Nie kłamstwa,
lecz prawda zabija nadzieję.
Z pewnością Lucyfer zareagowałby gorzej na wieść, że utracił łaskę, gdyby nie fakt, że wiedział o jej obumieraniu. Nie sądził jednak, że jest to możliwe, by ktoś tak potężny jak on mógł stracić ten cenny dar otrzymany od samego Boga. Cóż, najwidoczniej Tatuś nie stworzył ich tak idealnymi jak im się wydawało.
Ogólnie rzecz biorąc, okiem Castiela, archanioł się trzymał. Przez pierwsze siedem minut. Później bezradnie ułożył się na łóżku i zamknął oczy, co jakiś czas wydając z siebie dziwne, skonsternowane odgłosy. Był zbyt osłabiony, by wpaść w szał, by rzucić się na coś lub kogoś z pięściami, by zacząć krzyczeć i zawodzić, by zrobić cokolwiek.
Blondyn zastanowił się, bo jeśli tak ma wyglądać jego przyszłe życie na Ziemi, to chyba podziękuje i zabije się na miejscu. To wszystko co teraz odczuwał było okropnie przytłaczające. Człowieczeństwo. Uczucia. Ból przeszywający dosłownie całe ciało, uwierające opatrunki, sen cisnący się na powieki, świadomość, jak kruche jest teraz jego istnienie. A człowiekiem był zaledwie kwadrans. Złudne nadzieje wciąż go nękały, że może uda się to odwrócić, że przez jakieś zaklęcie łaska na nowo się w nim odrodzi.
Czuł się źle. Nie chodziło o stan fizyczny, aczkolwiek nie narzekałby, gdyby się polepszył, a o wiedzę, że znajduje się pod opieką Winchesterów i ich aniołka. W zasadzie, największym problemem był Dean.
Nie! Jakikolwiek człowiek zajmujący się Nim... to była prawdziwa skaza na jego, i tak wystarczająco zdewastowanym już, honorze. Zupełnie jakby sam nie mógł sobie poradzić, a przecież był Diabłem. Diabeł nie potrzebuje niańki! Diabeł potrzebuje apokalipsy, potrzebuje ukarać te wszystkie nieowłosione małpy za los, jaki go spotkał. Przewrócił oczami na myśl o armagedonie, ponieważ w chwili obecnej nie mógł nawet usiąść na posłaniu, a co dopiero snuć plany eksterminacji ludzkiego gatunku.
Miał tu tak leżeć i... i co? Wyzdrowieć? Dlaczego łowcy pozwolili mu żyć, przecież doskonale wiedzieli kim był. Czym był. Był. W sumie racja, już nie miał mocy, więc nikomu nie zagrażał, stał się taki jak każdy; nic niewarty śmiertelnik.
Nagle naszła go ochota na wysadzenie Australii w powietrze. Albo innego kontynentu. W ostateczności całej planety...
~*~
Wysoki brunet nerwowo obgryzał paznokcie, co jakiś czas zerkając na drzwi prowadzącego wprost do szatańskiej komnaty. Powodów, dla których tu stał, sam nie znał, wiedział jedynie, że prędzej czy później tę rozmowę z Lucyferem będzie musiał odbyć. Dlatego jego nogi bez pozwolenia zaprowadziły go prosto pod wejście do pokoju ex–archanioła. Sęk w tym, że właśnie teraz, gdy powinien wejść do środka, nie był zdolny się poruszyć. Ani zrobić kroku do przodu, ani oddalić się od tego przeklętego miejsca jak gdyby nigdy nic.
Kilka głębszych oddechów później, Sam znalazł w sobie odwagę na naciśnięcie klamki i delikatne pchnięcie drzwi. Następnie zapukał dwa razy i leciutko pochylił głowę, chroniąc swoje czoło przed zderzeniem z futryną, po czym, gdy nie usłyszał słowa sprzeciwu, wślizgnął się do zimnego pomieszczenia. Dreszcz przebiegł przez jego ciało, przez co wszystkie mięśnie napięły się machinalnie. Zielonooki wmawiał sobie, że to przez panujący chłód, że nie było to spowodowane obecnością upadłego anioła. Nie wiedział już nawet, co z tego było prawdą.
Blondyn nie spał.
Ależ dziwnym uczuciem była możność obserwowania go, przytomnego, bez trwałego uszczerbku na zdrowiu. Wpatrywał się tępo w ścianę pokrytą szarą tapetą w niebieskie kropki, nie zwracając uwagi na swego gościa, okazjonalnie mrugając, lecz bardzo rzadko.
Żołądek Sama prawie wywrócił się na drugą stronę, gdy Lucyfer odwrócił głowę i w końcu na niego spojrzał, mętnym wzrokiem pochłaniając każdy milimetr jego sylwetki. A gdy niebieskie tęczówki napotkały te zielone, nie stało się absolutnie nic. Były to zwykłe błękitne oczy, nieposiadające żadnego blasku. Były puste, zupełnie jakby były pozbawione życia. Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy...
Diabeł nie przestawał na niego patrzeć i łowca odniósł wrażenie, że nie do końca wierzył w to co widział. Czyżby nie spodziewał się jego wizyty? Racjonalne oczekiwania, nie to co zachowanie Sama – przecież to on w tym momencie z własnej woli odwiedził swojego wroga.
Po kilku sekundach, które dla Winchestera trwały w nieskończoność, Lucyfer powrócił do – jak założył Sam – liczenia niebieskich kropek na ścianie.
W sypialni panowała martwa, głucha cisza. Nie odzywali się do siebie, być może nie wiedzieli co powiedzieć albo po prostu nie chcieli ze sobą rozmawiać, obawiając się, że podczas konwersacji może paść o jedno słowo za dużo. Więc milczeli.
A prawda była taka, że Szatan chciał dać Samowi czas na przyzwyczajenie się do jego obecności. Nie chciał oczywiście palnąć czegoś głupiego, czym mógłby go spłoszyć, i za normalne uznał trzymanie ust zamkniętych na kłódkę. I czekał, czekał, aż to Sam rozpocznie dyskusje, aż Sam się rozluźni, aż Sam będzie chciał z nim porozmawiać. Bo wiedział, że chciał. Bo chciał i on. W końcu to był Sam, jedyna osoba, która była w stanie go zrozumieć, jedyna osoba, którą Bóg stworzył specjalnie dla niego.
Lucyfer był przekonany, że młodszy Winchester miał mnóstwo pytań i pewnie jeszcze więcej pretensji, więc cierpliwie czekał, aż coś w brunecie pęknie, aż zacznie wykrzykiwać mu prosto w twarz co czuje, co o nim myśli. Chciał, by Sam wyrzucił z siebie wszystko co go dręczyło, by się nie powstrzymywał, bo teraz archanioł nie posiadał swoich mocy, nie mógł pogrzebać człowiekowi w umyśle. Mógł się jedynie domyślać.
Łowca wypuścił powietrze z ust, dopiero po chwili zorientowawszy się, że w ogóle je wstrzymywał, i zrobił malutki krok w kierunku łóżka. Zerknął na Diabła, który unikał kontaktu wzrokowego.
Za cholerę nie wiedział, dlaczego tu wszedł. Oszalał. Nie najgorszy wniosek... Swój strach skwitował mentalnym "kurwa", po czym przewrócił oczami, pokręcił głową, oblizał wargę, a gdy był pewien, że jego głos nie będzie przypominał piskliwego jęku, zamknął oczy.
– Jaksięczujesz? – powiedział na jednym wydechu, przybierając na twarz maskę obojętności.
– Żyję – rzekł krótko. Sam spodziewał się innej odpowiedzi. – Tylko nie wiem, czy mam się cieszyć z tego powodu – dodał po minucie.
Okej, to było dziwne. Winchester nawet nie podejrzewałby Lucyfera o takie zachowanie. Inaczej go zapamiętał. To jego chłodne opanowanie było zdecydowanie bardziej przerażające niż jakiekolwiek groźby czy też wrzaski, był bardzo spokojny, może nawet za bardzo.
Blondyn oddychał ciężko i prawie się nie ruszał.
Sam patrzył na niego, jakby anioł był najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
Znów milczeli.
Lecz cisza panująca w pokoju nie była niezręczna. Wydawała się... właściwa. Jakby nie powinni się do siebie odzywać, jakby nie mieli sobie nic do powiedzenia. A mieli co wyjaśniać.
Sam westchnął zrezygnowany.
– Sam – cichy głos Lucyfera wypełnił sypialnie – rozumiem, że rozmowa ze mną nie jest dla ciebie zbyt przyjemna.
Łowca nie wiedział dlaczego ten pokój nagle stał się kilka razy mniejszy. Cholera, dlaczego ściany się do niego przybliżyły? Dlaczego zrobiło się tu mniej wolnego miejsca? I gdzie się podziało świeże powietrze?!
– Doprawdy? Ciekawe czemu? – Słowa te opuściły jego usta zanim się zorientował, co właściwie powiedział.
Diabeł odwrócił swą bladą twarz w kierunku bruneta i uśmiechnął się lekko. Uśmiech ten nie obejmował oczu, było to ledwo widoczne uniesienie prawego kącika ust.
Kurwa.
– Chcę wiedzieć co czujesz, chcę wiedzieć co myślisz, Sam – powiedział łagodnie, i, kurwa, Lucyfer nie powinien brzmieć łagodnie!
– Okeej, stary, nie mów tak, przerażasz mnie.
Archanioł był zbyt szczery. Zdecydowanie, zbyt, za bardzo, niedopuszczalnie szczery.
– Jednak to jest to, czego najbardziej pragnę, więc nie widzę sensu w kłamaniu, a już zwłaszcza w okłamywaniu ciebie.
Cholera. Bardzo cholera.
– Powiedziałeś też kiedyś, że mnie nie skrzywdzisz – zadrwił z wyrzutem, czując w żołądku dziwny supeł. – I jak się to skończyło? Torturowałeś mnie w Piekle! Każdego dnia! A potem łaskawie wszystko leczyłeś, tylko po to, by móc zacząć od początku!
Ups...
Lecz Lucyfer nie był zły, że właśnie byle człowiek się na niego wydarł. Wręcz przeciwnie, słuchał uważnie i przytakiwał. Wysoki człowiek miał ochotę wbić anielskie ostrze w te niebieskie oczy wypełnione zainteresowaniem.
– Powiedz mi co zapamiętałeś z Piekła.
Sam nie miał ochoty tego wszystkiego rozpamiętywać, rozdrapywać starych ran. Czemu miał mu to mówić? Czyżby nie pamiętał jak ciął jego skórę narzędziem przypominającym rozgrzane żelazo? Nie pamiętał jak przypalał każdy milimetr jego ciała? Nie pamiętał swojego histerycznego śmiechu?
Winchester prychnął pod nosem.
– Dobrze wiesz co się tam działo – syknął.
– Owszem, ale chcę wiedzieć jak to wygląda z twojego punktu widzenia, Sam.
Cisza. Ponownie. Łowca musiał zebrać myśli, jednak spojrzenie Lucyfera – będące nie do opisania; jakby słowa Sama... jakby Sam był w tej chwili najważniejszy, jakby nic poza nim się nie liczyło – skutecznie mu to uniemożliwiało. Normalni ludzie nie posiadali takich oczu; dużych, teraz już, pełnych zafascynowania, przypominających oczka małego dziecka, któremu dziadek po raz setny powiada ulubioną bajkę, i po raz setny zakończenie tej opowieści jest tak samo niespodziewane jak za pierwszym razem. W całym Diable, tylko oczy wydawały się być żywe. I to tylko dlatego, bo Sam z nim rozmawiał. Jakby rozmowa ze swoim wybranym naczyniem tchnęła w niego nowe nadzieje.
To było chore. Na kilkanaście różnych sposobów.
– Ogień – wybełkotał i przeniósł wzrok na szafkę, podłogę, ścianę... cokolwiek, byleby nie patrzeć w te jasne, hipnotyczne wręcz, oczy Szatana.
Lucyfer zmarszczył nos. I, nie, żołądek Sama wcale nie wykonał energicznego salta z tego powodu. Skądże znowu.
– Ogień był wszędzie, cały czas – kontynuował nie mogąc się powstrzymać. Po prostu musiał mu powiedzieć. Wszystko. – Ogień, on był okropny, wszędzie płomienie, wszędzie! Na domiar złego, ty! – Wskazał palcem blondyna. – Znęcałeś się nade mną! Już, cholera, nie tylko fizycznie, psychicznie też! Obiecałeś, że mnie nie skrzywdzisz! Obiecałeś, kurwa, a jedyne, co robiłeś, to właśnie krzywdziłeś!
Furia zawładnęła ciałem Winchestera. Miał ogromną ochotę zatłuc Lucyfera na śmierć. A że śmierć ostatnimi czasy szczytowała na liście "da się zrobić", brunet poważnie rozważył taką opcję.
– Sam...
– Zamknij się! – warknął. – Jeszcze nie skończyłem! Wiesz, że przez ciebie boję się ognia? Boję się, że gdy tylko się do niego zbliżę, powróci ból z Piekła, że wyskoczysz z płomieni i z powrotem zabierzesz na dół, gdzie będziesz mógł mnie dalej torturować! Zniszczyłeś mi psychikę!
Zielonooki oddychał głęboko i przeczesał palcami włosy, zaciskając dłoń w pięść na końcówkach. Czuł wściekłość kłębiącą się w dole brzucha.
Archanioł nie odezwał się, nie chciał mu przerywać, spokojnie czekając na kolejny wybuch złości. Ponieważ musiał się dowiedzieć, jak Sam zapamiętał wizytę w jego królestwie, jakimi obrazami zadręczał się w nocy, jakie wizje nawiedzały go w snach.
– Oooh, a skoro o zniszczonej psychice mowa... – zaczął cicho. – Chciałbym ci serdecznie podziękować za umieszczenie mnie w psychiatryku. – Słowa ociekały sarkazmem, topiły się w nim. Na czole blondyna pojawiła się malutka zmarszczka. – Zdajesz sobie sprawę, co mi zrobiłeś?! Że przez twoje ciągłe gadanie o tym, jak to prawie rozpętałem apokalipsę, jak to przeze mnie Dean musiał tkwić w Piekle, że przeze mnie moja matka nie żyje, miałem ochotę się zabić! Wypominałeś mi każdy mój błąd z przeszłości, i na dodatek materializowałeś ogień w całym pomieszczeniu! Przez ciebie ludzie myślą, że jestem wariatem! Jezu! – krzyknął odwracając się na pięcie. – A nawet, gdy już wyszedłem ze szpitala, to każdego dnia myślałem, że znów się pojawisz, że zniknąłeś tylko na chwilę. Nie mogłem spać, nie mogłem jeść! Nie masz pojęcia jak bardzo cię nienawidzę...
Na twarzy Lucyfera malowało się zdziwienie, ale i zmieszanie. Wpatrywał się w dyszącego Sama, otwierając i zamykając usta, nie wiedząc co powiedzieć.
– Sam. Wiem, że nie masz ochoty, ale, proszę, wysłuchaj mnie – mówił cichym głosem.
– Co mi chcesz powiedzieć? Że żałujesz? – Zaśmiał się szyderczo. – Że nie chciałeś?
– Że to nie ja.
Winchester wypuścił powietrze nosem i uniósł lewą brew.
– Co? – spytał nie dowierzając.
– Piekło jestem ci w stanie wytłumaczyć, ale halucynacje? Ja byłem przez cały ten czas w Klatce. Dobrze wiesz, że nie mogłem się z niej wydostać. – Łowca zmarszczył brwi. – Wszystko, co powiedział ci... nieprawdziwy ja, to... to nie byłem ja, Sam. Przecież nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy, obiecałem, i – podniósł dłoń, gdy zobaczył, że Winchester chce coś powiedzieć – słowa dotrzymałem.
Wyższy z nich zaśmiał się.
– No ciekawe, bo ja to trochę inaczej zapamiętałem.
– Wcześniej wspomniałeś, że z Piekła zapamiętałeś ogień. – Sam zacisnął zęby i zmrużył oczy. – Tylko, że moja Klatka jest jedynym miejscem w podziemiach, które jest zmrożone. Ogień nie dosięga mojego więzienia. W dniu, w którym wyraziłeś zgodę na opętanie – kontynuował, widząc skonsternowaną minę bruneta – powiedziałem coś tobie i twojemu bratu. Ludzie myślą, że pałam ogniem, lecz tak naprawdę jest wręcz przeciwnie. Ja lubuję się w chłodzie.
Lucyfer przerwał chcąc dać zielonookiemu czas na przyswojenie tych wiadomości.
– Czyli co – Sam odezwał się w końcu – chcesz powiedzieć, że zmyślam?
– Chcę powiedzieć, że to nie ja stworzyłem ten ogień. Czyżbyś zapomniał, że nie byliśmy sami tam na dole? – Archanioł westchnął sentymentalnie. – Nie musisz mi wierzyć, nie oczekuję tego od ciebie, ale to nie ja byłem twoim oprawcą.
– Masz rację, nie wierzę ci. – W odpowiedzi Diabeł uśmiechnął się lekko.
– Zrozum, że Michałem wstrząsnął pobyt w Piekle, bo z pewnością się go nie spodziewał. I twój skok do Klatki obudził w nim złość, którą musiał na kimś wyładować. Niestety, tym kimś byłeś ty. – Ranny mężczyzna podparł się łokciami o materac próbując usiąść. Zachwiał się nieco i spojrzał na Sama. – Mój brat wiedział, że mi zbytniej krzywdy nie zrobi, dlatego zabrał się za kogoś słabszego od siebie. Przykro mi z powodu tego, że musiało paść na ciebie.
– I nie mogłeś nic zrobić? – szepnął łowca, bardzo cicho, nie za bardzo chcąc, by Lucyfer go usłyszał, by zorientował się, że miał do niego żal o to, że go nie uratował.
– Co to za więzienie bez kajdan? – sarknął. – Nasz Ojciec stworzył je, by więziło mnie, więc gdy tylko ponownie się w nim pojawiłem magiczne łańcuchy poszły w ruch. Nie mogłem się ruszyć, nawet jakbym chciał, a chciałem bardzo, bo nie mogłem na to patrzeć. Czyny Michała raniły również mnie. Bo niszczył moje wybrane naczynie, prezent od Boga tylko dla mnie.
– Nie jesteś już aniołem, więc ja nie jestem już twoim naczyniem – wtrącił szybko.
– Ale wtedy byłeś. I wtedy miałem ochotę rozerwać okowy pętające moje kończyny, lecz nie mogłem i przepraszam cię, Sam, najmocniej przepraszam.
Lucyfer chciał wstać i podejść do Sama, nie wiedział dlaczego, ale chciał mu dać do zrozumienia, jak bardzo było mu przykro. Jednak obrażenia były zbyt bolesne. Pościel zsunęła się z jego klatki piersiowej, obnażając zabandażowane, blade ciało.
– Siedź i się nie ruszaj – Winchester zaprotestował natychmiast, przerażony wizją zbliżającego się Szatana.
– Naprawdę cię przepraszam.
– Okej. Okej, tylko nie podchodź do mnie. Wciąż ci nie ufam, nie wierzę, nienawidzę. Okej, może nie chcę twojej śmierci, ale nadal jesteś kutasem, przez którego wylądowałem w Piekle. I nie miałem duszy przez prawie rok... – ciągnął swoją litanię.
– To nie jest moja wina - zaperzył się.
– Okej, może i nie jest, ale nie zbliżaj się do mnie, okej? Po prostu jeszcze nie, jeszcze nie...
– Sam. – Lucyfer przewrócił oczami wyrywając łowcę ze swojego świata.
– Hm?
– Zamilcz.
– Okej. – Na kilka minut zapanowała cisza. – Taak, heh, dzięki wielkie za tę chwilę szczerości, ale ja już pójdę – wybełkotał pod nosem i skierował się w stronę drzwi.
Nie pożegnali się. Obaj w tym samym momencie odetchnęli głębiej i zamknęli oczy na sekundę, może dwie, by faktycznie pomyśleć o tej chwili szczerości.
Sam czuł się w dziwny sposób zmieniony, inny, i nie podobało mu się to. No dobrze, to nie Diabeł się na nim wyżywał – jeśli, oczywiście, nie kłamał – i to nie Diabeł pojawiał się każdego dnia prawie dwa lata temu, lecz wciąż jego łowiecki zmysł wariował w towarzystwie piekielnego blondyna. Wyczuwał, że archanioł nie mówił mu wszystkiego, jakby coś powstrzymywało go przed powiedzeniem całej prawdy.
Winchester nie chciał widzieć Lucyfera w taki sposób; przepraszającego. Nie, nie, nie, Szatan nie przeprasza. Szatan jest zły, Szatan zabija, Szatan musi cię przerażać, cholera, a nie sprawiać, że chcesz go słuchać i z nim rozmawiać!
Spontanicznie pomaszerował do biblioteki i, stojąc w drzwiach, odchrząknął chcąc zwrócić na siebie uwagę swojego brata.
– Co jest ze mną nie tak? – spytał.
Dean uniósł brwi i rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Nie wiem, Sammy, ale coś na pewno – odrzekł, sceptycznie spoglądając na bruneta.
Sam kiwnął głową.
– Dzięki.
No i miał swoją odpowiedź.
Rzucił się na swoje łóżko, bo nagle wypełniło go zmęczenie.
Chciał nienawidzić upadłego archanioła. Naprawdę chciał. Ale nie potrafił. Dlaczego?
Miał nadzieje, że nie będzie czuć tej więzi panującej między nimi, że ona wyparuje wraz z łaską Porannej Gwiazdy. Lecz tak się nie stało.
Ich rozmowa rzuciła nowe światło na wykreowany w umyśle Sama wizerunek Lucyfera. I w ten oto sposób prawda zabiła nadzieję na normalne stosunki z Diabłem – na nienawiść względem niego.