Ciężko jest odróżnić
żal od wspomnień.
Metatron rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu i potarł porośnięty zarostem podbródek. Plan, który doskonalił od kilku miesięcy, zawiódł. Nie spodziewał się tego, iż anioł, z którym zawarł niepisany pakt, zdradzi go i obróci się przeciwko niemu. Dlatego musiał zmienić swój plan, i to jak najszybciej.
Skryba zaczął swoje planowanie już podczas wielkiego Upadku. Otworzy Niebo na nowo i wyczyści je od brudów niegodnych go istot, w skrócie; stanie się nowym, ulepszonym Bogiem, który nie zostawi ich w potrzebie. Który nie odejdzie.
W swoim zamyśle doszedł do wniosku, że będzie mu potrzebny partner. Właśnie wtedy spotkał Bartłomieja i, jak przystało na miłosiernego samarytanina, którego w sobie widział, zaproponował mu współpracę. Ów anioł miał za zadanie znaleźć naczynia dla anielskich łask krążących po całym świecie. Następnie, gdy liczba pobratymców Bartłomieja wzrośnie – który anioł nie byłby wdzięczny za dostarczenie świeżego naczynia i nie chciałby się przyłączyć do swego wybawcy? – utworzyć własne zgrupowanie i stanąć na jego czele.
Bartłomiejowi ten układ pasował. Dobrze wiedział, że jego bracia i siostry nie potrafią pozostać bezwolnymi, w ich naturze leżało szukanie lidera, by móc wypełniać jego wolę. Dlaczego by więc on nie miał pełnić tej roli?
Skryba wmawiał mu, że robili to dla większego dobra, że zjednoczą wszystkie anioły i sprowadzą do Nieba. Od razu go uprzedził, że nie każdy zechce do niego dołączyć, ponieważ istniała możliwość, że niektórzy, naprawdę nieliczni, zechcą pójść w ślady Castiela i stać się niezależni. Ale to go nie zraziło. Stara, dobra przemoc jeszcze nigdy nie zawiodła.
Niedługo potem natrafił na naiwnego śmiertelnika, Buddy'ego Boyle'a, i dzięki jego programowi rozpowszechnianemu na cały kraj – i pewnie jeszcze dalej – rozpoczął masową serię anielskich opętań. W ten właśnie sposób skrzydlaci bardzo szybko zyskali naczynia i wtopili się w tłum zwykłych ludzi.
Jednak nie wszystkim aniołom udało się przeżyć Upadek, a niektóre łaski zostały uszkodzone – wypędzenie z Nieba spowodowało utratę ich magicznych zdolności.
Metatron co jakiś czas kontrolował działania Bartłomieja, okazjonalnie głaszcząc jego ego i powtarzając, że świetnie sobie radzi. Z początku nie wyjawił swojemu wspólnikowi całego planu. Lecz nadszedł dzień, w którym Bartłomiej dowiedział się jaką tak naprawdę pełnił funkcję w tym przedstawieniu. Musiał w odpowiednim momencie posłać swoje zastępy na, z góry przegraną, walkę z armią Metatrona, zezwolić na ich śmierć. Nie mógł się dopuścić do czegoś takiego, nie mógł pozwolić na to, by jego ludzie polegli.
W tamtej chwili Bartłomiej sprzeciwił się swemu tak–jakby–pracodawcy i postanowił zacząć działać na własną rękę. Zaciągał coraz więcej aniołów do swego zgromadzenia, a gdy prośby już nie wystarczały, gdy bracia odmawiali przystąpienia do grona popleczników, zmienił taktykę i zmuszał ich, by do niego dołączyli. Zależało mu na tym, by zdobyć więcej sojuszników niż sam Metatron, co byłoby równoznaczne z przewagą nad Skrybą. Jednakże Metatron miał swój rozum i nie dzielił się swoimi sekretami z innymi, nawet ze wspólnikami. Bartłomiej nie wiedział, że potężny anioł był w posiadaniu anielskiej tabliczki, która dostarczała mu niewyobrażalne pokłady dodatkowej energii, zmieniając go w gracza, raczej, nie do pokonania...
~*~
– Okej! – rzekł Dean surowym tonem. – Jako, że od kilku dni z nami mieszkasz, musisz wiedzieć parę rzeczy. – Blondyn mógł przysiąc że słyszy cichutkie werble towarzyszące jego przemowie. – Na początek, zasada numer jeden: nie zbliżasz się do Sama.
– A co jeśli on do mnie przyjdzie? – anioł odezwał się nieproszony.
– Nie wydaję mi się, by chciał do ciebie przyjść z własnej woli, a teraz zamilcz! – Łowca maszerował po pokoju. – Zasada numer dwa: nie praktykujesz swojego anielskiego mojo w pobliżu Sama. Zasada numer trzy: nie dotykasz pilota od telewizora.
Niebieskooki podniósł brew, lecz w ciszy przyglądał się Winchesterowi, dla którego cała ta pogadanka najwidoczniej wiele znaczyła.
– Zasada numer cztery: nie gadasz. Nie mam zamiaru wysłuchiwać twojego trajkotania, a też jestem przekonany, że nie masz nam za dużo do powiedzenia. Zasada numer pięć: nie wychodzisz z bunkra. – Dean zamilkł. – Zwracam na to szczególną uwagę, ponieważ nie chcę byś pojawił się na ulicy i zaczepiał niewinnych ludzi.
– Zapewne Lucyfer odpowie, że żaden człowiek nie jest niewinny.
– Cas! – krzyknął zielonooki. – Miałeś nie wychodzić z roli!
– Przepraszam, Dean. – Anioł uśmiechnął się lekko. – Dobrze ci szło. Lecz nadal nie rozumiem do czego ja jestem ci potrzebny.
– Jezu, Cas, omawialiśmy to już z czterdzieści osiem razy – jęknął i potarł czoło. – Jeszcze raz? – Czarnowłosy przytaknął. – Dobra, Rogacz z nami mieszka, a to znaczy, że musi wiedzieć co mu wolno a czego nie. W końcu jakieś reguły obowiązują – dodał. – Nie chciałem mówić sam do siebie, bo bym się nie skupił, z Samem nie mogę przeprowadzić tej rozmowy, Diabeł odpada, bez wcześniejszej próby nawet się do niego nie zbliżę, więc zostałeś ty. Rozumiesz już? – spytał z nadzieją w głosie.
– Tak.
– Nareszcie! – westchnął. – To co, jeszcze jeden raz i idziemy porozmawiać z Rogatym?
Castiel pokiwał głową i skoncentrował się na blondynie, który wyprostował plecy i przybrał na twarz maskę groźnego brata.
~*~
Bartłomiej nakazał swym poddanym, by monitorowali poczynania Metatrona, by śledzili jego każdy ruch, i informowali go o nowościach. Skryba ukrywał się przed światłem dziennym, co upewniło Bartłomieja, że ów anioł się czegoś obawia.
A prawda była taka, że Metatron zastanawiał się nad wyborem kolejnego sprzymierzeńca, kogoś, kto zastąpi, a może nawet pozbędzie się Bartłomieja. Na horyzoncie pojawił się Malachiasz, jednak to był stary wariat, niegodny uwagi.
W umyśle Metatrona zaświeciło się jasne światełko, a zaraz potem pojawił się ogromny, czerwony napis. Niecny uśmiech zagościł na twarzy niskiego mężczyzny. Tak, to był dobry pomysł. Niestety z wykonaniem będzie gorzej. Castiel za nic nie przyłączyłby się do anioła, który odebrał mu łaskę. Ale właśnie ten zbuntowany żołnierzyk Nieba posiadał idealne predyspozycje do kierowania większą grupą ludzi, do wydawania rozkazów. Pragnął, by skrzydlaci wrócili na swoje miejsce, by wrócili do swojego prawowitego Domu. Jeśli, jakimś cudem, nie będzie chciał współpracować, to może da się przekupić jak reszta członków jego skromnej armii? Może wizja ciepłej posadki w Niebie go przekona? Najpierw jednak będzie musiał go sprowadzić do swego biura, ładnie przedstawić argumenty i czekać na jego reakcję. A gdy to do niego nie przemówi, to zawsze zostaje groźba uprowadzenia któregoś z Winchesterów. Winchesterowie... Słaby punkt Castiela. Więc pewnie były anioł znajdował się nie gdzie indziej niż właśnie u nich, w bunkrze.
Tam też zleci rozpoczęcie poszukiwań przez swych zwiadowców. Zwłaszcza tych bez łask, w końcu anioł potrafi wyczuć obecność drugiego anioła, a Skrybie bardzo zależało na dyskrecji. Miała to być swego rodzaju niespodzianka dla Casa. Pozostał jedynie problem z Bartłomiejem.
Anioły, które werbował, musiały umrzeć, nie zasługiwały na powrót do domu. Bo właśnie o to chodziło; o oczyszczenie Nieba. A jedynym sposobem, by przechwycić te duszyczki, było usunięcie ich lidera.
~*~
Rekonwalescencja Lucyfera trwała dobre dwa tygodnie. Pierwsze dni były najtrudniejsze. Archanioł nie był w stanie podnieść się z łóżka bez pomocy. Zwykle pomagał mu Castiel, ponieważ nikt inny nie okazywał zbytniej chęci na wchodzenie w jakiekolwiek interakcje z Diabłem.
Później, gdy blondyn mógł samodzielnie wstać, a także zrobić kilka kroków, mieszkańcy bunkra zadecydowali, że pora wyjaśnić niebieskookiemu jak działa człowieczeństwo, co należy wiedzieć o własnym organizmie. Cas sam do końca nie wiedział wszystkiego o ludziach, a i w integracji społecznej nie był najlepszy, dlatego stanowił kiepski przykład nauczyciela. Cóż, Dean wciąż trzymał pod poduszką anielskie ostrzę, a w szafce nocnej przechowywał duży dzban świętego oleju. "Środki ostrożności".
Sam Winchester, na swoje nieszczęście, zawsze był ciekawski. I tym razem jego nadmierne zainteresowanie zaprowadziło go wprost do Szatana. Dosłownie.
Z racji tego, że Lucyfer non–stop zaszywał się w swoim pokoju, wszyscy doskonale wiedzieli, gdzie można go znaleźć.
Rzadko wychodził, nie chciał się pokazywać reszcie na oczy. Nie chciał, by widzieli go w takim stanie; słabego, zależnego od litości innych. Za każdym razem, gdy napotykał "wybrane naczynie Michała", czuł obrzydzenie. Ludzie. Musiał z nimi mieszkać, musiał na nich patrzeć, musiał ich słuchać. Gardził tym gatunkiem, gardził jego wadami, tak licznymi w porównaniu do zalet, i nie mógł się pogodzić z wiadomością, że i on taki będzie, że będzie zmuszony do spędzenia reszty swoich dni w ich towarzystwie.
Sam zapukał dwukrotnie do drzwi i zdziwił się, gdy nie usłyszał odpowiedzi. Nie zważając na brak pozwolenia, wszedł do środka.
I nie spodziewał się zobaczyć Porannej Gwiazdy siedzącej na łóżku z flanelową koszulą w dłoniach, kompletnie nie zwracającej uwagi na otoczenie, nostalgicznie wpatrującej się w kolorowy materiał.
Jasne włosy anioła były rozczochrane, sterczące w dziwnych kierunkach, a już–nie–taką–bladą twarz zdobił imponujący zarost. Łowca zmarszczył brwi. Na bok postanowił odłożyć fakt, że blondyn był nagi od pasa w górę, nie to było teraz istotne. Istotne natomiast było to, dlaczego nie miał na sobie tej koszuli.
– Errm, Lucyfer? – Pytanie zawisło w powietrzu, bez odpowiedzi. Wywołało ono jedynie głębokie westchnięcie ze strony anioła. – Wybacz, że tak bez pozwolenia, nie wiedziałem, że przeszkadzam...
– Nie przeszkadzasz.
Dobiegł go cichy głos. Nieprzyzwoicie łagodny głos. Diabeł zacisnął dłonie na koszuli i spojrzał na Sama mętnym wzrokiem.
– Stało się coś? – zapytał brunet.
Niebieskooki zaśmiał się nieco zażenowany.
– Tak. To znaczy nie. To znaczy... nic poważnego. Tylko... – zawiesił się – nie potrafię jej nawet założyć – uniósł kraciasty materiał i pomachał nim lekko.
Winchester nie wiedział czy ma się śmiać, czy mu współczuć. Tak, to zdecydowanie był czas, by uświadomić nieporadnego Lucyfera na czym polegają niektóre ludzkie czynności.
– Zacznijmy od tego, że najpierw musisz odpiąć te guziki – Sam rzekł ku zdziwieniu Szatana. – Co? – spytał widząc minę archanioła.
– Dlaczego mi pomagasz? Jeszcze kilka dni temu powtarzałeś, że mnie nienawidzisz.
Diabeł nie był zły z tego powodu, ale w sumie nie miał prawa być zły, w każdym razie; nie wydawał się być tym przytykiem urażony. Czyżby wiedział, że nie zasługiwał na łaskę ze strony Sama, a także na jego wybaczenie?
Owszem, wiedział. Rozumiał. Przeklinając swoje emocje, do których tak bardzo nie był przyzwyczajony, żałował jednak tego, iż nie zyskał sobie przychylności tego człowieka.
I tu Sam musiał się zastanowić. Racją były jego słowa, nie darzył go sympatią, pewnie i nienawidził. Ale teraz, gdy wszystko na spokojnie przemyślał, wszelkie negatywne emocje wygasły. Choć nie do końca.
Cholera.
Sam nie potrafił się przy nim skoncentrować. Zalewały go mieszane uczucia i nie mógł się zdecydować co tak naprawdę czuje względem drugiego mężczyzny.
To nie Diabeł torturował go w Piekle, to nie Diabeł pojawiał się pod postacią halucynacji, fakt, jednakże to właśnie Diabeł chciał rozpętać apokalipsę nosząc go jako garnitur, to przez Diabła Elen i Jo nie żyją.
Dlatego świadomość, że stoi obok niego Lucyfer i że ma problem z założeniem koszuli i że jest przyjaźnie nastawiony, skutecznie przyćmiewała jego umysł. Czemu nie próbował się zemścić na Samie za wpędzenie do Klatki? Mógł zaraz po opuszczeniu swego więzienia przenieść się do wybranego naczynia, pojawić się w jego snach, zmusić do wyrażenia zgody na opętanie. Co więc go powstrzymało?
Wysoki mężczyzna zamknął na chwilkę oczy. Nie powinien tu przychodzić, powinien siedzieć na dupsku w swoim pokoju i myśleć o tym, jak bardzo to archanioł był zły... Tylko za każdym razem pojawiał się malutki mankament – a mianowicie, Diabeł nie był zły. Nie próbował ich zabić we śnie, nie luzował nakrętki od pieprzniczki, nie dosypywał soli do cukierniczki, nie chodził po całym bunkrze z patelnią w jednej dłoni i łyżką w drugiej.
Wręcz przeciwnie, tkwił wyłącznie w swoim pokoju, nie plątał się po nogami. Zachowywał się tak jakby go nie było. A co jeśli naprawdę się zmienił...
– Nie nienawidzę cię – odpowiedział po namyśle. – Przynajmniej teraz – dodał.
Wiadomość ta nie wstrząsnęła blondynem. Przeniósł wzrok na trzymaną koszulę i rozprostował ją. Co prawda, spoglądał na nią sceptycznie, lecz nie narzekał.
– Dziękuję za odzież. Obawiam się jednak, że jest ona za duża. Moje naczynie jest mniejsze niż twoje.
– Będziesz musiał się pomęczyć w moich ubraniach jeszcze przez jakiś czas. Dopóki... – nie dokończył, ponieważ zauważył dziwny uśmieszek plątający się po ustach Lucyfera. Przełknął głośno ślinę.
– Czy to ci czegoś nie przypomina, Sam? – teraz już zęby Porannej Gwiazdy były obnażone w wilczym uśmiechu. – Ja, w twoich rzeczach. Znów.
Winchester wytrzeszczył oczy i zamrugał kilkakrotnie.
Przesłyszał się? Czy Diabeł właśnie zażartował? I to na taki temat? Jego żołądek zawiązał się w nieprzyjemny supeł. Co jak co, ale na to było jeszcze za wcześnie. Nie chciał rozpamiętywać przeszłości, gdy razem stanowili jedność, przynajmniej nie przy nim.
– Wybacz, nie sądziłem... – Szatan zaczął się tłumaczyć, zakłopotany swoim wyczuciem czasu. – Przepraszam – rzekł, tym razem, ze stoickim spokojem.
Gdy z trudnością odpiął ostatni guzik niebieskiej koszuli, zmrużył oczy. A teraz miał zrobić co, dokładnie?
– Prawa ręka tu. – Sam wskazał palcem na prawy rękaw. Blondyn delikatnie wsunął dłoń do dużej dziury. Po chwili jego nadgarstek oplatał rozpięty mankiet. – Teraz lewa.
Anioł przez kilka sekund siłował się z grawitacją i własną anatomią, ale, koniec końców, udało mu się wsunąć drugą rękę.
– Jeszcze guziki – przypomniał łowca.
– O mój Ojcze. Ludzie lubią tak sobie wszystko utrudniać? – zapytał nie oczekując odpowiedzi.
Guziczki były strasznie małe, w przeciwieństwie do dużych dłoni Lucyfera, więc trafienie do specjalnego otworu stało się dla niego niemożliwe. Na szczęście nie brakowało mu determinacji i kilka przekleństw później koszula była skrzętnie zapięta.
– Te dwa ostatnie mogłeś sobie darować – Sam sarknął. I zdziwił się, że się na to odważył.
Niebieskooki wyglądał okropnie; za duża koszula dopięta na ostatni guzik, przydługie rękawy zakrywające dłonie i dyskomfort wypisany na całej twarzy. Dodatkowo, flanela do niego nie pasowała. Jednak Sam w swojej garderobie znalazł tylko to.
Winchester zrobił dwa kroki w stronę mężczyzny i zamarł w trakcie trzeciego. Już chciał do niego podejść i mu pomóc, lecz w porę się ocknął. Co on wyprawia? Dłonią potarł nos i wskazał na kołnierzyk niebieskiej koszuli.
– Odepnij dwa guziki.
Lucyfer posłusznie wykonał polecenie. A raczej; starał się je wykonać.
– I przy okazji nie zrób sobie krzywdy – archanioł wymamrotał po cichu. Kącik ust Sama drgnął leciutko, mimo woli.
– Dobrze. Jeśli chcesz, możesz też podwinąć rękawy żeby ci nie przeszkadzały. Tak jak ja. – Wskazał na swe przedramię.
– Dziękuję, Sam.
W tym momencie zaplątany żołądek bruneta wypełnił się kostkami lodu. I wykonał salto. Nie, nie, nie, to nie pasowało do wizerunku Diabła. Wszystko ma swoje granice. Co miał mu odpowiedzieć? Że nie ma za co dziękować, że nie musi, że podziękowania przyjęte? Od sylwetki blondyna biło niezręcznością, i to nie taką uroczą – jak od Casa – tylko taką przerażającą, i Sam nie miał pojęcia jak ma się zachowywać! Przytłaczało go to! Miał wrażenie, że nie mógł być przy nim w stu procentach sobą.
Bał się przed nim otworzyć? Bał się go do siebie dopuścić?
– Twój brat powiedział, że mam się do ciebie nie zbliżać – Lucyfer przerwał niezręczną ciszę. – Wspomniał też, że nie będziesz uradowany mym widokiem i rozmowa ze mną nie jest tym, czego pragniesz.
– Twój brat powiedział, że mam się do ciebie nie zbliżać – Lucyfer przerwał niezręczną ciszę. – Wspomniał też, że nie będziesz uradowany mym widokiem i rozmowa ze mną nie jest tym, czego pragniesz.
Sam zaśmiał się pod nosem. Przewidywalne.
– Mnie nadal uważa za władcę piekielnych czeluści. Mimo że nie mam już aureoli. Czy też rogów... A o ciebie się martwi.
– Mnie nadal uważa za władcę piekielnych czeluści. Mimo że nie mam już aureoli. Czy też rogów... A o ciebie się martwi.
– Tylko, że nie jestem już małym dzieckiem i potrafię o siebie zadbać – odparł zgryźliwym tonem. – No raczej teraz krzywdy mi nie zrobisz, więc, no, zbliżać się możesz, choć nie jest to zalecane. – Winchester dopiero po minucie zorientował się, co powiedział. – Okej, ja idę do swojego pokoju, ale jak będziesz czegoś potrzebował, to wiesz... A–albo jak będziesz głodny. – Łowca podrapał się po potylicy. – Nie musisz tutaj cały czas siedzieć.
– Zacznijmy od tego, że nie mam pojęcia jak odróżnić głód od czegokolwiek innego. – Wywrócił oczami. – Poza tym, tylko tutaj nie czuję się niechciany.
Szatan – Szatan! – ujął to w taki sposób, że nawet Deanowi zrobiłoby się go żal. Winchester wyszedł bez słowa z pomieszczenia i odetchnął głęboko sześć razy. Właśnie pomógł Lucyferowi w ubraniu się. To całkiem... normalne jak na ich dysfunkcyjną rodzinkę.
Gdy znalazł się w bezpiecznej odległości od sypialni archanioła, mógł pomyśleć. Pokręconym moralnie byłoby stwierdzenie, że Diabeł nie był taki zły. Ale właśnie tym zdaniem można podsumować rozmyślenia Sama. Prócz tego żarciku na temat opętania było nawet miło.
– O Boże – dłoń łowcy zderzyła się z jego czołem.
Popada w obłęd. Za niedługo może jeszcze polubi Lucyfera! Tak, to byłoby genialne! Najpierw jest miło, potem zostaną przyjaciółmi, aż w końcu przestanie myśleć, że postrzeganie go w samych superlatywach to coś irracjonalnego. A może faktycznie doszukiwanie się jedynie wad w osobie Rogacza nie było rozsądnym wyjściem...? Przecież sam powiedział, że każdy zasługuje na drugą... Ooo nie, za dużo myślenia, za dużo.
Pulsowanie przeniosło się na skronie łowcy. Czuł natłok myśli, nowych doznań, których nie zdążył jeszcze przeanalizować. Wypełniło go nagłe zmęczenie. Westchnął i udał się do swego Azylu. Do biblioteki.
~*~
Castiel mruknął niezadowolony słysząc z ust Deana, że dziś wypada jego kolej na wizytę w pralni. Anioł chwycił do ręki pojemną torbę wypełnioną brudnymi ubraniami i wyszedł z bunkra kierując się do swojego samochodu. Kradziony, ale własny – jak to powtarzał piegowaty blondyn.
Podjechał pod budynek pralni, zamknął pojazd i stanął na chodniku. Przez ostatnie pięć lat nauczył się wzmożonej ostrożności, dlatego wyczuł, że coś było nie tak jak powinno. Trójka ludzi stała na końcu chodnika, jeden z nich wpatrywał się w niego podejrzliwie, lecz gdy tylko zorientował się, że został przyłapany, natychmiast odwracał wzrok.
Cas nauczył się również, że w takim wypadku należy się udać do zatłoczonego miejsca, które odstraszy potencjalnego oprawcę. Czym prędzej wszedł do pralni, widząc, że przebywało tam kilka osób. Uspokoił przyspieszony oddech i jak gdyby nigdy nic wrzucił posegregowane ubrania do automatu. Zapłacił, po czym oparł się dłońmi o rządek pralek i zerknął na innych.
W mgnieniu oka sięgnął do torby, w której ukryte było anielskie ostrze, zorientowawszy się, że wszyscy tutaj zgromadzeni byli podejrzanie ubrani i zachowywali się nienaturalnie. Sztywno. Nie jak prawdziwi ludzie.
Zacisnął zęby czując coś ostrego wbijającego mu się w środek pleców, powoli odkładając broń z powrotem do torby.
– Witaj, Castiel – odezwał się jeden z aniołów.
Czarnowłosy nie miał najmniejszych szans na ucieczkę. Za nim stała kobieta z anielskim ostrzem, które boleśnie wbijało się w jego skórę, dwóch mężczyzn kurczowo przytrzymywało mu ramiona, uniemożliwiając poruszanie się. Na domiar złego, w samej pralni było ogólnie siedem aniołów! Walka ta byłaby nierówna. Cas mógł jedynie czekać.
Nie wiele osób wiedziało, że stał się człowiekiem. I jeszcze mniej wiedziało, gdzie przebywał. Dreszcz przerażenia przeszył jego ciało.
Nie wiele osób wiedziało, że stał się człowiekiem. I jeszcze mniej wiedziało, gdzie przebywał. Dreszcz przerażenia przeszył jego ciało.
– Jest ktoś, kto chce z tobą porozmawiać, bracie. Dla twojego dobra, lepiej żebyś udał się z nami bez zbędnego oporu. – Anioł uśmiechnął się dziko.
Niecałą sekundę później udali się w stronę wyjścia z budynku, a następnie w kierunku dużego, czarnego samochodu z przyciemnionymi szybami.
Świetnie.