Nie ma wątpliwości,
że ziemia nasza nie jest dla aniołów.
że ziemia nasza nie jest dla aniołów.
Tego dnia miało wydarzyć się coś wielkiego – z taką myślą Sam obudził się wcześnie rano i w wyjątkowo dobrym nastroju pomaszerował do łazienki. Odświeżył się, pozbył zbędnych wspomnień rozmowy z Diabłem sprzed dwóch dni i, nim się obejrzał, siedział w ogromnej bibliotece Ludzi Pisma z aktami w dłoniach.
Po trzech minutach do pomieszczenia wszedł Dean wraz z Castielem, usadawiając się nieopodal bruneta z wycinkami z gazet, książkami i materiałami archiwalnymi, które znaleźli w bunkrze. Mężczyźni szukali czegokolwiek, czegokolwiek co mogłoby im pomóc w znalezieniu Metatrona albo Gadreela, powrotnym odesłaniu aniołów do Nieba, zaprzestaniu rozlewu krwi. Bądź co bądź, gdy ginął skrzydlaty, ginął również człowiek, śmiercią dość nienaturalną, czym zaczęły interesować się władze kraju.
Bartłomiej zagarniał wpatrzonych w niego nowicjuszy do swojego zgrupowania, obiecując im chętne naczynia, powrót do domu, bezpieczeństwo. A oni, jak głupi podążali za nim, ślepo wierząc w jego słowa. I nic nie zapowiadało końca tego szaleństwa.
Castiel nie podzielił się z braćmi swoją wiedzą na temat Lucyfera. Wiedział, że starszy Winchester wyśmiałby archanioła, co jedynie pogorszyłoby jego stan psychiczny, natomiast z Samem było inaczej. Cas snuł swoje podejrzenia, że młodszy łowca musiał to czuć, musiał wiedzieć, że coś się zbliża, tylko pewnie nie wiedział co i dlatego nie zwracał no to uwagi. Jednak miał się dowiedzieć, już niedługo.
– Okej, towarzystwo – blondyn z kilkoma piegami na nosie przerwał ciszę i wstał z fotela – robimy przerwkę. Siedzimy tu już chyba dwie godziny, a jedyne co znaleźliśmy to przepis na dziękczynnego indyka. Mam dość – westchnął.
– Zgadzam się z przedmówcą. – Sam przetarł oczy i rzucił księgę na stolik. – Już mi się te literki mylą. Nic tu nie ma, jesteśmy w ślepym zaułku. Zróbmy sobie dzień wolny, każdemu z nas się przyda.
Dean automatycznie spojrzał na swojego brata. Nawet sobie nie wyobrażał, co takiego musiał czuć wiedząc, że Lucyfer znajduje się w tym samym budynku. Nie rozmawiali szczerze na ten temat odkąd archanioł pojawił się w ich domu, więc Winchester nie miał zielonego pojęcia, w jakim stanie jest Sam.
– Wypożyczymy filmy, do tego popcorn i piwo, brzmi świetnie. Co ty na to, Cas?
Cas ich nie słuchał. Dla niego najważniejsza była sprawa jego braci i sióstr błąkających się po świecie z mętlikiem w głowach, skołowanych, nie wiedzących co jest grane. Odczuwał obowiązek pomocy im, ponieważ obwiniał się za zamknięcie Nieba. Mimo iż to nie on za to odpowiadał, pomagał Skrybie słowa Bożego. Mimo iż nie wiedział co czyni, zrobił to. Musiał odpokutować swoje winy.
Oderwał się od swoich myśli i przeniósł wzrok na twarze łowców. Wyglądali, jakby oczekiwali od niego odpowiedzi.
– Przepraszam, mógłbyś powtórzyć?
– Spytałem, czy piszesz się na wieczór filmowy? – odezwał się brunet.
Jednak bez swojej łaski, brutalnie odebranej, nic nie mógł zdziałać. Pozostało mu czekać na odpowiednią okazję.
– Podoba mi się twój pomysł, Sam.
– No – Dean klasnął w dłonie – to jesteśmy umówieni. Co chcielibyście obejrzeć? Ja jestem za...
– Nie. Nie będziemy oglądać „Szklanej pułapki", znasz to na pamięć – wtrącił najwyższy mężczyzna.
– Człowieku, to jest klasyk!
– Klasyk też może się znudzić.
– To może...
– „Batman" również odpada.
– Ah tak? To co ty chcesz obejrzeć? – Blondyn potarł podbródek w teatralnym zastanowieniu. – O, niech zgadnę, coś z wartościami moralnymi, głębokim przekazem...
– Już nie zgrywaj takiego twardziela. Wiem, że oglądasz „Oprah", gdy myślisz, że śpię.
– Odezwał się wielki fan „Casa Erotica".
– Powiedz, Dean, czy „Ekipa z New Jersey"jest taka sama bez Snooki?
– Zdecydowanie lepsza niż „Kopciuszek"! Nadal jesteś na mnie zły za to, że nie pojechaliśmy do Disneylandu?
Czarnowłosy anioł uśmiechnął się widząc tę scenę. Widok Winchesterów sprzeczających się o takie drobnostki naprawdę podnosił na duchu.
– ... a żebym nie musiał wspominać, na jakie strony wchodzisz na moim laptopie... – syknął Sam. – Co powiesz na „Sherlocka"?
– No, nareszcie coś konkretnego. – Dean westchnął. – Dobra, za jakąś godzinkę pojadę do wypożyczalni i do sklepu po piwko i popcorn. Wy w tym czasie wszystko przygotujecie.
Wszyscy trzej kiwnęli głową i wrócili do przeglądania książek. Nie wiedzieli jednak czego mają szukać, ale czytali każdy artykuł, każdą wzmiankę o starych zaklęciach i przeciw zaklęciach, z nadzieją na znalezienie informacji o tym, jak powstrzymać Metatrona i odwrócić jego czar.
~*~
Wybiła godzina osiemnasta. Dean, Sam i Castiel zebrali się w salonie na pierwszym piętrze, ponieważ tylko tam był telewizor. Młodszy Winchester zastanawiał się, skąd oni w ogóle mieli telewizor, w końcu ten bunkier do najnowszych nie należał. Pewnie jego brat maczał w tym swoje palce. Przez głowę Sama przewijały się najróżniejsze scenariusze; od fałszywych inspekcji w sklepach ze sprzętem RTV i wyłapywaniu wadliwych towarów, po szukanie, z kolei, działających urządzeń na śmietnikach. Prawda była taka, że stary znajomy Deana odwdzięczył mu się za pomoc z uciążliwym duchem i zaoferował sprzedaż ów telewizora za śmieszne pieniądze.
Usiedli na kanapie; Sam na lewo, Dean na prawo, a Castiel w środku, pomiędzy nimi, z racji tego, że był najniższy. Włączyli serial i przygotowali przekąski, odrywając się od przytłaczającej ich rzeczywistości.
– Nie wiem czy dziś zdążymy obejrzeć wszystko – odezwał się brunet studiując okładkę pudełka z płytami. – Jeden odcinek trwa półtorej godziny.
– Najwyżej dokończymy jutro. A teraz cicho, bo się zaczyna, a nie chcę niczego przegapić.
Castiel uśmiechnął się pod nosem. W takiej atmosferze mógłby spędzić resztę swoich dni. Rodzina. Nigdy nie myślał, że mógłby ją posiadać. Oczywiście nie chodziło tu o taką rodzinę, jaką stanowiły anioły, a prawdziwą, kochającą i troszczącą się o drugiego. Miał obok siebie swojego człowieka, do szczęścia nie potrzebował nic więcej. Między nimi również istniała pewna więź i Cas ją odczuwał, mimo że nie miał już skrzydeł, mimo że był zwykłą istotą.
Jednak, gdyby miał się zastanowić, teraz było lepiej. Odcięty od Nieba, od krzywd, które tam wyrządził, siedzący między dwiema najważniejszymi osobami w jego życiu, oglądający serial, na którym w ogóle się nie skupia. To było... miłe.
Minuty mijały, a mężczyźni coraz bardziej zagłębiali się w świat „Sherlocka". Brunet przez cały ten czas zastanawiał się, gdzie jest to ważne wydarzenie, którego spodziewał się od samego rana.
Trzeci odcinek pierwszego sezonu dobiegł końca, a Sam już miał zamknięte oczy i mamrotał cicho pod nosem. Dean i Cas spojrzeli na niego i postanowili wynieść się z tego pokoju, najciszej jak potrafili, nie chcąc obudzić śpiącego łowcy. Blondyn wyłączył telewizor i ostatni raz spojrzał na swojego brata, po czym delikatnie zamknął drzwi i wraz z aniołem poszedł do biblioteki. Nie byli senni, więc nie chcieli jeszcze iść do swoich sypialni.
~*~
Uciążliwe pulsowanie w czaszce było jedyną rzeczą, na której był w stanie się skupić. Chciał chwycić się za głowę, ale te pieprzone łańcuchy mu to uniemożliwiały. Skronie rozrywał tępy ból, podobnie jak gałki oczne, a pieczenie w klatce piersiowej utrudniało oddychanie. Przełknął ślinę chcąc nawilżyć suche gardło i zakrztusił się, a po chwili zaczął głośno kaszleć. Na języku poczuł dziwny, gorzki smak. Oczy zaszły łzami, piekąc niemiłosiernie. Starał się odchrząknąć to coś, co znajdowało się w jego przełyku, lecz każda próba była boleśniejsza od poprzedniej, a nie przynosiła skutków. Niekontrolowany spazm przeszył jego ciało, przez co zgiął się w pół, ocierając sobie nadgarstki o ciasno oplatające je kajdany. Dyszał ciężko, a zdarte już gardło i znajdująca się w nim czerwona ciecz stawała na drodze do zaciągnięcia się niezbędnym tlenem, dusząc go i dławiąc. Warknął, nie mogąc tłumić w sobie tego bólu.
~*~
W tym samym czasie śpiący mężczyzna przewrócił się na drugi bok i chrapnął głośniej. Był środek nocy. Fala gorąca zalała jego organizm, więc westchnął ciężko. Sekundę później obudził się z krzykiem i złapał oburącz za głowę, po czym spadł z kanapy, nie zwracając uwagi na obite kolana i łokcie.
– Dean – szepnął cicho, nie zdając sobie sprawy jak słaby był jego głos. – Dean! – Tym razem donośniejszy krzyk wypełnił pokój.
Nie wiedział, co się działo. Zwijał się na podłodze, mocno zaciskając oczy, ponieważ wrażenie wybuchającej czaszki skutecznie utrudniało jakiekolwiek inne czynności.
– Sam! Sammy! – wrzasnął Dean, który zaalarmowany dźwiękami dochodzącymi z pomieszczenia postanowił sprawdzić co jest grane. – Cholera, Sam! Co się stało?!
Sam nie mógł nic powiedzieć. Zaczął się trząść. Próbował wstać, lecz nawet się nie poruszył. Nie mógł myśleć, nie mógł dociec tego, co było powodem bólu, ale gdy pieczenie przeniosło się na jego wnętrzności, olśniło go.
– Lu...cyf... – wydyszał. Dean spojrzał na niego zdziwiony, potem spojrzał na Castiela i znów na swojego brata. – Dean... z–zabierz mnie... do... Lucyf...
Młodszy łowca podniósł się lekko i otworzył załzawione oczy.
Wszyscy trzej podskoczyli, gdy usłyszeli krzyki dobiegające z piwnicy. Następnie rozbrzmiał ogłuszający grzmot pioruna. Kolejne nieludzkie odgłosy, bardziej przypominające ryk stada lwów, błyskawice pojawiające się na niebie i te okropne wrzaski. Porywisty wiatr owinął bunkier, odcinając go od reszty otoczenia.
Sam kurczowo trzymał się ramienia brata, wbijając paznokcie w jego skórę, gdy po raz drugi próbował wstać.
– Dean, proszę... zabierz mnie do niego... – wysapał, ledwo trzymając się na nogach.
– Zwariowałeś?! Nie widzisz co się dzieję? – warknął blondyn, znacząco rozglądając się wokół siebie. – A ty jeszcze chcesz do niego iść. Nie ma mowy!
– Dean, może Sam ma rację – wtrącił anioł.
– Co?! Cas, nie! Lucyfer może mu zrobić krzywdę, zabić, nie wiem... Nie pozwolę na to! – gorączkował się, podtrzymując chwiejącego się bruneta.
Winchester znów upadł na podłogę i złapał się za klatkę piersiową. Światła zaczęły migotać, a cichy, denerwujący pisk dzwonił im w uszach.
– Moja... – nie dokończył tylko wskazał na swoje żebra, płuca, serce, zresztą nie wiedział co konkretnie wskazywał – to boli jak wtedy... gdy Śmierć oddał mi duszę albo gdy Cas sprawdzał czy ją w ogóle mam...
Nagle olśniło i Castiela.
– Zabieramy go do piwnicy – rozkazał i chwycił ramię Sama, a sekundę później położył je sobie na barkach. Dean nie ruszył się ani o milimetr. – Powiedziałem, że zabieramy go na dół!
– Ale przecież...
– Dean!
Jego imię wypowiedziane tonem nieznoszącym sprzeciwu podziałało jak zimny prysznic. Castiel nie naraziłby Sama na niebezpieczeństwo ze strony Diabła, więc starszy z braci musiał zaryzykować i mu zaufać.
W przeciągu dwóch minut znaleźli się w piwnicy, podtrzymując kulejącego łowcę. Dean obejmował Sama, podczas gdy Cas otwierał drzwi do lochu i zaświecał światło. Rozejrzał się szybko, chcąc zarejestrować jak najwięcej szczegółów i pomachał do niższego Winchestera, by wszedł do środka wraz z półprzytomnym brunetem.
Przeraźliwy, zdziczały ryk kolejny raz rozniósł się po pomieszczeniu, i nie był to tylko jeden dźwięk; kilka głosów, męskich, żeńskich, a nawet zwierzęcy skowyt, wydzierało się z gardła Lucyfera, który wił się na krześle w agonii, nie mogąc nic zrobić, zdzierając sobie skórę na nadgarstkach i kostkach. Piszczenie w uszach stało się nie do wytrzymania. Żarówki zaczęły pękać, ich resztki spadały na podłogę, rozbijając się na jeszcze mniejsze kawałeczki.
Mimo wszechogarniającego chaosu i zamieszania, Dean był w stanie usłyszeć dziwne, niezrozumiałe dla niego wyrazy. Były one okropnie głośne i jakby wypowiadane w jego głowie, bezpośrednio do jego świadomości, serca, rozumu. Nie rozumiał nic, żadnego słowa. Roztargniony spojrzał na Castiela, który zamarł w bezruchu wpatrując się w wierzgającego archanioła. Twarz czarnowłosego ogarnął niepojęty smutek, a w oczach pojawiły się łzy. Założył ręce za głowę i odwrócił się od Lucyfera, nie mogąc tego znieść, a następnie ponownie na niego zerknął i zakrył uszy, i Dean mógł przysiąc, że anioł również słyszał ten głos. Głos, który przepełniony był rozpaczą, desperacją i niewyobrażalnym bólem; były to pojedyncze wyrazy, wykrzykiwane w nicość, wołaniem o pomoc. Tylko tyle blondyn mógł wywnioskować z ich tonu. To brzmiało jak... jak enochiański. Był to język aniołów.
Blade światło rozbłysnęło pod skórą Diabła, rozniosło się po klatce piersiowej, po ramionach, po żołądku, rozbłysło z szeroko otwartych oczu, z ust, z których nie wydobywał się już żaden dźwięk.
– Dean! – krzyknął Cas i rzucił się w jego stronę.
Dean całkowicie zapomniał o swoim braciszku, skupiając uwagę jedynie na spazmatycznie trzęsącym się Lucyferze i wszechogarniającym ich chaosie.
A Sam wpatrywał się tylko w archanioła, nie mogąc od niego oderwać wzroku, nie interesując się otoczeniem. Nie czuł bólu, właściwie to nie czuł już nic prócz wciąż narastającego ciepła zalewającego go od środka.
I nagle oślepiający błysk wydobywający się z ciała Szatana wypełnił loch. Dean poczuł na sobie jakiś ciężar i dopiero po chwili zorientował się, że był to Castiel chcący ochronić ich przed rażącym światłem. Leżeli na ziemi, zaciskając powieki, zatykając sobie uszy dłońmi, ponieważ ogłuszający pisk nie mógł być dłużej ignorowany. Kolejne żarówki pękały, podobnie jak szklane przedmioty.
W jednej sekundzie wszystko ustało. Kompletna cisza i spokój. Zielonooki blondyn oddychał ciężko, a gdy był pewien, że już po wszystkim, uniósł głowę. Odłamki szkła wbijały się w jego ręce, lecz nie zwracał na nie uwagi i z przerażeniem spojrzał na anioła, który klęczał przy nieprzytomnym Samie sprawdzając jego puls. Następnie podszedł niepewnie do również nieprzytomnego Diabła i omiótł go wzrokiem.
– Co tu się właśnie stało? – spytał łowca trzęsącym się głosem.
– Wygląda na to, że Lucyfer stracił swoją łaskę – odpowiedział powoli.
– Co? To w ogóle możliwe? – Cas kiwnął głową. – Chwila... Jak? Przecież to Szatan, Diabeł! Jak on mógł się... odszatanić? - paplał od rzeczy. - Nie wyglądasz na specjalnie zdziwionego. Wiedziałeś o tym?
Anioł potarł brodę i westchnął.
– Tak.
– Zajebiście – warknął i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. – Nie mogłeś mi tego powiedzieć? I skąd o tym wiedziałeś? I czemu kazałeś mi tu przyprowadzić Sama?! Cholera jasna, to mogło go zabić!
– Dean, spokojnie...
– Jak mam być spokojny?! Nie wiem co się stało z moim bratem, a pieprzony Diabeł się oddiabelił w mojej piwnicy! Okej, może przyzwyczaiłem się do różnych dziwactw, ale to... – westchnął głośno – stary, to przekracza granice.
– Nie jestem już aniołem, ale wciąż potrafię wyczuwać łaski. To jest coś, czego nie potrafię ci wyjaśnić – tłumaczył. – Gdy tylko zobaczyłem Lucyfera, wiedziałem, że coś z nim jest nie tak. Był... inny. Podejrzewam – dodał po chwili ciszy – że to przez zaklęcie Metatrona. Mój brat tkwił w Piekle przez milenia, a już podczas wypędzenia Ojciec i Michał osłabili jego anielską moc, jakbyś ty to ujął "podcięli mu skrzydła".
– Ale gdy Sam zabił Lilith i wypuścił go z Klatki... wtedy był w świetnym stanie – przerwał mu dociekliwy mężczyzna.
– Mylisz się – zaprzeczył Castiel monotonnym głosem. – Do tego rytuału był przygotowany, wiedział, co się działo, natomiast wyrzucenie aniołów z Nieba było dla nas wszystkich niespodziewane. Z pewnością został wyrwany z objęć piekielnego ognia i wyrzucony na powierzchnię ziemi w przeciągu ułamka sekundy. W dodatku w Piekle towarzystwa dotrzymywał mu Michał, a nie jestem przekonany do tego, czy oni faktycznie grali w karty. Czas w Piekle, jak i w Niebie, ciągnie się inaczej niż tutaj, na Ziemi, i ty o tym wiesz... Musieli ze sobą walczyć naprawdę długo, skoro doprowadziło to do wypalenia się łaski archanioła.
Dean słuchał słów niebieskookiego z zafascynowaniem. Nie żeby było mu żal Lucyfera, w końcu chciał rozpętać apokalipsę i ich wszystkich zabić, ale Cas zasiał drobne ziarenko współczucia w jego sercu.
– Oj, bo się wzruszę – łowca sarknął, próbując oczyścić ciężką atmosferę. – Chciałbym jeszcze wiedzieć, dlaczego kazałeś mi przytaszczyć tu Sama?
– Sam odczuwał ból, ponieważ jego dusza jest związana z łaską Lucyfera, a że łaska wymarła, istniała możliwość uszczerbku jestestwa twojego brata. Najlepszym wyjściem było przyprowadzenie go tutaj. – Wyraz twarzy Deana wskazywał na brak zrozumienia. – Są to tak jakby bratnie dusze, silniejsze, gdy są razem lub chociaż w pobliżu siebie. Możliwe, że obecność Sama uratowała Lucyfera, i vice versa.
Blondyn nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Cóż, informacja, że twój brat jest... magicznie związany z panem podziemi nie była pocieszająca. Kalkulując, gdy Lucyfer cierpi, cierpi i Sam. Super.
Castiel potarł skronie i rozciągnął zmęczone mięśnie. Kolejna rzecz, którą mógł definitywnie dodać do listy "to ssie, gdy jest się człowiekiem". Ból i zmęczenie. Spojrzał na zamyślonego łowcę i ruszył w stronę leżącego nieprzytomnie bruneta. Był przekonany, że odpowiedział na wszystkie pytania starszego Winchestera i w końcu będą mogli stąd iść, zanurzyć się w ciepłej, miękkiej pościeli. Płonne nadzieje.
– Cas... – mruknął Dean, który uklęknął przy swoim młodszym braciszku. – Też słyszałeś te dziwne wyrazy?
Anioł oblizał dolną wargę i znów zaczął przechadzać się po pokoju. Nie wyglądał na osobę, która miała ochotę rozmawiać na ten temat.
– Tak. – Jego niebieskie oczy wypełniło współczucie, smutek. – To były słowa skierowane do naszego Ojca. To była modlitwa Lucyfera. Sam nie do końca zrozumiałem co powiedział, ponieważ wypowiadał ją w bardzo starej i rzadkiej odmianie enochiańskiego, jednej z pierwotnych, a język ludzki nie posiada słów, które ujęłyby znaczenie tej modlitwy. – Na kilka chwil zapadła cisza. – Lucyfer błagał o litość, a to i tak nie oddaje tego, co tak naprawdę mówił. Niestety nie jestem w stanie tego przetłumaczyć.
– Dobrze więc. – Zamrugał kilka razy. – Zanieśmy śpiącą królewnę na górę, potem zobaczymy co zrobić z tym tu – wskazał dłonią upadłego anioła.
Na "trzy" podnieśli Sama i z trudem zanieśli go do jego sypialni, położyli delikatnie na łóżku, a następnie udali się do swoich pokoi, by rzucić się w ramiona zbawiennego snu, chcąc jak najszybciej zakończyć ten okropny wręcz dzień.