z nim?
Dean zerknął przelotnie na Poranną Gwiazdę, po czym zajął się usadawianiem Sama na łóżku. Założył jego ramię na swoje barki i z trudem postawił do pozycji stojącej, a następnie małymi kroczkami podeszli do jednego z posłań, gdzie Dean delikatnie go położył.
– Co z Lucyferem? – spytał Sam po raz kolejny.
– Wygląda, jakby miał zemdleć, ale nic mu nie będzie.
– Pomóż mu.
– Co? – zdziwił się Dean unosząc brwi.
– Pomóż Lucyferowi. – Odetchnął pełną piersią i spróbował usiąść, jednak Dean skutecznie wybił mu ten pomysł z głowy.
– Nie nadwyrężaj się, leż spokojnie. – Najłagodniej, jak się tylko dało, przygwoździł Sama do materaca.
Z doświadczenia wiedział, że potężny cios w plecy potrafił zwalić z nóg nawet na kilkadziesiąt minut, więc wolał, by Sam to odchorował i się nie przemęczał.
Teraz musiał zająć się pół–przytomnym Szatanem krwawiącym na i tak już zabrudzoną wykładzinę. Coraz mniej statyczny oddech i opadające powieki nie były dobrym znakiem, dlatego Dean postanowił działać. Zdjął kurtkę anioła, by ułatwić mu oddychanie i by nie czuł się osaczy przez ciasne ubrania, i rzucił ją za siebie, a gdy urywane wdechy nie ustały, postanowił ułożyć go na podłodze z nogami zgiętymi w kolanach. Z tego, co pamiętał, samemu nie da się powstrzymać krwotoku wewnętrznego, jest to w stanie zrobić lekarz specjalista, ale Lucyfer nie wydawał się być umierający i dlatego Winchester zadecydował, że nie wezwie pogotowia. Zadecydował udzielić mu amatorskiej pierwszej pomocy.
Poszedł do łazienki, namoczył znaleziony tam ręcznik w zimnej wodzie i wrócił do archanioła. Grymas zniesmaczenia przebiegł przez piegowatą twarz Deana na myśl o czynności, którą był zmuszony w tej chwili wykonać.
– Sam, zapłacisz mi za to, przysięgam – burknął pod nosem i jednym sprawnym ruchem podwinął koszulkę Lucyfera aż do klatki piersiowej. – Zabiję go, naprawdę, zabiję... – powtarzał w kółko, okładając mokrym ręcznikiem brzuch drugiego mężczyzny. – Chyba odgryzę sobie dłonie.
– Co ty wyprawiasz? – Lucyfer syknął cicho podnosząc głowę.
– Aktualnie ratuję ci życie, nie podnoś się.
– Nie potrzebuję twojej pomocy – odparł wyniośle.
– A chcesz się założyć?

Dean jeszcze dwa razy namoczył ręcznik w świeżej wodzie i przykładając go do podbrzusza Lucyfera nie omieszkał kląć jak najgorszy szewc, ale z niemałą ulgą zauważył, że upadłemu aniołowi już się polepsza. Wilgotnym materiałem wytarł pozostałości krwi z brody i szyi niebieskookiego, i w pewnym sensie zrobiło mu się go żal. Jednak uczucie to zagościło u Deana na całe, długie pięć sekund, po czym zniknęło, jakby nigdy się nie pojawiło.
Pozostała do załatwienia dodatkowo jedna sprawa, a mianowicie nieprzytomna kelnerka leżąca na środku motelowego pokoju, która prawdopodobnie nie miała pojęcia, jak się tam znalazła. Tak, żyła, Dean sprawdził jej puls. Mogli odwieźć ją do szpitala, powiedzieć lekarzom, że znaleźli ją przy ulicy w takim stanie i odjechać, jak gdyby nigdy nic. I tak chyba właśnie zrobią, przynajmniej w tym momencie ta opcja wydawała się najbardziej racjonalna.

Sam usiadł na łóżku dziesięć minut później i aż jęknął, gdy wyprostował plecy, co przykuło uwagę Deana. Starszy z braci natychmiast stanął przy łóżku i zaczął wypytywać Sama, jak się czuje. Ten odpowiedział, że dobrze, a następnie na chwiejnych nogach, mimo wyraźnego sprzeciwu Deana, podszedł do Lucyfera, który wciąż leżał na podłodze.
– Jak się czujesz? – zapytał z troską. Anioł otworzył prawe oko i ze zmarszczonymi czołem popatrzył na swe wybrane naczynie.
– Mam wrażenie, jakby ktoś wsadził mi rękę do gardła, wyciągnął przez usta jelito i zacisnął mi je wokół szyi – powiedział spokojnie.
Sam uśmiechnął się lekko i usiadł blisko Lucyfera. Chwilę zajęło mu wygodne ułożenie się, lecz gdy w końcu znalazł dogodną pozycję, zrelaksował się. Na widok znajomej koszulki, w którą odziany był anioł, uśmiech łowcy poszerzył się. Jego koszulka Lynyrd Skynyrd. Lucyfer nie po raz pierwszy w niej paradował, a to oznaczało, że widocznie mu się spodobała.
Dean zniknął w łazience, dając im odrobinę prywatności.
– Sam, posłuchaj... – zaczął Lucyfer, ale wyjątkowo paskudne kaszlnięcie wydarło się z jego gardła, w pół przerywając jego zdanie. Archanioł zasłonił usta dłonią, gdzie osiadło się kilka kropli krwi. – Chciałem cię przeprosić.
– Nie wiem za co chcesz przepraszać – przyznał szczerze zdziwiony Sam. – Tak jakby nas uratowałeś.
– Obiecałem, że nie dopuszczę, by jakikolwiek demon czy też inny potwór skrzywdził ciebie bądź twojego brata. Dziś zawiodłem cię podwójnie, zdaję sobie z tego sprawę. Jestem także świadom, iż zawiodłem twoje zaufanie, które i tak było wystarczająco nadszarpnięte.
Brunet wydął wargi w zastanowieniu, analizując słowa Lucyfera. Owszem, archanioł przysiągł mu to i owo niecałe pięć lat temu, owszem, Sam przez pewien okres wątpił w jego obietnice, ale to nie miało znaczenia. To przestało mieć znaczenie, gdy Sam poznał prawdę, gdy został uświadomiony, że to nie Lucyfer torturował go w Piekle, a potem jako halucynacje. Skrzydlaty nigdy nie złamał danego niegdyś słowa, i Sam zrozumiał, jak ważne dla Porannej Gwiazdy było jego zdrowie i zaufanie i to, w jaki sposób go postrzega. Nie chciał być widziany jako Szatan, Diabeł, jako ten, który przyczynił się do pierwszego grzechu. Chciał, by Sam patrzył na niego jak na równego sobie, jak na swoją drugą połówkę, jak na swego opiekuna. Anioł nie mógł go już opętać, a jednak tkwił przy nim zamiast szukać rozwiązania w sprawie swojej utraconej łaski. I to sprawiało, że łowca faktycznie dostrzegał w Lucyferze coś więcej niż tylko archanioła przypisanego mu eony wcześniej. Lucyfer nie miał czym umotywować swoich działań i dążeń do tego, by Sam widział w nim dobro. Nie mógł go wykorzystać – czego i tak by nie zrobił, Sam w to wierzył – więc kierowały nim inne impulsy, nieznane młodszemu Winchesterowi.
– To nie jest twoja wina, uwierz mi, nie mam ci tego za złe – rzekł zachrypniętym głosem. – Rozumiem, że obrałeś sobie za cel chronienie mnie, ale musisz wiedzieć, że nie zawsze będziesz mógł to zrobić. Jesteś teraz człowiekiem, tak jak ja, i ty również potrzebujesz ochrony. Nie widzę cię przez to jako kogoś słabszego – wyjaśnił szybko, gdy dotarło do niego, że mogło to zabrzmieć jak obraza – raczej jako kogoś bardziej mi bliskiego. Wiem, że... obaj wiemy, że... nie jesteś już aniołem pańskim, ale to ci nie umniejsza. Nie możesz mnie już bronić tak, jak mogłeś to robić dawniej. I ja nie oczekuję tego od ciebie.
Sam nie potrafił odczytać emocji z twarzy Lucyfera, a to możliwe dlatego, bo było ich tak wiele. Zmieszanie, radość, złość, admiracja, chęć zaprzeczenia, bezsilność. Tyle uczuć targających jednym człowiekiem w jednej chwili.
– Nie zmienisz mojego nastawienia. Zawsze będę poczuwał się za ciebie odpowiedzialny, taka jest moja natura. Takim zostałem stworzony. A ty, Samie Winchester, zostałeś stworzony dla mnie, znaczysz i zawsze będziesz dla mnie znaczył najwięcej.
– Gdy tak mówisz, czuję się jak rzecz – mruknął z przekąsem.
– Nie to miałem na myśli. Ojciec stworzył ciebie, by uzmysłowić mi, że ludzie nie są tak wadliwi, niedoskonali, jakimi ich widzę.
– I co? Zmieniłeś zdanie na nasz temat?
Lucyfer nie odpowiedział. Spojrzał w oczy Sama i Sam czując na sobie jego palący wzrok cały poczerwieniał. Rzadko kiedy patrzono na niego, jak na najcenniejszą osobę na Ziemi, prędzej jak na świra, dziwaka, chłopca, który prawie doprowadził do końca świata, przez co przyczynił się do śmierci mnóstwa niewinnych ludzi.
Anioł chyba zauważył zmianę w nastroju łowcy, ponieważ powoli złapał jego dłoń, czym wyrwał Sama z nieprzyjemnych rozmyślań. Wyższy z nich popatrzył na ich splecione palce i wcale nie chciał odsuwać dłoni. Zwykły gest, a dodawał tyle otuchy, że uśmiech na powrót zagościł na ustach obojga mężczyzn. Skóra blondyna wydawała się taka gorąca, że Sam miał ochotę chłonąć ją całym sobą, byleby wypełnić dziwną pustkę goszczącą w jego duszy.
– Zależy mi na tobie – wyszeptał Lucyfer nie spuszczając z niego wzroku.
Sam otworzył usta, jednak nie widział, co powiedzieć. Skłamać? Przyznać prawdę? Przestać okłamywać samego siebie?
Nie zastanawiał się długo.
– Mi na tobie też.
Zazwyczaj po takich wyznaniach ludzie się całowali, a przynajmniej tak twierdziła większość reżyserów oper mydlanych. Ale to było głupie – pocałować Lucyfera.
Bo było to głupie, prawda?
Jak można pocałować kogoś, kto pewnie nie wie, czym całowanie jest. Zwłaszcza Lucyfer. Przede wszystkim Lucyfer. Nie, to naprawdę idiotyczny pomysł.
A jeśli nie?
Tak, zdecydowanie popieprzony pomysł, nie wolno ot tak całować Lucyfera. Przecież to Lucyfer.
Lucyfer, który tak intensywnie się mu przygląda, który trzyma jego dłoń w swojej, który oświadczył, że mu na nim zależy.
Sam schylił się lekko, choć chciał się odsunąć. Nie potrafił. A może wcale nie chciał? Zbliżył ich twarze, zmniejszył panujący między nimi dystans, a wszystkie lampki w jego umyśle się zaświeciły, dając mu do zrozumienia, że popełnia katastrofalny błąd i powinien jak najszybciej się wycofać.
Jeszcze sekunda i ich usta się spotkają.
Łowca już czuł na swych wargach gorący oddech Lucyfera, już czuł jego smak, gdy nagle gdzieś zza jego pleców rozległo się znaczące chrząknięcie. Sam prawie podskoczył, co oczywiście spotęgowało ogromny ból promieniujący po jego plecach, lecz ból ten został zepchnięty na boczny tor, bowiem Dean stał za nimi z założonymi rękoma na piersi.
Gdyby ktoś rzucił na podłogę szpilkę, echo upadku z pewnością rozeszłoby się po stosunkowo dużym pokoju. Cisza, jaka zapanowała, mogłaby się zaliczyć do najcichszych cisz w historii i Sam był przekonany, że kiedyś czytał książkę na ten temat i najchętniej pobiegłby ją przeczytać znowu, byleby uciec od niewątpliwego wybuchu furii swojego brata.
Ale Dean słowem się nie odezwał, jedynie zgromił Sama niepokojącym spojrzeniem zwiastującym długą pogadankę. Sam pomógł Lucyferowi wstać, chcąc zająć czymś galopujące myśli.
– Chcesz aspirynę? – Dean zapytał Lucyfera sztywno.
– Nie, dzięki House.
Winchesterowie poparzyli zszokowani na archanioła siedzącego na łóżku z ukrytą w dłoniach twarzą.
W przeciągu następnej godziny spakowali wszystkie swoje rzeczy, zanieśli je do bagażnika Impali, i postanowili, że zawiozą Chelsea do szpitala. Ze względu na to, iż było grubo po trzeciej w nocy, nie natknęli się na żadnych nieprzyjemnych gapiów podczas transportowania nieprzytomnej dziewczyny z motelu na tylną kanapę Chevroleta.
Gdy bracia odwieźli ją i wyjaśnili recepcjonistce, gdzie znaleźli kelnerkę, więcej nie wymienili ze sobą zdań.
Po pięciu milach Lucyfer zasnął wycieńczony wydarzeniami dzisiejszego dnia. Sam co chwila patrzył w lusterko, by upewnić się, że z Lucyferem wszystko w porządku.
Po dwudziestu milach i Sam poddał się w nierównej walce ze snem cisnącym się na powieki.