Serce miej otwarte dla wszystkich,
zaufaj niewielu.
Dean, Sam i Castiel siedzieli na krzesłach w ogromnym salonie. Cisza unosząca się w powietrzu zaczęła dzwonić w uszach, jednak żaden z mężczyzn nie odważył się jej przerwać. Razem uzgodnili, że jedynym sensownym wytłumaczeniem obecności Lucyfera jest zaklęcie Metatrona. Nie wiedzieli tylko, czy Michał również stąpa po Ziemi, czy może wciąż tkwi w Klatce. Cas zasugerował, że Diabeł kierował się swoim instynktem, że jakaś niewyobrażalna dla ludzkiego rozumu więź łącząca Szatana z Samem wzywała Lucyfera do swojego wybranego naczynia, dlatego mogą się w najbliższych dniach spodziewać kolejnego archanioła, uparcie dążącego do swojego naczynia.
Młodszy Winchester zadecydował, że pora odpocząć. Ten dzień i tak był już wystarczająco wyczerpujący, a jedyne o czym w tej chwili myślał to gorący prysznic. Pożegnał się z bratem i aniołem, po czym ruszył do łazienki.
Zdjął stare jeansy i rzucił je w kąt, podobnie uczynił z flanelową koszulą, a następnie wszedł do kabiny prysznicowej. Ciepłe strumienie wody spływały po zmęczonym ciele, rozluźniając spięte mięśnie, dając ukojenie. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy, jednak od razu je otworzył, ponieważ obraz skruszonego spojrzenia archanioła wypełnił jego umysł. Serce łowcy biło boleśnie szybko, obijając się o żebra, gdyż wraz z widokiem Lucyfera napełniło go nieznane mu uczucie. Nie czuł tego wcześniej, więc nie mógł sprecyzować co to właściwie było. Diabeł wywoływał u niego najróżniejsze uczucia; od miłości, gdy pojawiał się pod postacią Jess, po czystą nienawiść, gdy pojawiał się... każdym innym razem, ale jeszcze nigdy nie towarzyszyło mu to dziwne wrażenie, że coś z nim jest nie tak, że coś ukrywa lub potrzebuje pomocy. Sam mógł przysiąc, że w oczach Szatana dostrzegł strach bądź utrapienie. Nie miał pojęcia czego mógł się obawiać ktoś tak potężny jak Lucyfer, ale musiało to być coś poważnego.
Wyszedł z parującego pomieszczenia po dziesięciu minutach i skierował się do swojej sypialni. Idąc ciemnym korytarzem zauważył, że w dwóch innych pokojach świeci się światło, co oznaczało, że Castiel zostanie u nich na noc. Może to i dobrze? Archanioł wykazywał chęć do rozmowy jedynie ze swoim bratem, a poza tym, Cas będzie dotrzymywał Deanowi towarzystwa, którego blondyn w chwili obecnej potrzebował. Dean obwiniał się o wszystko, a także zadręczał różnymi drobnostkami, o których nie chciał rozmawiać z Samem, więc obecność dobrego przyjaciela dobrze mu zrobi.
Winchester zamknął za sobą drzwi i usiadł przy biurku. Nie był zmęczony, dlatego nie chciał się kłaść, bo wiedział, że zacząłby rozpamiętywać przeszłość i obawiać się o przyszłość, w zamian za co sięgnął po przypadkową książkę i zagłębił się w świecie lektury.
~*~
Mężczyzna przykuty do krzesła westchnął głośno. Szarpnął po raz kolejny rękoma, jednak nic mu to nie dało, ponieważ kajdany i łańcuchy były zbyt solidne, a jego anielskie moce gdzieś wyparowały. Przełknął zaniepokojony ślinę, gdyż wiedział co jest na rzeczy. Cholera, miał prawie pół roku, by na to wpaść, ale nie mógł tego przyjąć do wiadomości. Nie tylko jego moc słabła; tracił swoją łaskę w zastraszająco szybkim tempie, a to oznaczało, że przestawał być aniołem i stawał się brudnym człowiekiem.
Lucyfer o tym wiedział. Wiedział i nie mógł pozwolić na to, by ktokolwiek poznał prawdę; archanioł nienawidzący ludzi przemieniony w jednego z nich. Sama myśl o tym przyprawiała go o mdłości. I jeszcze to! Zaczynał czuć, przejawiać emocje, co doprowadzało go do szewskiej pasji, ponieważ czując i to okazując był słabszy, narażony na zranienie.
Wszystko, co go otaczało, było dla niego nowe. Nie rozumiał, dlaczego jego organizm reagował tak, a nie inaczej na poszczególne czynniki; gdy poczuł zapach jakiejś potrawy, bolał go żołądek, gdy podróżował za długo, bolały go nogi, a pod koniec dnia był niesamowicie zmęczony. Po prostu tego nie rozumiał, a z biegiem czasu czuł się przez to przytłoczony i przerażony, ponieważ czasem nie miał już władzy nad własnym ciałem. W ciągu pierwszych miesięcy jako tako to kontrolował, ale ostatnie dni były istną męczarnią.
Nie mógł stracić swojej łaski i zmienić się w człowieka. Przez miliony lat myślał o ludziach i nienawiści do nich, i tak właściwie tylko to mu zostało; nienawiść, zemsta, a także chęć zgładzenia tego gatunku. Obwiniał ich o wtrącenie do Klatki, mimo że to nie od nich zależało. Jednak nikogo nie nienawidził bardziej niż Michała i Ojca. Za to, że nazwali go potworem, za to, że się od niego odwrócili, za to, że zesłali go do Piekła. On jedynie nie chciał miłować człowieka bardziej od Boga!
Ponieważ kochał swojego Ojca, kochał go nad życie i nie wyobrażał sobie służyć jakiemuś nierozwiniętemu gatunkowi ponad majestat Boga. Za to został wypędzony? Za wierność, oddanie i miłość? Warknął, czując zbierające się łzy pod powiekami. Od kiedy anioły płaczą? Czuł się zdradzony przez rodzinę, a zwłaszcza przez brata, od którego oczekiwał wsparcia i zrozumienia, a otrzymał wyśmianie i potępienie.
~*~
Młodszy Winchester obudził się z bijącym sercem w środku nocy. Przeczesał dłonią włosy przyklejone do spoconego czoła i przełknął ślinę. Oddychając głośno, poszedł do kuchni, by napić się czegoś i trochę ochłonąć. Jednak im bliżej swojego celu się znajdował, tym większy niepokój odczuwał.
Dotarło to do niego niczym grom z jasnego nieba. Mogło to być spowodowane... nie, to musiało być spowodowane obecnością Lucyfera w bunkrze. W końcu łączyła ich swego rodzaju więź pozwalająca jednemu odczuwać co intensywniejsze emocje drugiego. Co więc musiał teraz czuć archanioł, skoro Sam ledwo panował nad drżącymi dłońmi i łomoczącym sercem? Może powinien iść sprawdzić czy wszystko w porządku? A jeśli to był podstęp, by zwabić go do lochu i... Łowca potrząsnął głową i nabrał do płuc dużo tlenu, a po chwili wypuścił go ze świstem, opróżniając umysł od paranoicznych myśli.
Nalał do szklanki wody i z duszą na ramieniu zszedł do piwnicy. Wiedział, że wizyta u Diabła była ryzykowna, jednak nie chciał budzić Deana ani Casa, no i przede wszystkim nie chciał wyjść na mięczaka prosząc któregoś z nich, by mu towarzyszył. Echo jego kroków odbijało się od ścian. Otworzył ciężkie drzwi i, nie do końca wiedząc, czego ma się spodziewać, wszedł do środka.
Twarz Lucyfera skąpana była w cieniu, dzięki czemu Sam nie zauważył jego przekrwionych oczu oraz zaschniętych śladów łez na policzkach. Brunet zamknął powieki, policzył do pięciu i podszedł do Szatana, a następnie postawił na stoliku do połowy wypełnioną szklankę. Był przekonany, że Lucyfer śpi, ponieważ miał spuszczoną głowę i nawet się nie poruszył, gdy do niego podszedł. Dlatego, gdy ponownie zerknął na blondyna, cofnął się natychmiast widząc na sobie jego wzrok. Rogacz wpatrywał się z dziką fascynacją w zielone oczy Sama, a Sam odwzajemniał spojrzenie, nie mogąc się oderwać od pięknego błękitu tęczówek jasnowłosego.
– Sam... ja... – odezwał się, cały czas wpatrując się w swoje wybrane naczynie.
– Nie – warknął ocknąwszy się z amoku. – Nie masz mi nic do powiedzenia.
Po tych słowach wyszedł z lochu, zamykając niezbyt delikatnie drzwi. Czym prędzej ruszył do swojego pokoju, jakby się bał, że Lucyfer wydostanie się z więzienia i pobiegnie za nim, że będzie próbował z nim rozmawiać, że będzie szeptał trujące obietnice, że znów go skrzywdzi. A nie był pewny, czy zniesie więcej rozczarowań, a już zwłaszcza ze strony Diabła.
Zdziwił się bardzo, że tak pomyślał. Dlaczego akurat zawód na Diable? Może dlatego, bo w sensie metafizycznym czuł pewne pokrewieństwo z Lucyferem i gdzieś w głębi duszy, bardzo, bardzo głęboko, zależało mu na aprobacie blondyna, a świadomość, że zostanie ciemiężony przez jedyną osobę, która kiedykolwiek byłaby w stanie go zrozumieć i nie odtrącić, zabijała go od środka.
Nienawidził się za porównanie Szatana do kogoś w rodzaju jego bratniej duszy. Było to nieetyczne, absurdalne, idiotyczne, chore, nielogiczne, irracjonalne, głupie... naprawdę, mógłby tak wymieniać w nieskończoność. Jednak nie zależało to od niego; on i Lucyfer byli sobie pisani od samego początku, podobnie jak Dean i Michał. Między tymi dwójkami istniało niepojęte połączenie, temu nie był w stanie zaprzeczyć.
Niepokoił go fakt, że w towarzystwie jasnowłosego czuł się inaczej, nie był to strach, coś bardziej na kształt przyciągania, chęci uwagi. Nie miał jednak zamiaru słuchać jego słów, nie chciał się nawet domyślać, o czym archanioł mógłby z nim rozmawiać. Niedobrze mu się robiło, gdy słyszał w głowie cichutki głos Diabła mówiący "nigdy bym cię nie skrzywdził ani nie okłamał" albo "moje serce bije tylko dla ciebie" albo "to przeznaczenie" albo "Sam, mogę dać ci wszystko czego zapragniesz...", ponieważ nie tego spodziewał się po pieprzonym Szatanie. Już prędzej podejrzewałby go o sadystyczne skłonności, z których czerpałby niezdrową satysfakcję. Torturowanie Sama, Deana, Castiela i ich wszystkich żyjących jeszcze znajomych, których, szczerze mówiąc, nie było za wielu, zdecydowanie bardziej pasowało do wizerunku Diabła. Ale okazywanie troski, zainteresowania, uczucia, składanie obietnic, zapewnianie, że wszystko się ułoży...? To bolało.
Bolało, bo podświadomie Sam chciał, by tak było, chciał tego słuchać, chciał w to wierzyć. Chciał słuchać pocieszeń, niekoniecznie z ust Lucyfera, jednakże właśnie te przekonywały go najbardziej. Chciał wierzyć, że to całe zamieszanie się skończy, że może założy kiedyś szczęśliwą rodzinę, że nie będzie miał na głowie ratowania świata przed apokalipsą.
A słysząc deklaracje niebieskookiego faktycznie w to wierzył.
I właśnie za to Sam go nienawidził. Za to, że chciał mu się oddać. Diabeł nie powinien budzić w nim takich emocji. To przecież Diabeł; ma siać postrach, a nie poczucie bezpieczeństwa.
Westchnął głośno uzmysłowiwszy sobie, że darzy blondyna jakimś uczuciem, tylko jeszcze nie do końca wiedział jakim. Może nienawiść, a może miłość, może przyjaźń albo chęć mordu. Nie wiedział. I chyba w najbliższym czasie wcale nie chciał się dowiadywać.
~*~
Nastał ranek. Sama obudziły znajome głosy i dźwięki obijających się o siebie talerzy. Przetarł zaspane oczy i ziewnął potężnie, a następnie usiadł na łóżku z zamiarem dołączenia do dwójki mężczyzn, ale zamiast tego ponownie się położył. Oto skutki nocnych rozmyślań. Wpatrywał się w sufit, a wspomnienie płonącej Jess przebiegło przez jego umysł. Skarcił się za to, przypominając sobie, że jest to zamknięty etap w jego życiu, że nie ma co rozpamiętywać. Jessica znajdowała się teraz w lepszym miejscu i to było najważniejsze. Powtarzał to sobie dzień w dzień, i z każdym dniem jego wiara w te słowa malała.
Walcząc z grawitacją, wstał z posłania i powędrował do kuchni, z której roznosiły się cudowne zapachy jajecznicy i smażonego bekonu, a także mocnej kawy. Brunet uśmiechnął się widząc swojego brata w zadziwiająco pogodnym nastroju rozmawiającego z aniołem. Dean od dawna zadręczał się wszystkimi tragediami, uważając, że to wszystko jego wina, więc oderwanie się od szarej rzeczywistości było jak najbardziej wskazane. A Cas przyglądał się piegowatemu blondynowi ze spokojem wymalowanym na twarzy.
– Cześć wam – przywitał się od progu i ruszył w kierunku ekspresu do kawy.
– Nasza śpiąca królewna nareszcie się obudziła, kto by pomyślał – zakpił starszy Winchester, po czym włożył do ust kawałek bekonu.
– Witaj Sam – odpowiedział czarnowłosy i odstawił kubek z herbatą. – Nie wyglądasz najlepiej – dodał, wpatrując się w wyższego mężczyznę. Dean natychmiast odłożył widelec i z niepokojem zerknął na swojego brata.
– Ciężka noc – wyjaśnił i zasiadł do stołu, by zjeść śniadanie.
– Nie ma opcji, jutro zabieram cię do fryzjera – wtrącił zielonooki sceptycznie mierząc wzrokiem rozczochrane włosy Sama.
– Nie słuchaj go, twoja fryzura jest naprawdę ciekawa.
– Dzięki, Cas. – Brunet zaśmiał się pod nosem.
W pomieszczeniu zapanowała cisza, która po kilku chwilach stała się niezręczna. Mężczyźni rzucali sobie znaczące spojrzenia, ale żaden się nie odezwał. Moment później atmosfera zrobiła się tak gęsta i napięta, że można by ją było kroić nożem. Castiel omiótł towarzystwo swym przenikliwym wzrokiem i wstał.
– Pójdę sprawdzić co u Lucyfera – rzekł.
– Cas...
– Spokojnie, Dean. Wierzę, że mój brat mi nic nie zrobi – powiedział pewny siebie i zniknął w głębi korytarza.
Choć tak właściwie anioł się bał, ponieważ nie wiedział w jakim stanie znajdował się Diabeł. Mógł się spodziewać nieobliczalnego furiata albo nazbyt spokojnego psychopaty. Albo obu na raz.
Otworzywszy ciężkie drzwi, spojrzał na figlarnie uśmiechającego się blondyna, lecz dostrzegł dobrze zamaskowaną pustkę w jego oczach. Taką samą pustkę widywał w swoich oczach.
– Witaj, Lucyferze. Chciałbym z tobą porozmawiać.
– Siadaj, siadaj, nie krępuj się – odpowiedział i wskazał ręką krzesło stojące w kącie. Ton Porannej Gwiazdy wskazywał na to, że całkowicie nie przejmował się całą tą sytuacją.
– Może nie jestem już aniołem, ale potrafię wyczuwać ich obecność...
– Tak jak my wszyscy. Tym wspaniałym darem obarczył nas Ojciec. Lecz nie rozumiem do czego zmierzasz.
– Potrafię wyczuwać łaski i obawiam się, że twojej prawie nie ma – powiedział spokojnie, wpatrując się w niebieskie, chłodne oczy archanioła.
– Cóż, najwyraźniej twój szósty zmysł cię zawodzi, ponieważ wszytko jest w jak najlepszym porządku. Dziękuję za troskę. – Sztuczny uśmiech wykrzywił popękane wargi Diabła.
Castiel wiedział. Zdawał sobie sprawę jednak, że Szatan nie będzie się chciał do tego przyznać, w końcu czym jest anioł bez jego skrzydeł? To było bardzo duchowe przeżycie, indywidualne dla każdego anioła – utrata tego, co czyniło go wyjątkowym. Każdy odczuwał to na swój sposób, jedni trochę lepiej, drudzy trochę gorzej. Dlatego czarnowłosy zdecydował być wyrozumiałym, nawet jeśli odnosiło się to do samego Lucyfera. Obaj popełnili wiele zbrodni, obaj się sprzeciwili, obaj zbuntowali... i skończyło się na tym, że obaj upadli. Jednakże starszy z nich to przeżywał, był świadom co się z nim działo, i nie mógł tego powstrzymać. Castielowi łaskę odebrano, natomiast łaska Lucyfera zanikała, a on sam musiał na to patrzeć, nie mogąc z tym nic zrobić, wiedząc co go czeka.
– Możesz okłamywać mnie, możesz okłamywać chłopców – Cas odezwał się cicho – ale czy okłamiesz samego siebie? – zapytał, po czym wyszedł z lochu zmuszając Diabła do przemyśleń.