niedziela, 1 czerwca 2014

4. Dom.


Nie wstydź się,
kiedy Twe sumienie krzyczy.


Następnego dnia z samego rana Dean udał się do pokoju Sama, by sprawdzić jak ów mężczyzna się czuł. Ku swojemu niezadowoleniu odkrył, że jego brat jeszcze się nie obudził i wciąż leżał nieprzytomnie na łóżku w takiej samej pozycji w jakiej zostawił go zeszłej nocy.
Martwił się. Martwił jak diabli, ponieważ wydarzenia, które miały miejsce zaledwie parę godzin temu oddziaływały na duszę młodszego łowcy, a z duszami nigdy nic nie wiadomo. A jeśli to go zmieniło? A jeśli dusza Sama wypaliła się wraz z łaską Lucyfera? Czarne były myśli Deana, a Castiel wcale nie pomagał.
Anioł był, może nie zły, ale zdenerwowany na blondyna. Winchester kategorycznie zabronił składania archaniołowi jakichkolwiek wizyt, nie mówiąc już o pomocy mu. Oczywiście bronił się dziecinnymi argumentami, takimi jak: to jest Diabeł, chciał rozpocząć tę swoją apokalipsę, Cas, on cię zabił bez mrugnięcia okiem, opętał Sama, planował wyrżnięcie gatunku ludzkiego... Miał rację, tak, jednak Castiel wiedział, czuł to w sobie, że musiał mu pomóc. Pal sześć to, jakie krzywdy wyrządził Lucyfer. Był archaniołem, w dodatku ulubieńcem samego Boga. Ich Ojciec twierdził, że każdy zasługiwał na przebaczenie, więc i czarnowłosy przyjął podobną filozofię.
Samandriel powiedział kiedyś, że zbyt wielkie serce zawsze było problemem Castiela.
Czy to oznaczało, że nie potrafił trzeźwo spojrzeć na świat? Chciał wierzyć w to, że wszyscy w głębi duszy są dobrzy, że należy im się kolejna szansa, że mogą się zmienić, ponieważ ludzie to cudowne istoty, mimo że nie zawsze im wychodzi, lecz wciąż i wciąż dążą do poprawy. A widział to zwłaszcza, gdy patrzył na Winchesterów. I to rodziło w nim nadzieję, że może również Diabeł się zmieni, że teraz, gdy stał się człowiekiem, zmieni swoje nastawienie do tej rasy, że może zrozumie, że pojmie, że nie wszyscy są źli, że warto o nich walczyć.
Będzie to trudne, zważywszy na to, że archanioł spędził praktycznie całą swoją egzystencję w Piekle, snując plany zagłady ludzkości, którą gardził, którą, z czasem spędzonym w Klatce, znienawidził. Widział u nich tylko wady, nawet nie starając się ujrzeć zalet. A powinien, bo ludzka miłość, oddanie, poświęcenie, żal swoich czynów były niepowtarzalne i tak silne, że ogrzewało to jego serce i sprawiało, że każdego dnia coraz bardziej się w nich zakochiwał.
Jednak Dean ostudzał entuzjazm Castiela, przytaczając różne katastrofy z ich życia, a nie było ich mało, przypominając mu, że zło, które jest na świecie, to tylko wina ludzi, nikogo innego. W miłości nie widzi się wszystkiego, same superlatywy, za to chłodne podejście do życia daje prawdziwe spojrzenie na świat. Przynajmniej tak twierdził blondyn. Nienawiść, gniew, zawiść, zazdrość, chęć zemsty; to były uczucia silniejsze od tych pozytywnych. I to one rządziły ludźmi.
Obaj mężczyźni mieli całkowicie inne podejście do rzeczywistości. Obaj wiele przeszli, lecz Cas nie stracił swej dziecięcej naiwności, jak to zwykł mówić starszy łowca, a on sam stracił swoją bardzo dawno temu.
– Dean, chcę iść sprawdzić w jakim stanie znajduje się Lucyfer – zażądał anioł po raz któryś z kolei.
– Po co? – zdziwił się, a w jego głosie pobrzmiewała nutka sarkazmu.
– Bo nie wydaje mi się, żeby leżenie zakutym w kajdany, z kawałkami szkła na całym ciele, w ciemnym pomieszczeniu było miłą pobudką dla kogoś, kto właśnie stracił łaskę.
– Rogaty nie jest naszym gościem, ale więźniem, chyba nie muszę ci przypominać. Poza tym, i tak pewnie jest nieprzytomny, więc jego otoczenie raczej teraz mu nie przeszkadza – wyrecytował i przewrócił stronę w gazecie, którą zawzięcie czytał, a raczej starał się czytać.
– Skoro Sam jest w swojej sypialni, Lucyfer też na to zasługuje. Ten bunkier posiada dużo pokoi, dlaczego nie można mu choć jednego odstąpić? – Cas nie dawał za wygraną.
– Tylko że Sammy jest moim bratem...
– A Lucyfer jest moim – wtrącił mu się w zdanie.
Winchester musiał przyznać, że nie wiedział co odpowiedzieć. Brat bratem, ale to wciąż był Diabeł.
– Odłóżmy na chwilę wasze więzy krwi – zielonooki odezwał się po zastanowieniu. – On cię zabił. Dlaczego tak uparcie chcesz mu pomóc? Dlaczego?
Castiel westchnął ciężko.
Dean wiedział dlaczego, w końcu wałkowali ten temat przez cały czas, lecz wciąż nie chciał dać się przekonać. Nie chciał pogodzić się z faktem, że ktoś współczuje Diabłu po tym wszystkim co zrobił i co chciał zrobić. Było to, według niego, po prostu nie do pomyślenia. Kto normalny stara się zrozumieć Lucyfera? Kto chce mu ulżyć w bólu?
Winchester może i był uparty w swoim dążeniu do ciemiężenia upadłego archanioła i nie zamierzał ujrzeć jego dobrych stron, o ile jakiekolwiek miał, ale Castiel również do uległych nie należał.
Spojrzał na blondyna, który jakby kłócił się z własnymi myślami i mocno nad czymś zastanawiał. A dylematy wręcz zalewały jego umysł; jeśli pozwoli Szatanowi osiedlić się w którymś z pokoi, ten będzie mógł w każdej chwili odwiedzić Sama, a do tego nie mógł dopuścić. Nic nieznaczącą drobnostką był fakt, że Lucyfer stracił swoją łaskę i nie mógł już nikogo opętać, a to, że był zwykłym człowiekiem, co stawiało go na równi z pozostałymi mieszkańcami starego bunkra, w ogóle nie miało znaczenia. Łowca miał to gdzieś. Cały czas uważał, że ich gość zechce skrzywdzić jego brata.
– Więc? – spytał anioł po dość długiej chwili milczenia.
Dean przeniósł na niego swój mętny wzrok i zacisnął szczękę.
– Nie. Lucyfer zostaje na dole. Jednak jeśli tak bardzo chcesz umrzeć, proszę, możesz iść zobaczyć jak się miewa – powiedział sarkastycznie i przewrócił stronę w dawno zapomnianej już gazecie.

Czarnowłosy anioł powędrował do piwnicy z apteczką w dłoni i, mocując się jakiś czas z zabezpieczeniami, wszedł do lochu. Pod podeszwą jego butów rozkruszały się drobne kawałeczki popękanych żarówek.
Na krześle stojącym na środku pomieszczenia siedział mężczyzna z zamkniętymi oczami, głuchy na otoczenie. Castiel ostrożnie podszedł do niego i ocenił wzrokiem sytuację. Ran zewnętrznych było pewnie o wiele mniej niż wewnętrznych, przynajmniej na pierwszy rzut oka, zaledwie zadrapania na kostkach i nadgarstkach.
Cas zabrał się do pracy. Odpiął kajdany i odwiązał łańcuchy, które z głośnym brzdękiem opadły na podłogę. Następnie z apteczki wyciągnął bandaże i wodę utlenioną, po czym gazę namoczył specyfikiem i delikatnie przejechał po lekko zaschniętych ranach. Z początku biały materiał z każdym ruchem zabarwiał się na różne odcienie brązu, czerwieni i pomarańczu. Starannie owinął bandaż wokół oczyszczonych nadgarstków.
Przypomniało mu to Meg, demona, u którego zobaczył coś więcej niż tylko chęć bezinteresownego mordu. Uśmiechnął się pod nosem. Ciekawe co u niej słychać – pomyślał.
Wziął się za podwijanie nogawek podartych jeansów, by móc zająć się odkażaniem kostek, gdy zauważył poparzenia znajdujące się na łydkach. Tego się nie spodziewał, choć może powinien. Po kilkudziesięciu minutach opatrunki pokryły zdarte miejsca na skórze.

Dean wszedł do pokoju swojego brata. Przysunął krzesło do łóżka i usiadł na nim, spoglądając na śpiącego bruneta. Oparł łokcie na kolanach, a dłońmi podtrzymywał podbródek, zastanawiając się nad tym, czy dobrze uczynił. Teraz był z tym wszystkim sam, nie znał opinii młodszego łowcy, nie wiedział jakie było jego zdanie. A Castiel nie był w stanie obiektywnie podejść do tematu, zażarcie broniąc i usprawiedliwiając Lucyfera.
– Co ja mam zrobić, Sam? – zapytał nie oczekując odpowiedzi. – Co mam zrobić, braciszku. Przecież nie mogę mu pozwolić u nas zamieszkać, jeszcze nie zwariowałem. Ale boję się... – zamilknął, próbując zebrać myśli – boję się, że znów będziesz cierpiał. Jak w Piekle, jak przez te halucynacje, jak w psychiatryku... Zresztą jak całe życie, i to przez kogo? – Zaśmiał się sardonicznie. – To ja zmusiłem cię do powrotu do tego gównianego życia... Cas uważa, że Diabeł zasługuje na drugą szansę. Jak mamy mu dać drugą szansę po tym co ci zrobił? A jeśli pewnego dnia Rogatemu odbije i nas zabije we śnie? Sammy, proszę, wróć do nas, w końcu do ciebie należy ostateczna decyzja. – Znów zapanowała cisza.
Sam oddychał miarowo i głęboko, kilka włosów ostało się na jego twarzy, na której malował się błogi spokój. Nie słyszał swojego brata, niestety.
Monolog Deana był prawdziwy i szczery, ale nie zawierał jednej rzeczy. Jego jednego zmartwienia, którego obawiał się najbardziej. Nie chciał o tym nikomu mówić, nawet myśleć o tym nie potrafił otwarcie, ponieważ nie chciał tracić wiary w swojego brata. Otóż Dean obawiał się, że Sam będzie chciał powiedzieć "tak" Lucyferowi. I nie chodziło tu już o symboliczne "tak", o zgodę na opętanie, a o to, że archanioł przekona łowcę do swoich racji. Że Sam odkryje, że jednak może coś łączy go z Diabłem.

Castiel zdjął zakrwawioną koszulę Lucyfera i położył na stole. Dwie czerwone, jeszcze mokre, plamy znajdujące się mniej więcej w tym samym miejscu co łopatki przesiąkły podkoszulek blondyna. Wypalone skrzydła. Anioł podwinął ciemnozieloną koszulkę, chcąc sprawdzić, jak to wygląda, i wciągnął powietrze ze świstem widząc postrzępioną, spaloną skórę. Nie zdawał sobie sprawy, że jego brat posiadał tyle ran koniecznych do wyleczenia. Musiał o tym poinformować starszego Winchestera i, nie bacząc na jego sprzeciwy, ulokować Lucyfera w wygodnym łóżku, a także dokończyć opatrywanie obrażeń.

Tak jak się spodziewał, Dean nie był skory do pomocy, jednak po wielu namowach Castiela zgodził się oddać jedną sypialnię, marudząc pod nosem, w kółko powtarzając "przeklęte anioły". Zrobił to, ale postawił jeden warunek: on sam wybierze pokój dla Diabła. Wybrał więc lokum znajdujące się jak najdalej sypialni Sama, a najbliżej jego, by mieć go cały czas na oku.
Nowy pokój Lucyfera był skromnie urządzony, stało tam jedynie szerokie łóżko i mała komoda, jednak archanioł nie posiadał żadnych osobistych rzeczy, więc po co mu więcej. Łowca powtarzał, że upadły anioł i tak nie zabawi u nich zbyt długo.
Cas i Dean delikatnie położyli blondyna na posłaniu. Winchester na starcie zaznaczył, że nie ma zamiaru pomagać w kuracji Szatana, że jego towarzysz musi się sam z tym uporać. Czarnowłosy kiwnął tylko głową, nie chcąc wdawać się w kolejne kłótnie i już po chwili bandaże, plastry, woda utleniona i nożyczki poszły w ruch.
Niebieskooki nie miał pojęcia skąd posiadał takie umiejętności w opatrywaniu ran, lecz w tym momencie cieszył się, że mu ich nie brak. Naczynie Lucyfera było w opłakanym stanie i z pewnością minie sporo czasu do przywrócenia jego dawnej świetności. Dean co kilka chwil zaglądał aniołowi przez ramię z zaciekawieniem obserwując jego pracę.
Pół godziny minęło w oka mgnieniu i nim się Castiel obejrzał, kończył okrywać największe skaleczenia. Opatrunek rozchodził się na całej klatce piersiowej i łopatkach, i niestety wciąż pojawiały się na nim czerwone plamy. Konieczna będzie zmiana niektórych bandaży co parę godzin.

~*~

Po pewnym czasie Sam przestał zwracać uwagę na gwiazdy, dziwne kształty i kolorowe wzorki pojawiające mu się przed oczami. Słyszał cichutki pisk, a także dziwny szum, niczym wiatr przedzierający się przez liściaste drzewa, echem odbijający się od kamiennych ścian opustoszałych jaskiń. Zatracił się w tym uspokajającym dźwięku, wyobrażając sobie nocną wędrówkę przez wiatrołomy, z daleka pochłaniając wzrokiem rozdzierający się na całym horyzoncie las, góry pełne grot i pieczar. To było piękne. Ciemność zalewała go z każdej strony, lecz biały blask księżyca oświetlał tajemniczą puszczę, zupełnie jakby wskazywał mu cel podróży.
Zrobił krok do przodu, gdy nagle suche, przewalone drzewa zajęły się ogniem. Z porażającą szybkością gałęzie i liście stawały w płomieniach, odcinając mu jakąkolwiek drogę ucieczki. Rozglądnął się spanikowany szukając wyjścia. W tej samej chwili ogniste języki zaczęły lizać jego buty, spodnie, by po chwili mogły już całkowicie dobrać się kurtki, zbliżając się do dłoni i twarzy. Sam odskoczył w bok, energicznie wymachując rękami, chcąc ugasić palące iskry. Jednakże nie odczuwał pieczenia. Nie było mu nawet gorąco. Przerażało go jedynie to, że się palił. Następnie usłyszał krzyk, choć może był to ryk zwierzęcia, nie wiedział, ponieważ wszystko znów ogarnęła ciemność i po sekundzie zapadła ogłuszająca cisza.
Otworzył oczy. Zwyczajnie otworzył oczy. Nie zanotował bólu głowy, urywanego oddechu, przyspieszonego tętna... Wszystko było w porządku. Ostatnimi czasy rzadko budził się bez palpitacji serca, więc zdziwił się pozytywnie i, wręcz od razu, postanowił odwiedzić swojego brata, mając nadzieję, że od niego dowie się co się stało.
Nie miał pojęcia jak długo spał ani dlaczego spał. Nie wiedział dlaczego miał taki dziwny sen i co mógł on oznaczać. Pamiętał tylko, że schodził do lochu wraz z Deanem i Casem, jednak powody nie były mu znane.
Znalazł pozostałych mężczyzn w bibliotece, a miny ich wskazywały na to, że wydarzyło się coś niedobrego. Jego starszy brat natychmiast do niego podszedł i zaczął zadawać chaotyczne pytania o to, jak się czuje i czy nic mu nie jest. Sam powiedział prawdę, że wszystko było w porządku, ale Dean chyba mu nie uwierzył, ponieważ wpatrywał się w niego podejrzliwie. Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami po czym Castiel odchrząknął, przywołując Winchesterów na ziemie.
– Sammy, musimy ci coś powiedzieć – odezwał się łowca. W odpowiedzi otrzymał powolne kiwnięcie głową. – Widzisz, wczoraj miało miejsce tutaj malutkie zamieszanie. Nie będę się rozgadywał, Lucyfer stracił swoją łaskę i teraz mieszka w jednym z pokoi bunkra. Nie patrz tak na mnie, to pomysł Casa – powiedział na swoją obronę, palcem wskazując anioła.
Do Sama te informacje jeszcze nie dotarły, bo jedyną reakcją, jaką zdołał z siebie wykrzesać, było skromne...
– Okej.
Ale po jakimś czasie zaczynał rozumieć, co właśnie powiedział blondyn. Opadł na krzesło, które niebezpiecznie zaskrzypiało pod ciężarem jego ciała, i ukrył twarz w dłoniach. Przeczesał włosy i odetchnął głośno, spoglądając na brata i czarnowłosego.
– Lucyfer... on jest g-gdzieś tutaj? – spytał trzęsącym się głosem.
Dean już chciał odpowiedzieć, lecz w zdanie wtrącił mu się trzeci mężczyzna.
– Tak. Wskazane było przeniesienie go do bardziej odpowiednich dla jego stanu warunków. Jest nieprzytomny, i to nie zmieni się jeszcze przez kilka dni.
Brunet analizował w ciszy każde słówko anioła, powolutku przetrawiając najnowsze wiadomości.
Czyli Diabeł osiedlił się w ich bunkrze. Diabeł. W ich bunkrze. Osiedlił się. Czy tylko w jego głowie brzmiało to cholernie nienormalnie?
– Chwila... – Sam burknął – on stracił łaskę? Jak?
Castiel westchnął i usiadł naprzeciw niego, podobnie uczynił Dean.
– Łączy się to z zaklęciem Metatrona i pobytem Lucyfera w Piekle. Z samego początku oba te czynniki zaledwie ją osłabiły, jednak z czasem doprowadziły do powolnego wypalania jej. – Zrobił krótką przerwę i zacisnął zęby. – Dziwi mnie fakt, że mój brat w ogóle przeżył – popatrzył na Winchesterów – proces obumierania łaski jest dla każdego anioła śmiertelny w skutkach, ale chyba jednak nie dla archanioła.
– Zbierzmy to wszystko w całość. – W głosie młodszego łowcy dało się słyszeć rozbawienie połączone z niedowierzaniem – Lucyfer jest człowiekiem i mieszka sobie tutaj. Nawet jak na nas jest to chore.
– Touché. – Dean zaśmiał się pod nosem.
– Nie, Dean, to nie jest śmieszne – zakomunikował Sam, a blondyn głośniej zachichotał. – Co teraz? Czy Diabeł... czy on może mnie opętać?
– Spokojnie, Lucyfer nic nie może ci zrobić – powiedział Cas. – Dużo czasu zajmie mu borykanie się z człowieczymi odruchami, będzie tym całkowicie pochłonięty. A skoro mowa o tym, czy mój brat może coś komukolwiek zrobić... Podejrzewam, że teraz kłopot apokalipsy zniknął. Jako iż jego łaska została zdegradowana do poziomu ludzkiej duszy, nikomu nic nie grozi.
Byłe wybrane naczynie Lucyfera wstało od stołu i pomaszerowało do korytarza. Dean zmrużył oczy.
– A ty dokąd idziesz?
– Odwiedzić go – odpowiedział krótko.
– No chyba cię do reszty powaliło – stwierdził rozgniewany. – Dlaczego wszyscy w tym domu chcą zginąć? – Teatralnie popatrzył w górę, unosząc ręce.
– Histeryzujesz...
– Ciota – warknął piegowaty mężczyzna.
– Kretyn – odparł i zniknął w ciemnym holu.
Sam czuł gdzieś w głębi duszy, że powinien sprawdzić jak się czuje archanioł. Misja samobójcza, owszem, ale to było silniejsze od niego, nie mógł pohamować tej niezdrowej fascynacji.
Zaczął przeszukiwać wszystkie pokoje będące na tym piętrze. Otwierał każde drzwi po kolei, zaczynając od tych, które egzystowały obok jego sypialni. Pudło. Następne pomieszczenie również było puste. Łowca zaczął się zastanawiać, czy może nie poszukać w garażu albo sprawdzić, czy w lochu nie znajduje się przypadkowe łóżko. Jednak gdy przekręcił ostatnią z możliwych klamek, i zajrzał do lokum, wszelkie myśli opuściły jego umysł, a serce zaczęło szybciej bić.
Był tu. Leżał na łóżku i wyglądał tak... niewinnie. Blade policzki co jakiś czas poruszały się w lekkich, niekontrolowanych spazmach, a klatka piersiowa unosiła się i opadała nienaturalnie wolno. Uwadze zielonookiego nie uszły rozległe opatrunki i zadrapania obejmujące prawie całą powierzchnię skóry drugiego mężczyzny.
Sam przełknął ślinę i pochylił lekko głowę, ponieważ chciał wejść do środka, a był zbyt wysoki, by nie zahaczyć czołem o futrynę. Jego ciało przeszył dreszcz, gdy zbliżył się do postaci, która kilka lat temu przeobraziła jego życie w jeszcze większy koszmar.
Ale gdy teraz na niego patrzył, gdy spoglądał na twarz wykrzywiającą się w grymasie cierpienia, na krwawiące bandaże, na wrak człowieka, nie potrafił go nienawidzić. Czuć odrazę – oczywiście, zniechęcenie – również, ale nie nienawiść.
– Czym się stałem? – Zaśmiał się gorzko.
Pytanie to zawisło w powietrzu i podążało za nim aż do jego sypialni. Olbrzymi brunet runął na swoje posłanie i westchnął głośno, po raz setny tego dnia.
Czy to oznaczało, że Lucyfer znalazł sobie nowy dom? Czy to oznaczało, że znalazł sobie dom u dwójki mężczyzn, która powinna jak najszybciej odesłać jego dupsko do Piekła, gdy tylko go zobaczyła?
Świat schodzi na psy...
Winchester uzgodnił – sam ze sobą, lecz to tylko szczegół – że Diabeł może u nich zostać, ale tylko na okres jego kuracji, potem się zobaczy. Przecież nie mogą wyrzucić człowieka w prawdopodobnej śpiączce za drzwi, bądź co bądź, odrobina ludzkich uczuć w nich została.
Przyszłe tygodnie zapowiadają się naprawdę interesująco.