Troska o Ciebie
to mój odruch bezwarunkowy.
Czwórka dorosłych mężczyzn okupowała Główny Pokój bunkra w kompletnej ciszy rzucając sobie zawistne spojrzenia. Nie tak dawno temu, dokładnie mówiąc; cztery minuty temu skończyli zaciekle wymieniać zdania – co bardziej przypominało wykrzykiwanie swojej opinii w twarz osoby się z nią niezgadzającej – i teraz, po powiedzeniu kilku słów za dużo, stali nieruchomo.
Ale może od początku...
Zaraz po oznajmieniu Castiela zapanował istny chaos. Sam, próbując dowiedzieć się czegoś więcej, zaczął wypytywać czarnowłosego anioła o szczegóły. Oczywiście, Dean nie mógł sobie odpuścić i co jakiś czas wtrącał opryskliwe komentarze, na które Cas starał się nie zwracać uwagi, lecz po krótkiej chwili przestał się kontrolować i wygarnął starszemu Winchesterowi. Potem już każdy krzyczał na każdego, Sam głównie chciał uspokoić dwójkę kłócących się towarzyszy, jednak poległ zauważywszy, że jego słowa najwyraźniej do nich nie docierały.
Lucyfer lekceważąco oparł się ramieniem o futrynę drzwi i obserwował całą tę farsę. Nie udzielał się w dyskusji, a nawet gdyby chciał zabrać głos, nie miał nawet pojęcia o czym debatowała reszta. Nie słuchał ich, wolał zamknąć się w swoim mentalnym pałacu wbijając nieobecny wzrok w swoje dłonie, rozciągając i zaciskając palce.
I nagle zapadła cisza. Niestety nie na długo.
– Cas, dlaczego nie powiedziałeś nam od razu? Przecież wiesz, że możesz nam zaufać i na nas liczyć. – Sam spróbował dyplomacji.
– Owszem, wiem o tym, jednak jest to sprawia między mną a Metatronem.
– A nie sądzisz, że my też mamy tu coś do powiedzenia? Swoje razem przeżyliśmy, walczyliśmy u swego boku, nie chciałeś poznać naszego zdania? – Dean wydał się rozczarowany.
– Dean, dobrze was znam i wiem, że nie zgodzilibyście się na współpracę z wrogiem.
– I bardzo dobrze, że o tym wiesz! Widzisz, sam nazwałeś go wrogiem. Nie bratamy się z gnojkami, którzy chcieli nas zabić, no proszę cię!
– Uspokój się, na pewno to wyjaśnimy – Sam powiedział z nadzieją.
I faktycznie, po kwadransie wszystko było wyjaśnione. Co nie znaczy, że atmosfera zelżała.
– Zabić Bartłomieja, ta? To brzmi na bardzo łatwe zadanie, zwłaszcza teraz, gdy zostałeś odcięty od mocy – sarknął Dean.
– Mówiłem już, że Metatron zaoferował mi moją łaskę...
W tym momencie do rozmowy dołączyła kolejna osoba.
– Słucham? – trójka mężczyzn usłyszała niski głos dobiegający gdzieś zza ich pleców. – Nie przesłyszałem się? Metatron?
– Koleś, gadamy o nim od prawie dwudziestu minut. Jakim cudem nie słyszałeś?
Lucyfer zignorował przytyk Deana i wolnym krokiem podszedł do Casa. Wszyscy w jednej chwili przypomnieli sobie, że wśród nich znajdował się prawdziwy Diabeł. Miał kamienny wyraz twarz, wyprostowane plecy, a przez dość szerokie ramiona cała jego sylwetka nabrała wyniosłości.
– Castiel, masz na myśli Skrybę słowa Bożego? – mówił cicho i niespiesznie.
Ciarki przebiegły po ciele Sama, a wszystkie włoski na jego skórze stanęły dęba. To nie był ten sam facet, dla którego godzinę temu szykował kanapki. Teraz mieli do czynienia z wojownikiem Nieba.
– Tak. Metatron oszukał mnie i odebrał mi łaskę, tym samym ukończył swoje zaklęcie, co z kolei wywołało zesłanie aniołów na Ziemię – wyjaśnił nie będąc z siebie zadowolony.
– Czyli mój pobyt tutaj to jego sprawka?
– Winę ponoszę również ja. Odebrałem Kupidynowi łuk i zabiłem Nefilima. Ostatnie zadanie należało do Metatrona.
Sam przełknął ślinę z niepokojem, ponieważ grymas, który wstąpił na twarz Lucyfera nie wskazywał na nic dobrego.
– Zdajesz sobie sprawę, co uczyniłeś? Nasi bracia i siostry tułają się wśród ludzi, zagubieni, nie widząc, co ze sobą zrobić, zmuszeni do obcowania z tymi niegodnymi ich obecności kreaturami. Zdewastowałeś godność każdego anioła! Przez ciebie nie mam łaski!
– Nie oskarżaj go o wszystko, palancie! – Dean stanął w obronie przyjaciela. – Metaćwok zrobił ostateczny krok.
– Jak mnie nazwałeś, nieowłosiona małpo? – Rogaty warknął i zbliżył się do łowcy.
– Czyżbyś nie usłyszał?
– Oh, dobrze usłyszałem, chciałem tylko, byś powiedział mi to prosto w twarz.
– Dobrze... palancie.
Żaden się już nie odezwał. Arogancki uśmieszek wykrzywił usta Deana. Lucyfer nawet nie starał się ukryć obrzydzenia.
– Tak, brawo chłopaki. – Sam trzykrotnie klasnął dłońmi. – Świetny pokaz, ale sądzę, że wystarczy tego testosteronu.
– Sam, po czyjej ty stronie jesteś? – starszy Winchester spytał z niedowierzaniem.
– Po naszej. Przeciwko złu. Pamiętasz? Dopóki Lucyfer nikogo nie krzywdzi, jest po tej samem stronie, co ty, więc się ogarnij.
– Zajebiście, Sammy, bronisz Diabła, który chciał cię założyć na bal? Zwariowałeś, tak?
– Sam ma swój rozum, nie masz prawa narzucać mu własnego zdania, Winchester – syknął archanioł. – Wolna wola, mówi ci to coś? Sam może o sobie decydować, może podejmować wybór, który uznaje za słuszny. Ale tobie nic do tego. Nikomu nic do tego.
Najwyższy łowca oszołomiony przysłuchiwał się konwersacji dwóch starszych braci. I wtedy przypomniał sobie, że w roku dwa tysiące dziewiątym odbył z Lucyferem podobną rozmowę. I jakież to było dziwne uczucie, ponieważ blondyn nie zmienił zdania, wciąż doceniał umiejętność podejmowania niezależnych decyzji, odporność na manipulację, posiadanie własnego przekonania i pełnię oddania sprawie. Lucyfer podziwiał to w Samie. I teraz go bronił.
I w ten sposób wracamy do punktu wyjścia. Diabeł zły na Castiela i Deana, Dean wściekły na Rogacza i Sama, Castiel pogrążony w poczuciu winy, Sam rozmyślający o przeszłości.
Dobiła piąta minuta ciszy i w końcu Sam nie mógł już wytrzymać tego napięcia. Jako że kiedyś został nazwany "tym rozsądniejszym", postanowił złagodzić sytuację.
– Słuchajcie, kłótnie nie mają sensu...
Już chciał zaproponować przeniesienie się w jakieś bardziej przytulne miejsce, gdy wszyscy rozeszli się w różne strony z cichym "racja" na ustach.
~*~
W Piekle wcale nie było lepiej. Demony rozdzieliły się na dwa obozy; jedni stali murem za rządami Crowleya, drudzy popierali filozofię Abaddona. Król Rozdroży tkwił w niezłym...
– Szefie?
Czarnowłosa kobieta przerwała jego użalanie się nad sobą i znacząco skinęła głową w kierunku klęczącego demona zwijającego się na podłodze.
– Wybacz, skarbie, zamyśliłem się. Kontynuuj. – Crowley uśmiechnął się czarująco.
– Od pewnego czasu po Piekle krążą niczym nie poparte plotki, które jednak dotarły do uszu pańskich zastępów, powodując zamieszanie. – Kobieta wskazała dłonią demona prawie leżącego przed biurkiem Crowleya. Miał zakrwawioną twarz i poszarpane ubrania.
– Upewnij się, że nie zabrudzi dywanu – Król zwrócił się do swojej asystentki.
– Dobrze, sir. Wracając do tematu; ten mężczyzna twierdzi, że dnia dwudziestego dziewiątego lipca roku bieżącego oddalił się poza strefę bezpieczeństwa i nie wyczuł obecności anielskich łask.
Kobieta była ubrana elegancko i z klasą, czarna spódnica i żakiet, włosy upięte w ciasny kok, buty na średnim obcasie. Oczy co jakiś czas wypełniała czerń. Cierpliwie czekała na rozkazy od swego przełożonego.
Crowley wstał z ogromnego fotela i powoli podszedł do demona.
– Jak ci na imię? – spytał.
– Jeff, panie – odpowiedział trzęsącym się głosem.
– Jeff – powtórzył i niewidzialną siłą zmusił demona, by na niego spojrzał. – Dobrze wiesz, że żaden członek naszej społeczności nie ma prawa wychodzić poza strefę bezpieczeństwa. Nie zrozumiałeś tego? – Więzy pętające Jeffa zacieśniły się. – Może wyjaśnię to w ten sposób, tak na twoją wątpliwą przyszłość; mamy dziewięć stref. Ostatnią zamieszkaną strefą jest strefa siódma, tak zwana strefa bezpieczeństwa. Do tego, każdy demon ma przypisaną strefę. Wyobraź to sobie jako nawiązanie do "Boskiej Komedii". Dziewięć kręgów, ostatni krąg to Klatka Lucyfera, a wam nie wolno nawet myśleć o zbliżeniu się do niej. Siedem pierwszych kręgów jest do waszej dyspozycji, więc powiedz mi, Jeff, dlaczego, do kurwy nędzy, wkroczyłeś do kręgu ósmego, kiedy, tak naprawdę, twoje miejsce jest w kręgu czwartym?! – wrzasnął i uderzył pięścią w biurko.
– Przepraszam, przepraszam – zaczął lamentować i zwijać się w konwulsjach wywołanych przez moc Crowleya.
– Oh, przepraszasz? – Rozluźnił uścisk. – Więc zgaduję, że wszystko jest załatwione?
– Ja... ja chciałem t–tylko sprawdzić...
– Nie będę cię winić za ciekawość – powiedział łagodnie, lecz po chwili zacisnął mocno dłoń. – Tylko za nieposłuszeństwo! A teraz gadaj, co wiesz! I nie każ mi żałować oszczędzenia ci życia na te kilka sekund! Gadaj! Co widziałeś w Klatce?!
Crowley mógł swoją złość uzasadnić wieloma czynnikami. Zdenerwował go Jeff, obawa o Abaddona, która werbuje kolejne demony z jego armii albo nieposkromiony strach spowodowany wizją uwolnionego Lucyfera. Tak, ta możliwość przebiła wszystko. Jeśli to prawda, jeśli Klatka była pusta, miał zdrowo przejebane.
– Gdy byłem w zakazanej strefie... nie czułem przeszywającego powietrze gniewu. Nie... nie było... światłości, potęgi... Nie było niczego... żadnego śladu po aniołach, nic!
– Cóż, Jeffrey, chyba możemy się już pożegnać. – Ostatni raz wzmocnił więzy, aż w końcu martwe ciało opadło z łoskotem na podłogę.
Crowley nie mógł dopuścić, by ktoś dowiedział się o tej rozmowie. Jedynym świadkiem była jego asystentka, lecz wierzył w jej intelekt. I wierzył, że nie chciała podzielić losu tego brudnego demona.
– Uprzątnij to – rozkazał i odetchnął głęboko.
Musiał szybko coś wymyślić. Jeśli Lucyfer doprowadzi do apokalipsy i zniszczy ludzką rasę, następne w kolejce będą demony. A na pierwszy ogień pójdzie ten, który rządził, ostatnimi czasy, dość nieudolnie, Piekłem. Piekłem należącym do Diabła.
Gdy pomyślał o Lucyferze, od razu przypomniał mu się fakt, że jeden z Winchesterów jest jego naczyniem. I że może co nieco wiedzieć na temat archanioła. To oznacza wizytę u łowców, na co nie miał specjalnej ochoty. Spodziewał się niezliczonej ilości pułapek, gróźb i tak dalej, całej tej śpiewki. Jednak trzeba podjąć ryzyko.
~*~
Wszyscy domownicy starego bunkra spędzali czas wolny w swoich pokojach, nie pokazując się sobie na oczy od kłótni sprzed kilku godzin.
Cztery sypialnie, a w każdej sypialni jeden mężczyzna targany różnymi emocjami. Mieszkańcy tej posiadłości nie mogli liczyć na brak rozrywki.
Lucyfer nie wiedział, dlaczego został uwolniony z Klatki. Nie zapytał, podświadomie nie chciał znać odpowiedzi. Ogólnie rzecz biorąc; nie dociekał oszczędzając sobie zmartwień, ale teraz, gdy zrozumiał przez jaki nieodpowiedzialny czyn jego łaska zanikła, wypełniła go wściekłość. Był świadom, że prędzej czy później dowie się, co przyczyniło się do wypędzenia go z Piekła. Nie był jednak do tego przygotowany, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Lecz klamka zapadła.
Nie mógł uwierzyć, że z Nieba wygnano zastępy aniołów, że skazano ich na ludzkie życie. Szczegóły były mu obce, ale sama informacja doszczętnie nim wstrząsnęła. Metatron, prywatna sekretarka Ojca Stworzyciela, stary znajomy okazał się być zdradziecką żmiją? Zamknął i opustoszył Raj? Co nim kierowało, dlaczego dopuścił się czegoś tak okrutnego względem własnej rodziny? Jakim cudem najbardziej zaufany cherub Boga upadł tak nisko, chcąc zastąpić jego miejsce?
Lucyfer zamrugał kilkakrotnie czując lekkie pieczenie oczu. Rozejrzał się po pomieszczeniu i wstał z łóżka zastanawiając się, co zrobić.
Nie, żeby miał wiele opcji. W zasadzie, nie mógł zrobić nic. Bez swojej łaski, bez jakiejkolwiek mocy był skazany na żywot człowieka, a obalenie Skryby znajdowało się poza zasięgiem możliwości nawet dla dobrze wyszkolonego anioła. Metatron to jeden z pierwszych powstałych aniołów, potężny i majestatyczny, wybrany przez Boga do spisania Słowa. Na świecie nie było przedmiotu, który byłby w stanie go uśmiercić, jedynie Ojciec posiadał dar ofiarowania i odbierania życia każdemu istnieniu.
A powszechnie wiadomo, że Stworzyciel opuścił Ziemię. To czyniło serafina nieśmiertelnym. Ale jaki miał plan, co zamierzał uczynić w przyszłości, to intrygowało, a także niepokoiło Lucyfera najbardziej.
Blondyna nawiedziło zbyt dobrze znane uczucie. Nudziło mu się w pustym pokoju, w którym był skazany na swoje myśli i przypuszczenia. Nie miał pojęcia jak pozbyć się mętliku w głowie na własną rękę, więc postanowił opuścić sypialnię i przespacerować się po budynku.
Wcześniej w ogóle nie wychodził z pokoju, dopiero później zdecydował się na wędrówkę i uznał ją za przyjemną. Powoli zaczynał czuć się jak w klatce, przebywając tylko w jednym pomieszczeniu, więc chociaż najdrobniejsza przechadzka wydawała się być chwilą wytchnienia.
Z samego początku chciał pójść do Sama, ale nie był do tego pomysłu przekonany. Po pierwsze; istniała możliwość, że łowca nie miał ochoty na jego towarzystwo, a po drugie; nie wiedział, gdzie był pokój bruneta. Minęły dopiero trzy dni odkąd archanioł rozpoczął zwiedzanie bunkra, posiadał w swojej wiedzy pewne braki. Przyznał, kusiło go, by lepiej poznać otoczenie, ale również nie chciał być nachalny i nie chciał naginać granic wytrzymałości Sama. Mocną stroną Lucyfera była cierpliwość, której nauczył się w Piekle, więc nie zamierzał naciskać, dlatego czekał, aż to jego wybrane naczynie zechce porozmawiać z nim z własnej woli.
Otworzył drzwi i odetchnął pełną piersią. Naszła go nagła ochota na wyjście na zewnątrz, na zaczerpnięcie świeżego powietrza, na przypomnienie sobie czym była natura i jakie skarby skrywała. Owszem, pierworodny Winchester zabronił wychodzenia z bunkra, lecz kim on był, by zabronić czegokolwiek Lucyferowi. W jego głowie zaświeciła się lampka i wtedy przypomniał sobie, że nie wiedział, gdzie były drzwi frontowe. Ta niewiedza zaczynała go denerwować.
Ruszył wzdłuż korytarza, z zaciekawieniem zerkając na liczne skrzydła drzwiowe. Ciekawe, za którymi znajdował się pokój Sama.
Odpowiedź nadeszła szybciej niż by się spodziewał. W tym samym momencie ujrzał twarz wysokiego bruneta.
– Hej – przywitał się lekko zdezorientowany. – Co tu robisz?
– Nie mam ochoty nieprzerwanie tkwić w jednym, małym pomieszczeniu. Pomyślałem, że przejdę się i pozwiedzam.
– Okej. – Łowca zamilkł na sekundę, widocznie coś rozważając. – A wiesz co chcesz zwiedzać?
Lewy kącik ust Lucyfera drgnął mimowolnie.
– Zamierzałem udać się na zewnątrz, ale za nic w świecie nie wiem, jak wyjść z tego labiryntu.
– Lepiej, żebyś sam nie wychodził. Zapytać Casa, czy nie chciałby ci potowarzyszyć?
Winchester przekroczył próg swojego pokoju i stanął twarzą w twarz z Lucyferem. Strach już go nie ogarniał, jednak łowiecki zmysł przypominał mu, że lepiej mieć się na baczności.
– Nie życzę sobie przebywać w jego obecności.
– Okej. – Sam z obawą spojrzał w błękitne oczy blondyna. – Więc... ja mam iść z tobą?
– Jeśli tylko chcesz. – Spokój Lucyfera wydawał się być taki kojący, jakby przechodził z niego na Sama, który w tym momencie był przeciwieństwem spokoju. – Nigdy cię do niczego nie zmuszę. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o moim stosunku do twojej zgody.
Słowa anioła były pokrzepiające. Przypominały brunetowi, że Porannej Gwieździe naprawdę na nim zależało, nie chciał go wykorzystać w żaden sposób, jedynie nawiązać nić porozumienia. I to było miłe.
– W takim razie pójdę poszukać jakichś butów dla ciebie, czekaj tu. Albo w sumie chodź.
Kilka minut później dwójka mężczyzn spacerowała po wybrukowanym chodniku w głąb miasta. Sam poinformował Deana, że wychodzą. Jak się spodziewał, jego brat nie był zadowolony, ale Winchesterowie nie mogli więzić Lucyfera w bunkrze, musieli mu pozwolić na integrację ze światem zewnętrznym.
Szli powoli nie odzywając się do siebie. Lucyfer ochoczo rozglądał się wokół własnej osi, zafascynowany kolorowymi wystawami sklepowymi i głośnym warkotem samochodowych silników. Sam przyglądał mu się, a delikatny uśmieszek plątał się po jego ustach.
Diabeł z szeroko otwartymi oczami pochłaniał panoramę wzrokiem. Na niebie zobaczył kolorowe coś w kształcie rombu przywiązane do sznurka, który prowadził do drobnej rączki ludzkiego dziecka. I wtedy zaciągnął się mocno powietrzem, czym przykuł uwagę Sama. Ten natychmiast podszedł do zdumionego Lucyfera wpatrującego się w małego chłopczyka.
– To jest... niesamowite – wyszeptał i szybko odwrócił się w kierunku tłumu ludzi. – Niewiarygodne.
– Co? – Łowca próbował odszukać fenomen, o którym mówił jego towarzysz, jednak nic nie znalazł.
– Sam, ja... ja nie widzę ich dusz.
Słysząc te słowa, pewna starsza kobieta prychnęła pod nosem i popatrzyła na nich z niedowierzaniem. Lecz jej niedowierzanie nie równało się niedowierzaniu Sama.
– Słucham? Jak to możliwe?
Lucyfer uśmiechnął się szeroko. Winchester musiał przyznać, że widok ten nieco go przeraził, ale i ucieszył.
– Nie widzę ich dusz, nie widzę grzechów, które skrywają, nie widzę nic.
– To dobrze czy...?
– Wspaniale wręcz.
– Fajnie. Tylko, wiesz, mów trochę ciszej, ludzie dziwnie na ciebie patrzą. – Lucyfer powrócił do swojej stoickiej ekspresji. – Lepiej.
Anioł podszedł do sklepowej wystawy i przycisnął nos i dłonie do szyby, zafascynowany przyglądał się telewizji. Według Sama, Lucyfer zachowywał się niczym dziecko odkrywające świat, podekscytowany każdym detalem codzienności innych. Uśmiechał się, gdy w telewizorze ukazywały się nowe wizerunki. Niczym dziecko.
I nagle Szatan zamrugał kilka razy, wyprostował plecy, a następnie rozejrzał się zaniepokojony po okolicy. Od razu podszedł do Winchestera, który był do niego odwrócony plecami, i złapał go za łokieć.
– Wyczuwam anioły – powiedział cicho.
– Stań za mną i nie oddalaj się – mruknął sięgając dłonią pod kurtkę, gdzie schowane było anielskie ostrze. Również obrzucił wzrokiem otoczenie. – Wiesz którzy to? – W odpowiedzi otrzymał przeczące kiwnięcie głową. – Dobra, słuchaj, anioły nie wiedzą, że uwolniłeś się z Klatki i że straciłeś łaskę. Niech tak zostanie. – Popatrzył na niego z niepokojem i odruchowo położył dłoń na jego ramieniu. – Nie mamy tutaj szans, dlatego wracamy do bunkra. Już.
Ruszyli w tym samym momencie. Blondyn szedł blisko Sama, biorąc sobie jego słowa do serca. Na chwilę zapomniał, że był bezbronny, a co gorsze, że nie mógł ochronić swojego wybranego naczynia przed niebezpieczeństwem. Był po prostu bezużyteczny.
Łowca wystawił rękę i zatrzymał Lucyfera, ponieważ poczuł wibracje w kieszeni jeansów. Sięgnął po telefon i odetchnął z ulgą, gdy zobaczył znajomy numer.
– Ugh, hej, Dean.
– Sam, jeśli już jesteś na mieście, to może byś kupił jakieś piwko i hamburgery.
– Słuchaj, nie mogę za bardzo rozmawiać, coś mi wpadło do buta.
Starszy Winchester zamilkł na chwilę. Dobrze wiedział, co to oznaczało.
– Anioły?
– Chyba tak. – Sam ucieszył się, że Dean zrozumiał.
– Cas i ja mamy przyjść? Potrzebujesz pomocy?
– Nie, spokojnie, damy sobie radę – odparł pogodnym głosem, nie chcąc zwracać na siebie zbędnej uwagi. – Porozmawiamy jak wrócę, cześć.
Rozłączył się i szybko schował komórkę. Po raz kolejny spojrzał na okolicę, a potem na Lucyfera.
– Nadal je wyczuwasz? – spytał zdenerwowany.
– Tak, są gdzieś blisko. Trzy albo cztery.
– Pospieszmy się.
– Sam? – po kilku krokach Lucyfer odezwał się nagle.
– Tak?
– Co masz w bucie?
Winchester zmarszczył brwi, nie zatrzymując się.
– Nic.
– Powiedziałeś swojemu bratu, że coś ci wpadło do buta.
Sam przewrócił oczami i zerknął za siebie i archanioła.
– To takie hasło. W ten sposób informujemy się nawzajem, że jesteśmy śledzeni.
Lucyfer nie odpowiedział. Podążał szybko za łowcą, co jakiś czas rozglądając się na boki. Gdy byli przekonani, że zgubili towarzystwo, zza zakrętu wyszła trójka mężczyzn i kobieta z morderczym wyrazem twarzy. Sam złapał Poranną Gwiazdę za przedramię i przyciągnął w swoją stronę ignorując brzęczący głosik w głowie nieustannie powtarzający, że dotyka Diabła.
– Zgaduję, że Winchester – parsknął jeden z aniołów i wyszedł na przód swej małej watahy.
– Czego chcecie? – warknął w odpowiedzi, mocniej zaciskając dłoń na przedramieniu Lucyfera. Blondyn zaciekawiony popatrzył na palce ciasno oplatające jego rękę.
– Pewnego aniołka, który się z wami prowadzi.
– Metatron was przysłał? – Sam próbował zmienić temat, jednak wybrał zły sposób.
– Metatron? – spytała kobieta. – A co on ma do Castiela?
Mężczyzna, który odezwał się jako pierwszy, podszedł do bruneta i zmrużył złowieszczo oczy. Sam przełknął ślinę i zrobił krok do tyłu ciągnąc za sobą Lucyfera.
– Metatron kontaktował się z Castielem? Po co? Mów, łowco, a tobie i twojemu koleżce nic się nie stanie.
Lucyfer odetchnął głębiej i wyswobodził się z uścisku zielonookiego, po czym zasłonił go własnym ciałem. Spojrzał z pogardą na nachalnego anioła.
– Zwykły żołnierz z Chóru Dziewiątego w towarzystwie posłańców, którzy ledwo otrzymali swoje rangi, ma czelność grozić mi? Ma czelność grozić komukolwiek? Jak bardzo zdesperowany musi być wasz zwierzchnik, by przydzielać was do swojego garnizonu? – Niski głos w połączeniu z posturą Lucyfera wprawił czwórkę aniołów w zakłopotanie.
– Skąd... skąd to wiesz? Kim jesteś? – zapytał inny mężczyzna z wybałuszonymi oczami.
– Kto was przysłał? – Żaden z niechcianych gości się nie odezwał. – Gadać, nędzne szczury!
Archanioł nie mógł uwierzyć czym się stały niegdyś idealne istoty zamieszkujące Eden. Posiadające swoją dumę, nieugięte, elitarne jednostki Nieba skończyły w taki sposób? Wypełniając rozkazy nieumiejętnych pionków nazywających siebie "liderami"?
– Malachiasz... – wybełkotała kobieta.
– Malachiasz nas przysłał – dopowiedział anioł, na którego Lucyfer skierował swoją tyradę. – Gdy tylko dowiedział się o decyzji Bartłomieja o opuszczeniu Metatrona, postanowił powęszyć na własną rękę.
– Zamknij się, Aurediaszu – syknął jeden z nich.
– On wszystko o nas wie, bracie – jęknął przestraszony.
Diabeł złowrogo zmierzył wszystkich wzrokiem, po czym zaczął mamrotać coś pod nosem. Sam wiedział. Potrafił rozpoznać enochiański, a już zwłaszcza z ust Lucyfera. Sekundę później po nieprzyjaznych aniołach nie było śladu.
Winchester wypuścił powietrze ze świstem. Następnie upewnił się, że nikt z gapiów nie podglądał i nie widział całego zajścia, a gdy poziom adrenaliny nieco opadł, poklepał blondyna po plecach. Dwa razy.
– Co zrobiłeś? Gdzie oni są?
– Nie muszę mieć łaski, by odesłać byle anioła. Zaklęcie stare jak świat – wyjaśnił. – Dosłownie.
– Tak czy inaczej, dzięki. Nie poradziłbym sobie bez wsparcia.
Lucyfer uśmiechnął się lekko.
– Wracamy więc do waszego bunkra?
Sam skinął głową. Szli, tym razem bez żadnych obaw, w ciszy. Jednak nie była ona niezręczna.
Gdy dotarli do domu młodszy łowca opowiedział bratu o całym zajściu. Nie zapomniał wspomnieć o czynie Rogatego, mając malutką nadzieję, że Dean doceni jego obronną postawę. Starszy Winchester jedynie rzucił coś w stylu "to i tak jest jego obowiązek" i wyszedł do innego pokoju.
Lecz Sam nie uznał tego za obowiązek, raczej instynkt. Lucyfer go ochronił, mimo że nie musiał, mimo że łowca nie był już jego naczyniem. Nie mógł użyć jego ciała. Upadły anioł nie musiał się już o niego troszczyć, a jednak to robił. Brunet ostatni raz mu podziękował i również wyszedł z pomieszczenia kierując się do swojej sypialni.
Nawet jeśli na jego wargach widniał uśmiech, nikt nie widział.