niedziela, 3 sierpnia 2014

8. Wybór.


Mam olać tęsknotę
czy olać rozsądek?


Castiel został wręcz wepchnięty do pustego pokoju. Rozejrzał się szybko, lecz od razu był w stanie stwierdzić, że pomieszczenie było mu zupełnie obce. Z łoskotem zamknięto za nim drzwi, zostawiając go na pastwę...
– Metatron – czarnowłosy prawie wypluł jego imię.
Anioł był tak niski, że Cas na początku wcale go nie zauważył. Wielki stos książek zalegał na drewnianym biurku, przy którym siedział wróg niebieskookiego, skutecznie go przysłaniając.
– Castiel! Cieszę się, że cię widzę – Metatron odezwał się głośno i dłonią wskazał krzesło stojące na przeciw biurka. – Proszę, siadaj.
– Czego chcesz? – spytał podejrzliwie i zmrużył oczy. Nie ruszył się ani o krok.
– Porozmawiać z moim starym przyjacielem, dlatego nalegam, abyś usiadł.
Cas jeszcze przez chwilę jadowicie wpatrywał się w radosnego Skrybę, ale posłusznie zasiadł na dużym krześle.
– Nie jestem twoim przyjacielem. Czego chcesz? – ponowił pytanie.
Starszy anioł zaśmiał się ciepło.
– Zawsze mi się podobał twój chart ducha. Mniejsza z tym. Cas, doskonale wiesz, co się obecnie wyprawia między aniołami.
– Ciekawe czyja to wina... – wtrącił młodszy z nich. Wywołało to sztuczny śmiech ze strony drugiego mężczyzny.
– Oh, bracie. – Metatron teatralnie otarł fałszywe łzy formujące się w kącikach oczu. – Lubię cię, naprawdę, i właśnie dlatego jeszcze żyjesz, mimo utraty łaski. To pewnie jakiś sentyment, zgaduję – zamilkł. – Wiesz, miałem pewien pomysł, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Obwiniam o to sentymenty.
– Dlaczego mi to wszystko mówisz?
– Ponieważ chcę, byś mnie lepiej zrozumiał, byś nie postrzegał mnie jako czarny charakter tej opowieści. – Uśmiechnął się i poprawił okulary. – Potrzebuję cię, Castielu, potrzebuję kogoś, kto odegra rolę wybawcy, a ty, jak nikt inny, pasujesz do profilu. Czytałem o tobie – wspomniał. Sięgnął po małą książeczkę zatytułowaną "Nie z tego świata" i pomachał nią. – Niektóre anioły mają cię za wzór do naśladowania. Ufają ci.
– Wyrządziłem w Niebie więcej krzywd niż ktokolwiek inny. Nie mają podstaw, by we mnie wierzyć – syknął. – Nie przydam ci się. Nasi bracia i siostry mnie nienawidzą.
– Nie byłbym tego taki pewny – wtrącił delikatnie. – Znasz Bartłomieja, prawda? Wiesz do jakich haniebnych czynów się posuwa – Skryba zmienił temat.
– I ty masz jeszcze czelność mówić o haniebnych czynach. To ty wypędziłeś wszystkie anioły z Nieba. To przez ciebie tułają się po świecie. Przez ciebie wiele z nich umarło!
– Nie zapominaj, że to nie tylko moja zasługa – powiedział na swoją obronę.
– Ty sukinsynie! Zostałem w to wplątany! Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nigdy bym ci nie pomógł. Myślałem, że to zaklęcie zamknie nasz Dom i...
– I zamknęło. Cas, spokojnie, usiądź.
Anioł nawet nie zorientował się, że w przypływie emocji wstał. Odetchnął przez nos i powrócił do poprzedniej pozycji.
– Nie wszystkie anioły zasługiwały na przebywanie w Niebie. Weźmy na przykład Baltazara, tego zapatrzonego w siebie, hedonistycznego idiotę.
– Baltazar był wspaniałym wojownikiem. – Castiel przełknął formującą się w gardle gulę. Wspomnienie martwego przyjaciela przyprawiało go o mdłości.
– Ukradł niebiańską broń, w imię czego? – kontynuował jak gdyby nigdy nic. – Rozkoszy? Własnego bezpieczeństwa? Tatusiowi by się to nie spodobało – zacmokał. – Ale teraz nie ma naszego Tatusia i ktoś musi się zająć pozostawionymi samym sobie aniołkom.
– I tym kimś mam być ja? – niebieskooki zapytał, widząc sposób, w jaki Metatron na niego spoglądał.
Skryba roześmiał się niepohamowanie. Po minucie uspokoił się i, wciąż rozbawiony, spojrzał na czarnowłosego.
– Uh, nie. To nie ty będziesz osobą, która zaprowadzi anioły do Nieba. Choć twoja rola jest niemniej ważna.

~*~

– Hej, Sam, dzwonił do ciebie Cas? – spytał lekko zaniepokojony Dean.
– Nie, nie kontaktował się ze mną – przyznał szczerze. – A o co chodzi?
– O nic – blondyn próbował go zbyć.
– Dean...
Starszy z braci wydawał się rozważać opcję porzucenia tematu, lecz musiał podzielić się swoimi obawami.
– Cas pojechał do pralni i jeszcze nie wrócił. – Młodszy Winchester uniósł brew i odłożył trzymany na kolanach laptop. – Pojechał prawie dwie godziny temu – wyjaśnił.
– Myślisz, że coś mu się stało?
– Nie mam pojęcia. Ten dzieciak w prochowcu wie jak zrobić pranie, przecież nie raz mu pokazywaliśmy co i jak, dlatego zaczynam się martwić. – Łowca podrapał się po czole.
W ogromnym salonie zapanowała cisza.
– No dobra, jeśli nie zjawi się do, dajmy na to, godziny, poszukamy go – brunet rzekł pocieszająco.

~*~

– Mam zrobić co?! – niedowierzanie przepełniało jego głos. Wysoki anioł nie mógł w to uwierzyć.
– Poprowadzić ich przeciwko mnie. I nie informować, że walka ta jest z góry przesądzona.
Skryba wpatrywał się w nieugiętego towarzysza. Nie spodziewał się natychmiastowej zgody, zdążył go poznać, więc wiedział, że tak łatwo się nie podda.
– Dlaczego mam się na to zgodzić? – Castiel prychnął.
– Ponieważ wiem, że czegoś ci brakuje. I wiem, że na czymś bardzo ci zależy. – Cas zamrugał zdezorientowany. – Anielska łaska – wytłumaczył. – A jeśli bardzo ci zależy, nadal mam twoje stare skrzydełka.
– Masz moją łaskę?
– Nie byłem w stanie się jej pozbyć. Okazała się być tak potężna, że nie wyczerpała się podczas przygotowywania zaklęcia. Musze ci pozazdrościć.
Upadły anioł przeklął w duchu. Wizja odzyskania swoich mocy, bycia kompletnym, była niesamowicie kusząca. Ale czy był w stanie poświęcić życie rodziny, by znów stać się sobą?
– Nie musisz mi dawać odpowiedzi teraz – zapewnił Metatron i pokiwał głową. – Daję ci... siedemdziesiąt dwie godziny. Mam nadzieję, że tyle wystarczy. Za trzy dni odwiedzą cię moi znajomi. Dla twojego dobra, a może raczej dla dobra Winchesterów, lepiej, żebyś był zdecydowany.
Castiel wytrzeszczył oczy.
– Co zamierzasz z nimi zrobić? – spytał grobowym głosem, lecz tak naprawdę był przerażony.
– Wybacz, żadnych spoilerów. – Uśmiechnął się. – Mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie.
– Kto powiedział, że się zgodziłem?
Słynny bitch face – Dean zwykł tak nazywać ekspresję Sama – pojawił się na twarzy Skryby. Czy Cas był tak przewidywalny, by osoba trzecia wiedziała, że przekładał Winchesterów nad wszystko inne? Niedobrze.
– Musisz się pozbyć Bartłomieja. Nie interesuje mnie jak to zrobisz. Po prostu nie chcę go na polu bitwy. Ten dureń myśli, że nie wiem o jego obserwatorach – prychnął z dezaprobatą. – Więcej dowiesz się...
Obaj mężczyźni usłyszeli pukanie do drzwi. Po sekundzie do gabinetu weszła niska kobieta.
– Metatronie, wybacz, że przeszkadzam, ale mamy wiadomość od naszych informatorów z zachodu. Myślę, że cię to zainteresuje.
– Cóż, wybacz, Cas, ale obowiązki wzywają – zarechotał i wstał z fotela. – Moi ludzie cię odprowadzą. Przemyśl moją ofertę, bracie.

Anioł czuł się źle. Czuł się źle gdy wsiadał do samochodu i gdy odpalał silnik. Musiał zrobić coś wbrew sobie, musiał stanąć na czele grupy skrzydlatych, przekonać ich, że pokonają Metatrona i wrócą do domu, a tak naprawdę jego zadaniem było poprowadzenie tych niewinnych istot na śmierć. Nie mógł się na to zgodzić, nie był przywódcą, a już na pewno nie był osobą, która z łatwością poświęci życie innego istnienia.
Ale wtedy odzyskałby łaskę. A gdyby odzyskał łaskę, istniałaby możliwość, że uda mu się pokonać Skrybę.
Tylko co z Deanem i Samem? Oni na pewno się na to nie zgodzą, nie wierzyli w to, że można bratać się z wrogiem. Umowy ze złoczyńcami zawsze kończyły się tak samo – nic dobrego z tego nie wychodziło.
Jednak, jeśli się nie zgodzi, to Winchesterom grozi niebezpieczeństwo. Wiedział, co bracia by na to odpowiedzieli; że sobie poradzą. Castiel uśmiechnął się po nosem. Radzili sobie ze wszystkim, nawet z Bożym planem, ale nie potrafił ich narazić na chciwe łapska Skryby.
W umyśle czarnowłosego toczyła się moralna walka.
Podjechał pod bunkier i zauważył wysokiego bruneta i nieco niższego blondyna wsiadającego do czarnej Impali. Zmarszczył brwi.
– Cas, cholera jasna, gdzieś ty był?! – krzyknął starszy łowca wstając z fotela kierowcy. – Człowieku, myślałem, że coś ci się stało!
– Spokojnie, nic mi nie jest. Byłem w... – głos utknął mu w gardle. Nie pomyślał nad wymówką. – Byłem cały czas w pralni, ale automaty się popsuły.
– A gdzie są ubrania? – tym razem odezwał się Sam.
– Zostały tam, bo... bo automaty się... zepsuły i... wciąż się piorą – wydukał.
– Jesteś niesamowicie okropnym kłamcą. – Dean zaśmiał się i posłał bratu kuksańca w bok. – Pewnie był na panienkach, moja szkoła – wyszeptał. Cas zaczerwienił się lekko.
– To ja może pojadę po ubrania.
– Jadę z tobą – zadeklarował piegowaty Winchester. – Będę cię miał na oku, jeśli znowu się zgubisz.
Sam przewrócił oczami i wrócił do bunkra.

~*~

Metatron wszedł do obszernego pomieszczenia przepełnionego mnóstwem ludzi, telefonów i wielkich monitorów. Podszedł do większej grupki aniołów.
– Co jest tak ważne, by z tego powodu przerywać moje negocjacje? – zapytał asystentkę.
– Jednostka oddalona od nas dwieście dziewięć mil na zachód zarejestrowała obecność bardzo potężnej łaski – odezwał się mężczyzna ślęczący przy komputerze. Zerknął poważnie na Skrybę. – Wręcz niespotykanie potężnej. Zarejestrowano tylko cztery przypadki takich łask. Nie niepokoiłbym pana, gdybym nie był przekonany, dlatego dla pewności zajrzałem do naszych kronik. – Odepchnął się na obrotowym krześle do innego biurka, po czym z szuflady wyciągnął stary notes. Otworzył na wybranej stronie i przygryzł wargę. – Zanotowano, że w dwa tysiące dziewiątym roku archanioł Michał znalazł zastępcze naczynie, z racji tego, iż prawowite naczynie okazało sprzeciw, i je opętał. Kilka tygodni później, w wyniku konfrontacji z archaniołem Lucyferem, obaj skończyli w Piekle, zamknięci w Klatce – skończył czytać i odetchnął. – Słynna apokalipsa sprzed niecałych pięciu lat. Zachariasz pracował przy tym planie i miał styczność z zastępczym naczyniem Michała. Udało mu się przekonać tego człowieka, by udał się z nim do niebiańskiego przedsionka. Zachariasz niestety zginął.
– Co chcesz powiedzieć? – zniecierpliwiony Metatron przerwał potok słów swego pracownika.
– Wszystkie rysopisy się zgadzają; moc łaski, wygląd naczynia... – nabrał powietrza i popatrzył na wszystkich zgromadzonych. – To znaczy, że Michał uwolnił się z Klatki Lucyfera i stąpa po Ziemi.
Skryba zagwizdał z podziwu. To diametralnie zmienia postać rzeczy. Chyba pora, znów, udoskonalić plan.
– Poinformujcie zachodnią jednostkę, że mają nie spuszczać Michasia z oczu. Mają go pilnować i, na wszystko co święte, nie zgubić. 
"Nie ma to jak dobry zwrot akcji" pomyślał Metatron.

~*~

Sam odetchnął głęboko i usiadł na jednym z krzeseł znajdujących się w umownym salonie bunkra. Pomieszczenie było ogromne. Na środku stały dwa stoły, na każdy z nich przypadały dwie lampy i cztery krzesła. W głębi pokoju egzystowały komody wypełnione niezliczoną ilością książek i starych gazet. Od mebli wykonanych z kosztownego drewna biło przyjemne ciepło. Ogółem; było tu przytulnie. A w dodatku zapach starego papieru i farby drukarskiej unoszący się w powietrzu przypominał mu szkolne biblioteki w Stanford.
Nudna rutyna, żadnych niespodzianek i niebezpieczeństw czyhających tuż za rogiem, u boku kochająca dziewczyna, plany na przyszłość. Tęsknił za tym, brakowało mu świadomości, że nie jest jakimś świrem, który na co dzień ma styczność z paranormalnymi potworami. Chciał wierzyć w bajeczkę, że jest normalny i ma szanse na spokojne życie, że krew Azazela nie krąży w jego krwiobiegu. Lecz już dawno porzucił nadzieje. Porzucił je w dniu, w którym spojrzał na sufit i ujrzał tam ciało Jess.
Nigdy nie będzie normalny, brzemię świata już na zawsze będzie spoczywać na jego barkach. Wszystkie te kreatury rodem z koszmarów, anioły, śmierć – to było życie Sama. Jednak poprzysiągł sobie, że nie będzie narzekać. Dopóki czynił dobrze, dopóki chronił tych, którzy nie byli w stanie sami się ochronić, dopóki ratował innych z opresji, dopóki odsyłał chociaż zwykłego ducha tam, gdzie jego miejsce, postanowił się tym cieszyć. Nie wiele myślał o sobie i swoich potrzebach, już od najmłodszych lat przyjmował na siebie chłostę byleby inni nie cierpieli, i w pewnym sensie przyzwyczaił się do bólu.
Inni mieli gorzej. Powtarzał te trzy wyrazy, choć nie wiedział, czy chciał przekonać rozmówcę, czy samego siebie. W końcu nie był w tym bagnie sam, miał kogoś, na kogo mógł liczyć. Chociaż poważnie zastanawiał się nad odbudową zaufania do Deana. W końcu wymuszenie zgody na opętanie przez całkowicie nieznanego anioła to nie było byle co.
Gdy miał sześć miesięcy, został zainfekowany krwią demona. Tej samej nocy zmarła jego matka. Po dwudziestu dwóch latach musiał na wieczność pożegnać się z miłością swego życia. Niecały rok później jego ojciec odszedł z tego świata. On sam umarł. Musiał przyglądać się setkom scen śmierci Deana. Następnie, tak naprawdę, zginął najważniejszy człowiek w jego życiu. Jego ostoja. Jego brat. Ale wrócił, wrócił z Piekła po czterech, długich miesiącach. I gdy Sam ujrzał piegowatą twarz blondyna, zorientował się, że był to najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Czas podsuwał młodszemu Winchesterowi pod nos kolejne tragedie; wypuszczenie Lucyfera z Klatki, wiadomość, że jest jego wybranym naczyniem, kłótnie z bratem. Aż w końcu zrządzenie losu zaprowadziło go do Diabła.
Brunet nie powinien myśleć o opętaniu w taki sposób. Zdawał sobie sprawę, że mogło się to skończyć katastrofą na skalę światową, wiedział o tym... Lecz w gąszczu okrucieństw i nie powodzeń, wszechogarniającej śmierci i zalewającego duszę mroku, znalazł światełko, i za żadne skarby nie mógł dopuścić, by zgasło. Nie mógł go stracić. Jasny płomyk tlił się delikatnie, ogrzewając jego duszę. Tym światełkiem była łaska wypędzonego z Niebios archanioła, która nie mogła przestać szukać drogi do swej brakującej połówki.
W zniszczonym i zakurzonym hotelu w Detroit, z demoniczną krwią płynącą w żyłach, Sam powiedział "Tak". Pozwolił na to, by Lucyfer go wypełnił i stali się jednością w każdy możliwy sposób. Sam mógł go wypędzić, był wystarczająco silny, ale uczucie towarzyszące łasce archanioła go przytłoczyło. To ciepło, ta bijąca od niej fala bezpieczeństwa, to niespotkane wcześniej uczucie pełności. Z podziwem wpatrywał się w światłość powoli zalewającą umysł, zalepiającą dziury w zniszczonej duszy. Nie chciał się od niej oddalać, wręcz przeciwnie, chciał się przybliżyć, brać więcej. Nie był wtedy samotny, miał kogoś, kto nad nim czuwał. Swego anioła stróża. Przekleństwem, a może wyróżnieniem, był fakt, że aniołem stróżem Sama Winchestera był Lucyfer.
Ale, oczywiście, i ta chora sielanka musiała odnaleźć swój koniec. Łowca nie mógł pozwolić, by Diabeł chodził po Ziemi, nie mógł, lecz bardzo chciał mieć go cały czas w sobie, byleby to uczucie go nie opuszczało. Znów musiał się poświęcić, tym razem nie tak jak wcześniej, nie chodziło tu bowiem o jakąś błahostkę, i wskoczył do wielkiej wyrwy w ziemi prowadzącej do... Piekła.
Czas spędzony w Klatce był najgorszym okresem w jego życiu. Tortury, niekończące się tortury z ręki... jak się okazało, z ręki Michała.
Lucyfer obiecał, że nigdy go nie skrzywdzi, że nigdy go nie okłamie, że chce jego szczęścia. Dlatego wszystkie instynkty w umyśle Sama wręcz wrzeszczały, że to nie jego archanioł pojawiał się po roku od ich ostatniego spotkania w Piekle.
Może faktycznie brunet wiedział, że w Klatce był ciemiężony przez Michała, nie Poranną Gwiazdę. Może był świadom, że najpotężniejsza broń Nieba była jego katem. Tylko, że teraz tego nie pamiętał. Szok, który został wywołany wyrwaniem duszy z Piekła i wrzuceniem jej do ciała łowcy – dodatkowo postawiona w jego głowie bariera chroniąca go przed bolesnymi wspomnieniami – musiał zasiać w podświadomości Sama przekonanie, że skoro był w Klatce z Diabłem, a Diabeł z reguły jest tym złym, to właśnie on się nad nim pastwił. Nie pamiętał nic. Jedynie okropny ogień.
Zamknął oczy i pozwolił wyobraźni robić swoje. Nie mógł udawać, że to nigdy się nie stało.
Czerwone i pomarańczowe płomienie lizały każdy skrawek jego skóry, przypalając ją do cna. Towarzyszył temu obłąkany śmiech. Poznawał ten śmiech; dzwonił mu w uszach, gdy rodzina ghuli spuszczała z niego krew. A w ten czas, jeden z potworów przybierał kształt jego brata; Adama.
I były tam też krzyki. Jednak nie Sama, ponieważ jego gardło było doszczętnie zdarte. Ryk, nieludzki, roznosił się po całej otaczającej ich przestrzeni. Ogień. Ciemność.
Winchester otworzył natychmiast oczy. Oddychał szybko, płytko, nie mogąc nabrać tchu. Nie spodziewał się, że istniała możliwość pojawienia się nowego wspomnienia z Piekła. Myślał, że więcej już nie doświadczy. Tyle lat żył w kłamstwie, ponieważ był przekonany, mógł przysiąc na własne życie, że to Lucyfer go nękał. Że to on śmiał się maniakalnie, gdy ciął rozpaloną skórę.
Czy to oznaczało, że halucynacje to tylko wytwór jego wyobraźni i prawdziwy archanioł nie miał z nimi nic wspólnego? Sam wierzył Lucyferowi, wierzył, że dotrzyma słowa i go nie skrzywdzi. Dlatego widok jedynej osoby, która mogła go zrozumieć, która nie postrzegałaby go jako potwora, znęcającej się nad nim spowodowała, że coś w nim pękło. Został okłamany, kolejny raz. I to przez osobę, w której pokładał wszelkie nadzieje. Zwłaszcza po czasie, który spędzili jako jedność.
To wszystko było tak skomplikowane... Zielonooki westchnął i ucisnął nasadę nosa. Jeszcze, gdyby problemów im brakowało, musiał wraz z Deanem znaleźć sposób na powstrzymanie Abaddona i Metatrona.
Dlaczego jego życie musi być tak pogmatwane? Parsknął cicho i wstał z krzesła, chcąc rozruszać zbolałe mięśnie. Zamarzł w bezruchu, gdy zobaczył niebieskookiego blondyna stojącego w drzwiach z rękoma założonymi na piersi. Bacznie przyglądał się Samowi. Dostrzegłszy reakcje łowcy, uniósł dłonie w obronnym geście.
– Nie przyszedłem cię zabić – rzekł spokojnie. – Jednak zrozumiem, jeśli nie życzysz sobie mojej obecności gdziekolwiek poza pokojem uznanym za mój.
Winchester zdziwił się nieco. Anioł w końcu postanowił wyjść ze swojej nory.
Odpowiedź utknęła w gardle bruneta. Co miał zrobić? Zaufać mu? Udać się do pokoju Deana po anielskie ostrze?
Nie... pora skończyć z uprzedzeniami względem Lucyfera. Jak dotąd nie sprawiał żadnych problemów, może zasługiwał na szansę. Ludzie się zmieniają, czas pokaże, czy na lepsze, czy gorsze. Nie dowie się, jeśli nie spróbuje.
Z duszą na ramieniu, Sam uśmiechnął się lekko i wbił wzrok w twarz archanioła.
– Właściwie, to nie. Nie powinieneś cały czas siedzieć w samotności.
Błysk w oku niższego mężczyzny nie umknął uwadze Sama.