To samotność sprawia, że oddajemy swoje serce każdemu,
kto zwróci na nie choć trochę więcej uwagi.
Michał, będąc ze sobą szczerym aż do bólu, nie miał pojęcia co się dzieje. Nie wiedział również dlaczego był na Ziemi i dlaczego nie znajdował się w Klatce z Lucyferem, gdzie powinien tkwić już do końca świata.
Z początku posiadał mnóstwo pytań, ale nie miał odpowiedzi, których zaprawdę potrzebował, i zwykle w takim momencie udałby się do Joshuy, lecz nie tym razem, ponieważ nie mógł się skontaktować z zaufanym aniołem, jego kryjówka była mu całkowicie nieznana.
Niezliczenie wiele razy próbował wejść do Domu, ale każda próba kończyła się fiaskiem. Nie poddawał się. Szukał innych aniołów, szukał braci i sióstr – zawsze odpowiadała mu pustka.
Zdziwił się niezmiernie, gdy pewnego wietrznego dnia napotkał na swojej drodze anioła. Ponieważ anioły wędrujące po Ziemi nie były codziennością. Dlatego pytał, a z każdym zadawanym pytaniem głębiej pogrążał się w rozpaczy, zważywszy na szokujące odpowiedzi, które otrzymał od skrzydlatego. Upadek? Metatron? Zamknięte Niebo? Co to wszystko miało znaczyć? Czyżby bunt i anarchia zawładnęły niebiańską społecznością, czyżby nie obowiązywały już żadne prawa, czyżby anioły czyniły to, co im się żywnie podoba?
Gdy do jego uszu dotarła wieść, że zginął Gabriel i Rafał, że setki, tysiące aniołów straciło swe życie, że zostali pozbawieni łask, tragedię tę opłakiwał długo. Bardzo długo. Nie wiedział nawet jak długo, zgubił bowiem rachubę ludzkiego czasu, lecz dziesiątki dni były niczym w porównaniu do nieśmiertelnego życia archanioła.
Zaczął się modlić. Modły wznosił ku Bogu, ku Ojcu, do którego zawsze mógł się zwrócić, gdy zbłądził, gdy szukał właściwej drogi wsród krętych ścieżek przeznaczenia. Ufał mu bezgranicznie, dlatego i teraz powierzył mu swój marny los, kompletnie oddał się w ręce Stworzyciela i cierpliwie czekał na jego odpowiedź.
Niestety takiej się nie doczekał. Czekał i czekał, modlił się, pytał o Boski plan, wypatrywał znaków, ale jedyne, z czym się spotkał, to głucha cisza. Nie wierzył w to, by Bóg go opuścił, by opuścił wszystkie anioły, by zostawił ich w potrzebie. Nie, nie chciał w to wierzyć, nie potrafił.
Postanowił więc sam szukać odpowiedzi. Wędrował kilkanaście nocy zanim dotarł do pierwszej żywej duszy; co mu jednak z obecności i wiedzy człowieka, tak ograniczonego w swoim myśleniu? Od tego człowieka dowiedział się jak dojść do miasta, gdzie mógłby znaleźć niezbędne informacje, gdzie mógłby popytać, gdzie mógłby przenocować. Michał wyśmiał śmiertelnika, ale ruszył do miasta, w którym po raz drugi spotkał przypadkowego anioła. Skrzydlaty potwierdził słowa anioła spotkanego przez Michała na odludziu; o Metatronie, o Bartłomieju, o Castielu i Winchesterach o wielkim upadku, o wypędzeniu z Nieba, i wtedy archanioł zadecydował, że pora wziąć sprawy w swoje ręce.
W taki oto sposób, Michał rozpoczął podróż, podczas której obrał sobie za cel odzyskanie Raju utraconego, a także przywrócenie dawnego porządku.
Z każdym dniem dołączała do niego kolejna niebiańska istota, jednak nie wszyscy poznawali Michała, nie wszyscy wiedzieli, że był archaniołem, jednym z czwórki potężnych, że był Mieczem Boga, dlatego ze sceptycyzmem zadawali mu pytania o jego godność. Michał wtedy nie odpowiadał; zamiast tego, otwierał się przed nimi, pozwalał im zobaczyć, co takiego kryje piękna łaska, co jest w nim. Wówczas olśnione jego majestatem anioły oddawały mu cześć, chwaliły wielkość i potęgę archanioła, i wraz z nim opłakiwały poległe w upadku oraz przed rodzeństwo.
Michał z biegiem czasu coraz częściej rozmyślał o opuszczeniu Klatki, a także o towarzyszącym mu w tym okrutnym miejscu Lucyferze. Zastanawiał się podczas długiego marszu, podczas przemierzania bezkresnych pól uprawnych i powoli więdnących łąk, podczas nostalgicznych poranków osnutuch srebrzystą mgłą, również podczas rozmów z innymi aniołami. Jego myśli nieprzerwanie błądziły wokół Lucyfera, wokół młodszego brata, którego ongiś musiał wpędzić do straszliwego więzienia, ale nigdy nie miał w sobie tyle odwagi, by poruszyć temat Porannej Gwiazdy przy swych towarzyszach, by zapytać, czy do ich uszu, nie dotarły wieści o upadłym aniele. Jeśli takowe w ogóle krążyły, bowiem Michał nie wiedział, czy Lucyfer się uwolnił, czy, tak jak on, swobodnie chodził po Ziemi, czy może wciąż cierpiał męki w zmrożonej nienawiścią i gniewem Klatce.
Nie potrafił znaleźć Jutrzenki; Piekło zostało zamknięte, więc nie mógł tam wtargnąć w poszukiwaniu brata, a tutaj, na neutralnym w sporze dobra i zła gruncie zamieszkanym przez ludzi nie było po nim śladu.
Musiał go odszukać, i to jak najszybciej, by zająć się nim, a także jego planami unicestwienia ludzkości, ponieważ to Michała Bóg obarczył misją zgładzenia Lucyfera, pilnowania naturalnego porządku i dbania o ich bezpieczeństwo. Do tej chwili był przygotowywany przez cały swój żywot i wiedział, że prędzej czy później on nastąpi, a nieistotnym szczegółem stał się fakt, że nie chciał go uśmiercać, bowiem zachcianki najstarszego archanioła w porównaniu z wolą Boga były niczym kurz na wietrze.
Z powodu braku znajomości lokalizacji Lucyfera, priorytetem Michała stało się odnalezienie Metatrona i obalenie jego rządów.
~*~
Dean nie mógł przyzwyczaić się do obrzydliwego widoku, na który narażone były jego gałki oczne. Nie, żeby w ogóle próbował...
Odchrząknął cicho i zacisnął mocniej zęby, powstrzymując przy tym cisnącą się na język kaskadę słów. Naprawdę, jak mógł dopuścić do tego, by podczas niedzielnych poranków jeść śniadanie w towarzystwie Lucyfera?
Gdyby nie fakt, że archanioł obscenicznie rozsiadał się w jego krześle w jego kuchni jedząc jego jedzenie z jego lodówki, czytając jego gazetę, cała ta sytuacja nie byłaby aż tak irytująca, ale ten malutki, zadziorny uśmieszek przyklejony do twarzy Diabła sprawiał, że krew gotowała się w żyłach Deana, a malutka żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie. Anioł dobrze wiedział, w jakim stanie znajdował się piegowaty łowca, i najwyraźniej nie dążył w kierunku poprawienia nastroju blondyna, a wręcz przeciwnie; był zadowolony z tego, że to właśnie on wywołuje te nieprzyjemne emocje u starszego z braci.
Lucyfer podniósł wzrok znad bardzo interesującego artykułu o mężczyźnie, który napadł na sklep z bronią palną uzbrojony jedynie w krótki nóż i popatrzył na Deana z dość niepokojącym błyskiem w oku. Dean w odpowiedzi zmrużył złowieszczo powieki i, jak gdyby nigdy nic, powrócił do siorbania swej porannej kawy.
– Dean! – dobiegł go krzyk Castiela, który w chwili obecnej okupował pokój z telewizorem.
Przez ułamek sekundy w głowie łowcy pojawiła się myśl, że powinni jakoś nazwać ten pokój, bo na aktualnym "pokój z telewizorem" można sobie poplątać język.
Czym prędzej wstał od drewnianego stołu i popędził w kierunku... może "pokój dla gości"? Jeśli takowych kiedykolwiek by posiadali, oczywiście. Albo chociaż pokój dzienny? Tak, od dziś pomieszczenie to będzie okrzyknięte mianem "pokoju dziennego".
Z rozmachem otworzył drzwi i ujrzał niebieskookiego anioła stojącego przed telewizorem. Skrzydlaty z szeroko otwartymi oczami przyglądał się urządzeniu, dlatego Dean natychmiast spojrzał na program, który oglądał Cas i siłą woli powstrzymał soczyste przekleństwo, które aż wyrywało się z jego ust.
– Sam! – łowca wydarł się głośno i już po kilku sekundach brunet zjawił się w pokoju.
– Co jest? – najwyższy z nich spytał zaalarmowany.
– On jest. – Dean wskazał dłonią telewizor. Następnie sięgnął po pilot, by móc pogłośnić.
Na dużym ekranie pojawił się mężczyzna, za którym podążało mnóstwo osób niezwracających uwagi na otaczających ich dziennikarzy i reporterów. Szli dzielnie przed siebie, nie zatrzymując się nawet na krok.
– Na razie nie posiadamy żadnych informacji na temat tego nietypowego zbiorowiska zmierzającego do... właściwie Bóg–wie–gdzie, ponieważ nikt nie chce odpowiedzieć na nasze pytania –poinformowała ich elegancka dziennikarka trzymająca w dłoni czarny mikrofon. – Wiemy natomiast, że ta grupa, licząca w przybliżeniu sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt osób, wędruje tak już od ponad kilku dni. Otrzymaliśmy wiele telefonów o tabunie ludzi maszerującym przez stan Idaho, dlatego postanowiliśmy sprawdzić ów podejrzane zjawisko. – Operator kamery zmienił ujęcie, by widzowie mogli zobaczyć tłum idący ulicą, blokujący ruch, stwarzający ciągnące się korki. – Analizując ich trasę możemy stwierdzić, że kierują się w stronę Wyoming. Niestety nie wiemy, gdzie kończy się podróż tajemniczych wędrowców, dlatego ostrzegamy państwa mieszkających w sąsiednich stanach. Południowa Dakota, Nebraska, Colorado, Kansas i prawdopodobnie Teksas mogą się szykować na powitanie milczących podróżnych. Czy jest to zgrupowanie religijne? A może sekta? Czy grozi nam niebezpieczeństwo? Tego nie wiemy. Dla państwa, Judy Foster, Fox News. Oddaję głos do studia.
Dean wcisnął przycisk pauzy akurat w momencie, w którym kamerzysta zrobił zbliżenie na twarz mężczyzny prowadzącego pozostałych członków swej watahy.
– Łał – skwitował Sam.
– No łał – potwierdził Dean po chwili. Blondyn potarł skronie, następnie całą twarz i z zasłoniętymi ustami w milczeniu przyglądał się postaci wyświetlonej na ekranie.
– Mogliśmy się tego spodziewać – zauważył Castiel, a gdy otrzymał zdziwione spojrzenia od pozostałej dwójki, wyjaśnił swoje spostrzeżenie. – Wiedzieliśmy, że jest na wolności i prędzej czy później o nim usłyszymy. Poza tym, nie jestem zdziwiony liczbą osób, które za nim podążają; to potężna istota, więc anioły z pewnością chciałyby, ażeby stał się ich przywódcą i prowadził ich podczas trudnych i niepewnych czasów.
Bracia pokiwali głowami.
– Gada niegłupio – przyznał Dean. – Ale to i tak niczego nie zmienia. Nie możemy pozwolić na to, by ten czubek ot tak chodził sobie po ulicach miasta.
– Tylko co mamy zrobić?
Pytanie Sama pozostało bez odpowiedzi, ciężko zawisło w powietrzu, a echo tych słów jeszcze długo zaprzątało głowy trójki mężczyzn.
~*~
– Tylko błagam, nie mów mi, że chcesz zaatakować hordy aniołów uzbrojony w dzban świętego oleju i dwa anielskie ostrza, bo nie uwierzę, że wpadłeś na tak głupi pomysł – marudził Sam podążając za swoim bratem aż do głównego pokoju bunkra, na którego środku stał wielki migający stół. Na ów stół Dean rzucił torbę, a zawartość jej zastukotała podejrzanie.
– Proszę cię, musiałbym być stuknięty.
– A nie jesteś? – zripostował Sam bacznie przyglądając się poczynaniom Deana.
Ten w odpowiedzi jedynie wywrócił dramatycznie oczami i wyciągnął z torby niepotrzebny ekwipunek. Wątpił, by drewniane kołki, żelastwo i woda święcona wiele pomogły na tej misji, a szczerze powiedziawszy wątpił w to, że jakakolwiek broń tutaj coś zdziała. No, może prócz jednej... I na samą myśl jego ciałem zawładnęły dreszcze.
– No to co zamierzasz zrobić? Skoro wykluczyliśmy atak frontalny na przynajmniej siedemdziesiąt aniołków, nie widzę powód do pakowania się.
– Trochę wiary, Sam. Główka pracuje. – Dean dwukrotnie postukał się palcem po czole.
– I właśnie z tego powodu się obawiam.
– Ale ty się ostatnio dowcipny zrobiłeś – zauważył blondyn z przekąsem, oparłszy się rękoma o blat stoło–mapy.
– Przepraszam bardzo, jednak nadal mam wrażenie, że ty sobie ze mnie po prostu żartujesz, dlatego staram się wpasować w klimat.
Dean otworzył usta i zmrużył oczy, dokładnie przypatrując się Samowi. Czyżby ktoś podmienił jego brata?
Wyższy Winchester z rękoma założonymi na piersi również rzucał posępne spojrzenia, które – miał cichą nadzieję – przemówiłyby Deanowi do rozsądku.
– O czym ty mówisz? – zapytał w końcu Dean, gdy testosteron wiszący w powietrzu zaczął go dusić i gryźć w gardło.
Sammy mógł sobie być wielkości Wielkiej Stopy, i mógł go wyzywać na pojedynek pokazu męstwa, ale wciąż był jego młodszym braciszkiem. Owszem, czasem go po prostu przerażał, ale w pokazie siły niezbyt sobie radził. Może miały z tym związek te zielonkawe oczy szczeniaczka, którymi tak często go czarował, a może co innego. Zresztą, nieważne. Co jest ważne to to, że Sam nie zaimponował Deanowi swoją nieugiętą postawą pełną grozy, mimo iż się starał, i nie wywarł na nim wrażenia.
– O czym ja mówię? – parsknął Sam. – Ja? Człowieku, to ty się tutaj zbierasz do byle torebki i zamierzasz pójść na misję, samobójczą, tyle dodam, z jakimś niebiańskim złomem do obrony. Nie uważasz, że twoje szanse są tak trochę nikłe?
– Uwierz, nie łatwo przechodzi mi to przez gardło, ale czasem zapominamy, że mamy do obrony jeszcze Lucka. Wiesz, anielskie mojo i te sprawy... Pod żadnym pozorem nie chcę tutaj obrażać Casa, ale ten piekielny dupek chyba posiada w swoim arsenale dużo więcej zaklęć.
Sam uniósł kąciki ust. Nie, nie w uśmiechu, lecz w wyrazie szczerego zdziwienia, a brwi jego powędrowały wysoko i zatrzymały się aż mniej więcej w połowie czoła.
Sam podszedł do Deana i przyjrzał mu się uważnie, po czym sięgnął po piersiówkę wypełnioną wodą święconą i ochlapał nią twarz brata. A Dean nie wiedział, co było dziwniejsze; to, że został ochlapany wodą święconą, czy może fakt, że zdołał się do tego przyzwyczaić.
Z kamiennym wyrazem twarzy wytarł się skrawkiem rękawa flanelowej koszuli, oblizał niespiesznie wargi, a następnie skierował w stronę Sama spojrzenie typu mogę–cię–zabić–moim–mózgiem. Sam w odpowiedzi wzruszył ramionami.
– No chyba mi się nie dziwisz? – Brunet zadał to pytanie z pewną dozą niepewności w głosie. – Mówisz jak opętany – wytłumaczył się szybko, gdy mina Deana nie zrzedła ani ociupinkę. – Od początku jego pobytu u nas jesteś na "nie", cokolwiek by to nie było, zarzekasz się, że on coś knuje, że pewnie zamierza nas zabić, tylko czeka na odpowiednią okazję. Nienawidzisz Lucyfera i mu nie ufasz. Cholera, nawijasz o tym bez przerwy, odkąd on się tu pojawił. I mam uwierzyć, że ot tak zmieniłeś zdanie na jego temat?
Dean wciąż intensywnie wpatrywał się w brata, a gdy upewnił się, że do Sama dotarł niewypowiedziany przekaz wzrokowej wiadomości, otrząsnął się.
– Nie, Sam, oczywiście, że nie zmieniłem zdania na temat tego śmiecia z Piekła. I cały czas mu nie ufam. Nie wiem, co by się musiało stać, bym mu zaufał... I też mam wątpliwości co do jego czarów; może ich przecież użyć do tych swoich niecnych planów.
– Więc co sprawiło, że szukasz pomocy u Lucyfera?
Cisza.
Pierwsza minuta.
Druga minuta.
Sam podrapał się po policzku.
Trzecia minuta.
– Diabeł pewnie nie tęskni za Michałem.
– Co masz na myśli? – spytał brunet.
– Pomyśl. Nie dostaliśmy żadnych bukietów z karteczką "przepraszam", prawda? Michał najwyraźniej ma gdzieś Lucyfera, nie szuka go, bo gdyby tak było, już dawno mielibyśmy na głowie dwóch archaniołów. – Dean usiadł na jednym z krzeseł, które chybotało się denerwująco z powodu jednej zbyt krótkiej nóżki. Ciekawe, dlaczego nóżka jest krótsza od pozostałych? Niestety był to temat na inny dzień. – A to musi oznaczać, że między nimi nie jest kolorowo. Z kolei to oznacza, że Lucek pewnie nie darzy Michała miłością, ba, jestem przekonany, że jest wręcz przeciwnie.
– Nie wydaję mi się żeby Lucyfer nienawidził Michała.
– Oboje byliśmy świadkami ich ostatniej manifestacji uczuć, i dobrze pamiętamy, jak się to skończyło – zauważył niezbyt chętnie Dean.
Jak mogliby zapomnieć... Piekło z reguły nie należało do wspomnień, które łatwo wyciekało z pamięci i nie powodowało wiecznej traumy w umyśle cierpiącej duszy.
– Tak czy siak, Lucyfer może żywić żal do Michała z powodu torturowania mnie w Klatce, a nie z innych przyczyn. Owszem, to całe wypędzenie z Raju i zesłanie na wieczne męki do podziemi odcisnęły piętno w łasce Lucyfera, ale on wciąż go kocha. – Dean patrzył na Sama z niebezpiecznym błyskiem w oku. Sam dopiero po chwili zorientował się, że mógł powiedzieć o jedno słowo za dużo. – Ale to moje przemyślenia. To znaczy, nie żebym poświęcał takim myślom wiele uwagi! – wyjaśnił pod czujnym wzrokiem brata. – Osobista dygresja, co najwyżej.
– Aa–ha – przeciągnął Dean.
– Nie wierzę, że rozważasz opcję współpracować z Lucyferem.
– Widzisz, mylisz pojęcia "współpraca" i "wyzysk". I nie drąż już, no chyba, że jesteś gotowy na rozmowę na temat tego, co wczoraj widziałem w bibliotece.
Sam wiedział, że czerwieni się jak idiota, doskonale czuł to na swoich policzkach, szyi i koniuszkach uszu, lecz nie opuścił spojrzenia.
Zalała go fala wstydu, obmyła jego żołądek i sprawiła, że stał się kilkukrotnie cięższy. Sam mógł nawet przysiąc, że słyszał krew, która głośno kotłowała się w jego żyłach.
Dlaczego stracił nad sobą panowanie i dopuścił do siebie Poranną Gwiazdę? Dlaczego pozwolił mu się do siebie zbliżyć i dlaczego musiał to być Lucyfer, ze wszystkich osób, który przyniósł mu ukojenie?!
Oh, wiedział, że będzie tego żałował, przewidział to, ale nie spodziewał się, że towarzyszące mu w tej chwili uczucie będzie aż tak prawdziwe.
Miał wrażenie, że jest brudny, że oblepia go dziwna warstwa czegoś, co nigdy nie powinno znaleźć się na jego skórze. Ale przede wszystkim zauważył, że coś w jego nastawieniu względem archanioła się zmieniło, ponieważ teraz, myśląc o nim, odczuwał dziwne mrowienie w klatce piersiowej.
– Pomedytowałeś? – Dean wyrwał go z rozmyśleń, za co Sam był wdzięczny w głębi duszy, bo nie był stuprocentowo pewny, czy chciał analizować wczorajszy incydent.
– Skąd masz pewność, że Lucyfer będzie chciał... pozwolić ci na wyzyskanie go, jeśli idziemy tym tropem? – Nie mógł powiedzieć słowa "współpraca", bo przecież tutaj wcale nie chodziło o współpracę, tak, oczywiście. Młodszy Winchester czasem powątpiewał w intelekt brata, nie miał jednak odwagi powiedzieć mu tego na głos.
W sumie miał, jednakże na taką rozmowę przyjdzie czas w przyszłości.
– Lucyfer winny nam jest przysługę za uratowanie mu życia – Sam nie chciał się wtrącać i nie zamierzał informować Deana, że Lucyfer gardzi takim życiem, choć bardzo tego pragnął – więc wydaję mi się, że nie tak ciężko będzie nam go zmusić do działania.
– To bardzo głupi plan, Dean. To tak jakby... – I niemądry Sam już chciał porównać Lucyfera i Michała do jego i Deana, lecz na szczęście w porę się opamiętał. – To tak, jakbyś chciał zmusić jednego brata do zabicia drugiego. Może i chwilowo ich stosunki się oziębiły, ale to wciąż bracia...
– Nigdy nie zrozumiem tych aniołów – zadeklarował blondyn przerywając wywód Sama. Sam zmarszczył brwi.
– Czemu?
– No przecież mają setki rodzeństwa. Uriel nie wahał się podjęciu decyzji, by zabić Casa.
– To skomplikowane – wyjaśnił Sam.
– Fakt, skomplikowane to jak cholera – zadrwił. – Lucynda tutaj jest po prostu za miękka.
– Wiesz, że właśnie powiedziałeś, że Lucyfer jest słaby? Czy to nie przeczy wszystkim twoim wcześniejszym założeniom? – Sam uśmiechnął się delikatnie, zbijając brata z pantałyku.
– Zamknij się – odpowiedział jedynie, mimo iż w słowniku swoich słów znalazł dużo więcej wyrazów, których miał ochotę użyć w tym momencie.
– Więc co teraz obejmuje twój plan? – zapytał po pewnym czasie przepełnionym rzucaniem sobie niewerbalnych gróźb.
– Teraz wypadałoby pogadać z Szatanem. Ha – mruknął i zamyślił się. – Nie spodziewałem się, że kiedyś w moim życiu wypowiem to zdanie w tak zwykły sposób.
Sam wywrócił oczami. Dean wzruszył ramionami i przybrał na twarz maskę niewiniątka.
– Idziesz po niego czy ja mam iść? – Sam, który przez całą ich rozmowę stał po przeciwnej stronie stołu, popatrzył na Deana poważnie.
Dean pomyślał, że warto odwlekać moment konfrontacji z Diabłem jak się tylko da, ale z drugiej strony w tej sytuacji świadomie i dobrowolnie posyłał Sama na spotkanie z Rogaczem. I czy wtedy zasugerowałby Samowi, że pozwala mu na interakcje z Lucyferem, gdyby wybrał właśnie jego? A wcale tak nie jest; najchętniej związałby Lucyfera, wsadził do bagażnika przypadkowego samochodu – nie wpuści go po raz kolejny do Impali, nie – i wywiózł go gdzieś, byle jak najdalej od Sama. Nie, nie mógł pokazać Samowi, że zgadza się na te ich chore relacje.
– Ja pójdę – odezwał się w końcu Dean i bardzo, bardzo niechętnie wstał z chybotliwego krzesła. – Tylko mi powiedz, gdzie on jest.
– Albo w swoim pokoju, albo tam, gdzie telewizor.
– Pokój dzienny – rzucił szybko.
– Co?
– Pokój z telewizorem to pokój dzienny – wytłumaczył cierpliwie, przechodząc obok Sama.
– Jak sobie chcesz.
Dean wędrował korytarzami bunkra, być może specjalnie spowalniając swój krok, ale kto to wie...
Dean. Dean wie i Dean ma chęć spoliczkować swoją twarz. Czego on się boi? Właśnie, nie ma się czego bać. Prócz tego, że okazywał Diabłu jawną niechęć przez ostatnie zawsze i ten mógł to zapamiętać. A co jeśli Lucyfer długo chowa urazę? W sumie oczywistym jest to, że długo ją chowa, mowa tu cały czas o Lucyferze.
Myśli starszego łowcy pędziły szybciej niż on sam, jednak nim się obejrzał, stał pod drzwiami, pod którymi nigdy nie chciał się znaleźć, i z ciężkim sercem zapukał trzykrotnie do drzwi. Nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka.
Bingo, trafił za pierwszym razem. Archanioł leżał na łóżku i przyglądał się niesamowicie interesującym pęknięciom na suficie. Wydawał się być tak zaabsorbowany swoim zajęciem, że chyba nawet nie zauważył przybycia Deana.
– Witaj Winchester – powiedział spokojnie, nie odrywając wzroku od pęknięć.
Błąd.
Dean odchrząknął.
– Lucyfer... Mogę zamienić z tobą słówko?
– Mam nadzieję, że to słówko to "do widzenia".
Łowca otworzył usta i wciągnął powietrze, zszokowany impertynencja Szatana, który zwykle pozostawał pasywny, więc Dean – przyzwyczajony do bierności i usposobienia Lucyfera – za żadne skarby tego przeklętego świata nie spodziewał się odpowiedzi, którą otrzymał.
Cóż, rozmowa zapowiadała się całkiem na poziomie.