poniedziałek, 30 czerwca 2014

5. Szansa.


A w tym wszystkim
najgorsza jest niepewność.


Dni mijały, a Lucyfer wciąż nie przebudził się ze śpiączki. Castiel co kilka godzin zmieniał zakrwawione opatrunki, powoli zaczynając się martwić o stan zdrowia swojego brata. Jeśli dalej tak pójdzie, jeśli krwawienie nie ustanie, będą musieli zawieźć go do szpitala, czego Dean, szczerze powiedziawszy, sobie nie wyobrażał.
Wszelkie rany na ciele archanioła goiły się bez zastrzeżeń, jednak brak dostarczania jego organizmowi niezbędnych składników odżywczych, a także nieustanna utrata krwi mogła doprowadzić do wycieńczenia, nawet do śmierci. Niepokoiło to czarnowłosego anioła.

Pewnej nocy, gdy Sam upewnił się, że pozostali domownicy bunkra już dawno zagrzebali się w ciepłą pościel, postanowił zajrzeć do pokoju Lucyfera. Zastanawiał się, dlaczego tak bardzo chciał składać mu wizyty? Czyż nie powinien panikować w najbardziej odległym i zapomnianym kącie ich domu z powodu jego obecności?
Zamiast tego skradał się po cichu do sypialni Diabła, nie chcąc zbudzić Deana, a zwłaszcza samego Diabła, i siadał na krzesełku stojącym nieopodal wielkiego łóżka, po czym pochłaniał wzrokiem śpiącego blondyna. Przedtem, podczas tej całej apokalipsy, nie zwracał zbytniej uwagi na to, jak wyglądało naczynie Lucyfera. Mała lampka stojąca na szafce nocnej dostatecznie oświetlała pokój. Teraz mógł mu się w spokoju przyjrzeć.
Był dość wysoki i postawny. Delikatny zarys mięśni kształtował się na jego klatce piersiowej i brzuchu, a także na odsłoniętych ramionach. Nie miał na sobie ubrań, jedynie bieliznę, lecz warstwa grubych koców dostatecznie zakrywała jakiekolwiek niepożądane widoki. Jasne włosy były oklapłe i brudne, ostało się w nich sporo piasku, ziemi i małych kamyczków, a błękitne oczy skrywały się pod zamkniętymi powiekami. Blada, prawie biała skóra odznaczała się na tle ciemnego prześcieradła i pościeli.
Sam przełknął nerwowo ślinę i zamrugał kilkakrotnie. Przyzwyczaił się do swoich nocnych eskapad, ponieważ znalazł coś fascynującego w obserwowaniu Lucyfera. Był wtedy taki spokojny i nie próbował wszystkiego zabić. Był taki... niepodobny do jego wyobrażeń o Szatanie. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, że Poranna Gwiazda, archanioł, potężne istnienie leżało nieprzytomne i bezbronne w przypadkowym łóżku w ich bunkrze. I że mógł mu się bez pardonu przyglądać.
Z gardła anioła wyrwał się cichutki, zbolały jęk, a na czole pojawiły się małe zmarszczki i kropelki potu. Zaczął się wiercić, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe dla Sama wyrazy. Łowca wstał z krzesełka. Rozważył opcję zawiadomienia Deana lub Castiela, lecz zrezygnował z niej, nie mając pojęcia w jaki sposób miałby im wytłumaczyć swoją wizytę u Lucyfera, więc tylko podszedł do blondyna i uklęknął przy nim. Przyłożył prawą dłoń do jego lodowatego czoła, oblizał zaniepokojony wargę, i zauważył, że pod jego dotykiem Diabeł się nieco uspokoił. Zmrużył oczy widząc zmianę w zachowaniu rannego mężczyzny, a następnie delikatnie przejechał kciukiem po jasnych włosach. Mięśnie archanioła rozluźniły się, zaciśnięte powieki również, a urywany oddech wrócił do normy. Prawy kącik ust bruneta uniósł się, a po chwili dołączył do niego i lewy. Ulga znów zagościła na bladej twarzy Lucyfera.
Sam odetchnął i ostatni raz spojrzał na łóżko i śpiącą na nim postać, po czym wyszedł z sypialni kierując się do swojej własnej. Nie chciał wysuwać błędnych wniosków z sytuacji, która miała miejsce minutę temu, więc postanowił o niej nie myśleć, a najlepiej zapomnieć.

Lucyfer był człowiekiem już od ponad dwóch tygodni. Nie obudził się. Jeszcze...
Podczas pierwszego tygodnia, brunet złożył mu trzy wizyty. W ten czas Samem rządziła czysta ciekawość, a rzadko spotykane wrażenie chłodu wypełniało jego ciało. Denerwował się przy tym cholernie, lecz nie potrafił przestać. Nasłuchując, czy Dean smacznie chrapie, cichutko przekręcał klamkę i wślizgiwał się do pokoju archanioła, by po prostu przy nim być. Wmawiał sobie, że chodził tam sprawdzać czy wszystko z blondynem okej. Kłamstwem to nie było, może bardziej półprawdą, bo, prócz troski o jego stan zdrowia, łowcę interesowało coś jeszcze. I to właśnie denerwowało go najbardziej, ponieważ sam do końca nie wiedział co to było, co go tak do niego ciągnęło.
Natomiast na początku drugiego tygodnia Winchester okupował sypialnię Lucyfera co drugi dzień.
Skończyło się na tym, że przychodził do niego codziennie, zorientowawszy się w połowie drogi, że nie jest już w swoim pokoju, tylko kieruje się do pomieszczenia, w którym stacjonował Szatan. I zaczął się zastanawiać czy może, czy wypadałoby, się do niego odezwać. Ponoć ludzie słyszą wszystko, gdy są w śpiączce. Chwila zastanowienia wystarczyła, by skojarzył to z bardzo dziwną odmianą modlitwy. A nawet jeśli, to co miałby powiedzieć? Wolał nie ryzykować i zamknąć usta na kłódkę, i czasem właśnie to przywracało go do porządku, wtedy wychodził stamtąd, wszelkie niepokojące myśli zsuwając w najdalsze odmęty swojego umysłu.

Życie w bunkrze toczyło się własnym tempem. Bracia od czasu do czasu szukali potworów lub innych kreatur, wyjeżdżali na trzydniowe polowania, w skrócie; starali się funkcjonować jak gdyby nic się nie stało. W ich domu panowała taka cisza, że zdarzyło im się uwierzyć, że naprawdę nic się nie stało.
Aż w końcu musiało wydarzyć się coś, co by ten spokój zakłóciło.
Dzień zapowiadał się spokojnie; sonar łowców milczał, świeża kawa pływała w ich ulubionych kubkach, nudna piosenka leciała w radiu. Normalny dzień, mogłoby się wydawać, gdyby nie pewien nurtujący temat, który zaprzątał głowę starszego Winchestera.
– Powiedz mi, Sam, gdzie znikasz na całe noce?
Sam wyprostował się jak struna, gdy usłyszał to pytanie. Skąd jego brat wiedział, że gdzieś wychodził? Cholera jasna, teraz będzie musiał kłamać, bo przecież nie powie mu, że spędza je przy łóżku ich wroga numer jeden. Bądź co bądź, chciał tu jeszcze pomieszkać.
– Jakoś ostatnio nie mogę spać, więc chodzę po bunkrze. Czasem do biblioteki, czasem do kuchni, czasem do garażu. – Dean nie wydał się być tym przekonany. – No wiesz, zwiedzam.
– Huh, no popatrz, Cas. – Anioł na wzmiankę o swoim imieniu podniósł wzrok znad czytanej książki i spojrzał na blondyna, a zaraz potem na bruneta. – Sammy urządza sobie wycieczki po bunkrze. Uff, jak dobrze, bo już myślałem, że cały ten czas przesiaduje u Rogatego. – W jego głosie była bardzo dobrze słyszalna ulga.
Castiel zmrużył oczy. Nie miał pojęcia do czego zmierzał Dean.
– Czy tobie, durniu, odbiło? – warknął pierworodny Winchester. – Myślisz, że nie słyszę kroków na korytarzu albo jak otwierasz i zamykasz drzwi? Myślisz, że tego nie słyszę? – Słowa te wręcz ociekały jadem. – Dla twojej wiadomości, nie tylko ty nie możesz spać w nocy.
Na początku Sam wpatrywał się z wyrzutem w łowcę, lecz po jego ostatnim wyznaniu złagodniał.
– Umm, Dean, nie tylko Sam odwiedza Lucyfera, ja również do niego zaglądam – wtrącił Cas. – Obecnie jest bezbronny i nikomu nie może zrobić krzywdy, więc nie musisz się obawiać o zdrowie twojego brata.
– Proszę was, Diabeł nigdy nie jest bezbronny, zawsze ma jakiegoś asa w rękawie, zna nasz następny ruch! Dlaczego zachowujecie się jakby fakt, że stracił łaskę skreślił go z listy potworów, na które codziennie polujemy?
– A ty go w ogóle widziałeś? – sarknął najwyższy mężczyzna. – Nawet jeśli się obudzi, przez kilka miesięcy nie będzie mógł normalnie funkcjonować. Przecież on nawet teraz jest na granicy życia i śmierci.
– Kurwa mać, Sam, ile ty masz lat?! – Dean nie był w stanie uwierzyć w słowa własnego brata.
– Wystarczająco dużo, by wiedzieć, że każdemu należy się druga szansa. – Zamilknął na chwilę. – Prawie rozpętałem apokalipsę, a jednak ty byłeś przy mnie, wierzyłeś we mnie. Cas zrobił dziurę w barierze w moim umyślę, wypuścił lewiatany z Czyśćca, a jednak dałeś mu kolejną szansę na rehabilitację. Skończyliśmy na tym, że ja wyciągnąłem Bobby'ego z Piekła, a Cas przyjął na siebie moje halucynacje.
Cisza. Każdy z nich pogrążył się w rozmyślaniach nad słowami Sama.
– Mówię po prostu, że to jest chore – odezwał się blondyn. – Powinieneś go nienawidzić całym sobą, a zamiast tego jeszcze go bronisz!
– Wiem, że powinienem go nienawidzić i dziwię się, że tak nie jest, ale gdy tak na to patrzę, zwyczajnie nie mogę. – Brunet wydał się być zagubionym
Castiel, chcąc oczyścić panującą atmosferę, zabrał głos. Nie potrafił znieść widoku dwójki zażarcie kłócących się braci.
– Może chodzi tu o połączenie między aniołem a jego naczyniem.
– Pieprzenie... Dobrze wiecie, że nie ma już archanioła. Jest zwykła dusza. Między nimi nie ma już tego połączenia, więc to musi być coś innego. – Dean powoli się uspokajał Przynajmniej już nie krzyczał.
Żaden z mężczyzn się już nie odezwał.

~*~

Między nimi nie ma już tego połączenia. To zdanie odtwarzało się w kółko i w kółko w jego głowie. Ale czy to była prawda? Czy teraz on nie znaczył dla Lucyfera nic, i na odwrót? Czy Sam właśnie stracił swojego anioła?
Pojawiła się fala pytań, a oni pozostali bez odpowiedzi. Najlepiej by było gdyby Szatan się już obudził.

~*~

Dean nie mógł tego pojąć. Po prostu nie mógł przyjąć do wiadomości faktu, że Sam stał po stronie Rogatego. Przecież po wszystkim co mu zrobił, ile krzywd mu wyrządził, Sam powinien chcieć, co najmniej, spalić Lucyfera na stosie, co jakiś czas podlewając go świętym olejem.
Ale najwyraźniej tylko on posiadał tak prymitywny umysł, by nie czuć współczucia dla Diabła.  Tylko jemu nie było szkoda człowieka powoli umierającego w ich bunkrze. Tylko on pamiętał, co archanioł uczynił każdemu z nich. Śmierć Ellen i Jo. Śmierć Castiela. Przekształcenie życia Sama w istne piekło, które zresztą na końcu skończyło się w Piekle.
Łowca przejechał opuszkami palców po swej dolnej wardze, po czym uderzył pięścią w stół. Był w swoim pokoju i nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Wiercił się i kręcił niespokojnie, ponieważ myśli kłębiące się w jego czaszce nie dawały wytchnienia. Gdy tylko próbował pomyśleć o czymś innym, Lucyfer do niego wracał i tańczył kongę w jego i tak już bolącej głowie.
Chciał po prostu zasnąć, mniejsza z tym, że nie było jeszcze piętnastej, chciał, by wszystkie te problemy i dylematy odeszły choć na chwilkę.
Ale, oczywiście, świat sprzysiągł się przeciwko niemu. Więc skoro nie mógł zasnąć, postanowił sprawdzić cóż takiego Cas i Sam widzą w biednym Lucyferze.
Tak właściwie to Dean wcześniej nie odwiedzał archanioła. Po raz pierwszy będzie z nim sam na sam. I wcale się nie stresował, ani trochę... No, może jego serce zabiło nieco szybciej, gdy otwierał drzwi, nie wiedząc czego ma się spodziewać, i może zaczęły mu się pocić ręce, i może czuł lekki niepokój, jednak to nic nie znaczyło. Nic nie znaczyło, bo gdy zobaczył poharatany wrak człowieka leżący na starym łóżku, zrozumiał, że teraz nie muszą się martwić o to, że Szatan może ich napaść i zamordować we śnie.
Dean odetchnął głęboko i mocniej owinął się swoją koszulą, ponieważ w pomieszczeniu panował okropny chłód. Gęsia skórka pokryła całe jego ciało. Zrobił krok w przód, niepewnie zerkając na sylwetkę nieprzytomnego blondyna, i zmarszczył brwi na widok powoli otwierających się powiek archanioła. Ujrzał błękitne, prawie szare tęczówki.
– Cholera, obudził się – powiedział sam do siebie i, lekko spanikowany, zaczął maszerować po sypialni.
Oddech Lucyfera przyspieszył, łowca był w stanie usłyszeć dziwne szmery przy każdej próbie zaczerpnięcia powietrza, a po krótkiej chwili upadły anioł zaczął głośno kaszleć. Diabeł koślawo podniósł dłoń, by chwycić się za głowę.
– O mój Ojcze... – ze zdartego gardła wydobył się cichy szept.
Winchester naprawdę był w kropce. Niby wiedział, że wypadałoby zawiadomić pozostałych mężczyzn, ale nie mógł zrobić ani kroku. W końcu, gdy zobaczył świeże plamy krwi pojawiające się na bandażach, a także pojedyncze kropelki kapiące z ust niebieskookiego, przypomniał sobie jak chodzić i wybiegł na korytarz kierując się do pokoju Sama, po drodze waląc w drzwi prowadzące do sypialni Casa. Pokrótce wyjaśnił im co się stało i chłopcy czym prędzej udali się do rezydencji Porannej Gwiazdy. Zastali tam Lucyfera ze zdziwieniem wpatrującego się w swoje ciało pokryte opatrunkami oraz zakrwawione palce.
– Czy ktoś będzie łaskaw mi wyjaśnić co tu się dzieje? – powiedział ze stoickim spokojem, sceptycznie spoglądając na Deana, Sama i Casa.
I wtedy Sam spanikował. Wszystkie wcześniejsze jako takie pozytywne uczucia względem archanioła wyparowały, a zastąpił je strach i chłodna rzeczywistość. Nie potrafił czuć się komfortowo w towarzystwie świadomego blondyna. Bał się, za cholerę nie wiedział czego, ale się bał.
Dean miał rację, on nas zabije, poderżnie nam aorty we śnie... Te i inne tego typu lamenty zaprzątały jego paranoiczny umysł. Ale chyba najgorszy był wzrok przenikliwych oczu Szatana, które sprawiały wrażenie chcących prześwidrować duszę, poznać każdą jego myśl. Sam czuł, że jego skóra płonie pod tym palącym spojrzeniem, że wszystkie skrywane grzechy z przeszłości są wywlekane na powierzchnie, poddawane osądom.
Wziął głęboki oddech, zatrzymał w płucach powietrze na kilka sekund i powoli je wypuścił, uspokajając się przy tym. Czynność tę powtórzył parę razy, o dziwo to pomogło, i już bez obaw ponownie spojrzał na Lucyfera, który uniósł brwi w geście zdziwienia.
– Bracie – odezwał się Castiel, po czym znacząco zerknął na Winchesterów dając im do zrozumienia, że tę rozmowę z Rogatym chce odbyć w cztery oczy.
Łowcy wyszli z pokoju i udali się do sypialni Deana, która znajdowała się tuż obok. Młodszy z mężczyzn usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach.
– Wszystko okej? – spytał blondyn opierając się o ścianę.
Sam odchrząknął i uśmiechnął się lekko.
– Tak, spokojnie – odpowiedział. – Wszystko jest w porządku – dodał po minucie.
Lecz, tak naprawdę, nie było w porządku. Dlaczego wcześniej nie bał się Diabła, a teraz nie mógł wytrzymać z nim w jednym pomieszczeniu? Dlaczego nienawiść odrodziła się w nim na nowo? Dlaczego wszelkie argumenty przemawiające na korzyść Lucyfera tak nagle zniknęły?
Brunet najwyraźniej przejrzał na oczy, bo dopiero teraz dotarło do niego, że mieli do czynienia z archaniołem, ze zbuntowanym wojownikiem Nieba, nie z jakimś tam zwykłym grzesznikiem. Że ów wojownik chciał kiedyś zabić wszystkich ludzi.
Poczuł się, jakby ktoś wlał mu do żołądka wiaderko lodu. Uspokajała go jednak myśl, że Szatan nie miał już swojej łaski, nie mógł już nikogo za jej pomocą skrzywdzić.
Zielonooki zastanowił się, jak mężczyzna zareaguje na wieść, że stał się człowiekiem. I jaki będzie jako zwykły śmiertelnik. Czy się zmieni, czy zmieni swoje podejście do życia. Jedno jest pewne; przez najbliższy czas mieszkańcy bunkra nie zaznają nudy.
Ale cóż, każdemu należy się druga szansa.