piątek, 11 kwietnia 2014

1. Różnica


Bo najbardziej nie cierpię wolnego czasu,
kiedy budzą się wspomnienia i odżywają obawy o przyszłość.


Zielonooki brunet otworzył bagażnik czarnego Chevroleta i wrzucił do niego dużą torbę wypełnioną po brzegi bronią palną, pojemnikami z solą, butelkami wody święconej i kilkoma nożami. Następnie zamknął klapę i usiadł na niej w oczekiwaniu na swojego brata. Wczorajszego wieczoru znaleźli sprawę w Kensington – mieście oddalonym o niecałe trzydzieści mil od ich aktualnego miejsca zamieszkania – więc postanowili tam pojechać i nieco powęszyć. Z uzyskanych informacji wywnioskowali, że będą polować na zwykłego ducha, w najgorszym wypadku na poltergeista.
Po kilku chwilach porośnięte bluszczem i innymi chwastami drzwi otworzyły się. Z bunkra wyszedł Dean trzymający w dłoni na wpół zjedzoną kanapkę i skinieniem głowy nakazał Samowi wsiąść do Impali, a gdy skończył posiłek, również wpakował się do samochodu i przekręcił klucz w stacyjce. Ryk silnika wypełnił okolicę, przez co kilka ptaków zerwało się z gałęzi bezlistnych drzew, by odlecieć w kierunku szarego nieba.
Winchesterowie przez pierwsze minuty podróży nie odzywali się do siebie, jednak już po paru milach zaczęli ze sobą żartować. Wspominali stare, dobre czasy, gdy ich jedynym zmartwieniem było nawiedzenie przez ducha bądź opętanie przez demona – gdy nie musieli się martwić o setki, a może nawet tysiące aniołów, toczących swe bitwy na Ziemi. Od zamknięcia Nieba minęło prawie pół roku, a liczba ofiar przekraczała najśmielsze przypuszczenia. Anielskie łaski, będące zbyt potężne dla ludzkich, nieodpowiednich naczyń stanowiły najmniejszy problem. Wrzodem na dupie byli przywódcy większych grup niebiańskich istot za wszelką cenę chcący dostać się na szczyt, zyskać najwięcej popleczników i zabić tych, którzy się im sprzeciwili.
Minął kwadrans, a ciężkie, ciemne chmury zaczęły zbierać się nad ich głowami. Znajdowali się na jakimś pustkowiu, z dala od cywilizacji i porządnej autostrady, skazani na wyboistą nawierzchnię. Już po sekundzie pierwsze krople deszczu rozpoczęły swój taniec na przedniej szybie pojazdu. Dean wiercił się w fotelu kierowcy i zaciskał palce na kierownicy, aż zbielały mu kłykcie, a następnie pochylił się lekko do przodu. Włączył wycieraczki, by poprawić sobie widoczność i łokciem zaczepił Sama. Wyrwany z zamyśleń brunet spojrzał w miejsce, w które wpatrywał się jego brat i również wytężył wzrok. Zdziwił się, ponieważ nie spodziewał się spotkać nikogo na takich bezdrożach.
Wzdłuż jezdni szedł dość wysoki mężczyzna w podartych i brudnych ubraniach, utykający na jedną nogę. Bracia popatrzyli na siebie, wspólnie decydując, że nie można zostawić człowieka w potrzebie na jakimś zadupiu, nawet jeśli to pułapka. Starszy łowca zwolnił trochę i podjechał w stronę nieznajomego, by spytać czy nie potrzebował pomocy. Sam otworzył szybę, a widząc twarz mężczyzny – zaklął głośno. Dean popatrzył na niego skonsternowany, a następnie przeniósł spojrzenie na kulejącego blondyna, i w tym samym momencie wdepnął hamulec niczym oparzony. Głośny pisk opon rozniósł się echem po bezludziu. Zaaferowany podróżnik zmierzył wzrokiem czarny samochód i znajdujących się w nim ludzi, po czym zmarszczył brwi.
– Cholera jasna! – krzyknął Dean otwierając drzwi Impali i skierował się w stronę nieznajomego.
Natomiast Sam wytrzeszczył oczy, z przerażeniem wpatrując się w sylwetkę mężczyzny stojącego naprzeciw niego.
– Nie, nie, nie, nie... to niemożliwe... nie, to się nie dzieję naprawdę... – powtarzał w kółko, mając nadzieję, że to tylko koszmar i zaraz obudzi się z krzykiem w swojej sypialni w bunkrze.
– Winchester...? – zapytał blondyn, zanim uderzenie w twarz rękojeścią pistoletu zwaliło go z nóg. Upadł na ziemię tracąc przytomność, dając braciom szansę na związanie go i swobodne wrzucenie do bagażnika.
Jednak nie było to tak proste, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Na samym początku Sam nie mógł wyjść z szoku. No cóż, widoku Lucyfera szwendającego się po ulicy nie można było zaliczyć do codziennych, a fakt, że nie próbował on na ciebie wskoczyć i wydrapać ci oczu był jeszcze bardziej zdumiewający, zważywszy na to, że jesteś osobą, która powtórnie wpędziła go do Piekła.
Z Szatanem w bagażniku – och, jak to absurdalnie brzmiało – Winchesterowie czym prędzej ruszyli w stronę bunkra i znajdującego się w nim lochu, dającego im odrobinę przewagi nad archaniołem. Podróż powrotna minęła w ciszy i niezręcznych kaszlnięciach, mężczyźni nie odzywali się, ponieważ żaden z nich nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć w tej dość niefortunnej sytuacji.
Warczenie Chevroleta ustało. Sam wpatrywał się tępo w krajobraz otaczający bunkier, a Dean oddychał głęboko.
– Co teraz? – spytał po chwili młodszy łowca.
– Zgaduję, że musimy go jakoś przenieść do domu. Mam nadzieję, że jeszcze się nie obudził.
Sama przeszły ciarki na samą myśl o konfrontacji z Diabłem.
Ale nie mieli wyjścia, bądź co bądź, nie mogli pozwolić na to, by Lucyfer ot tak spacerował po ulicy. Teraz nasuwało się pytanie: co z nim zrobić? Mogli go związać w lochu, narysować nowe, potężniejsze sigile, wezwać Castiela i dowiedzieć się, co archanioł robił na wolności, jakim cudem wydostał się z Klatki, a co dziwniejsze; dlaczego nie rozpoczął kolejnej apokalipsy ani nie próbował znaleźć i przekonać Sama do powiedzenia „tak"?
Dean zatarł dłonie i wyszedł z samochodu, zabierając ze sobą kluczyk. Wyższy mężczyzna uczynił podobnie. Jak bardzo nie chciał widzieć Szatana, tak bardzo nie mógł zostawić swojego brata z tym wszystkim samego, więc wziął tylko głęboki oddech nim otworzyli bagażnik. Na ich szczęście Diabeł wciąż był nieprzytomny, jedynie mruczał coś pod nosem, ale nic nie wskazywało na to, by miał się ocknąć w najbliższym czasie.
– Bierzesz nogi czy ręce? – spytał Sam.
– Zdecydowanie nogi.
Dean westchnął i nachylił się nad blondynem, a następnie chwycił jego kostki i niezbyt delikatnie wyciągnął ze schowka. Ciało Porannej Gwiazdy z głuchym łupnięciem uderzyło o mokrą od deszczu ziemię.
Młodszy Winchester z odrazą oplótł ręce wokół klatki piersiowej Lucyfera i na „trzy" z pomocą Deana uniósł go w powietrze. Potykając się raz za razem, zanieśli ciało archanioła do piwnicy, usadowili w żelaznym krześle z grubymi kajdanami, dla bezpieczeństwa kilka razy obwiązali łańcuchami i opuścili prywatne więzienie Szatana, ocierając spocone czoła. Następnie udali się w stronę kuchni, by odetchnąć i zebrać myśli, ewentualnie opróżnić butelkę taniego trunku.
Pomieszczenie było urządzane kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset lat temu, więc nie zawierało nowoczesnych technologii, ale lodówka, jak i przestronny barek, były bogato zaopatrzone. Na środku znajdował się duży, dębowy stół z grawerowanymi krawędziami, wokół niego ustawiono sześć krzeseł. Ściany obwieszone były szafkami ze standardowym wyposażeniem, a trzy komody egzystowały obok siebie, sąsiadując ze wspominaną wcześniej lodówką, na lewo od drzwi. Na prawo od wejścia, na przeciw wielkich szaf, umieszczono zlew, barek i, o dziwo, półkę na książki. Wszystko w odcieniach ciemnego brązu prezentowało się bardzo przytulnie, a meble i podłoga wykonana z drewna niesamowicie kosztownie.
Jednak znajdując się w jednym budynku wraz z upadłym archaniołem, nikt nie przykładał większej wagi do gustownej architektury.
Dean otworzył szafkę, chwycił dwie szklaneczki, postawił na stole, po czym z barku wyciągnął napoczętą już whisky. Nalał sobie i jednym haustem wypił całą zawartość, patrząc z niepokojem na swojego brata. Sam wpatrywał się pustym wzrokiem w odklejającą się etykietkę alkoholu.
– Wszystko okej? – zainteresował się Dean..
– A jak myślisz? – sarknął w odpowiedzi. – Jest świetnie, to tylko Lucyfer, chcący mi uprzykrzyć życie. Wiesz, nic nowego.
– Rozumiem, że jesteś zdenerwowany, naprawdę, rozumiem. Ale nie musisz od razu rzucać sarkazmem na lewo i prawo – prychnął Dean. – Może ty trochę ochłoniesz, a ja zadzwonię po Casa – zaproponował.
– Tak, masz rację.
Oddech Sama nieznacznie przyspieszył. Nie jego winą było to, że niepokoiła go obecność Diabła.
– Hej, posłuchaj mnie – dodał Dean, gdy brunet stał już w drzwiach – nie ważne, co by to było, poradzimy sobie z tym. Tak jak zawsze.
Nie uzyskał odpowiedzi, ponieważ jego brat wyszedł z pomieszczenia. Skierował się do swojego pokoju, by odpocząć i przemyśleć parę spraw, ale także po to, ażeby Dean nie musiał go oglądać w takim stanie. Szedł długim, niezbyt dobrze oświetlonym korytarzem, wpatrując się w podłogę. Chwilę później wszedł do zacienionego pomieszczenia i opadł ciężko na łóżko.

Postanowił zacząć układać fakty od początku. Lucyfer wydostał się z Piekła. Czy to oznaczało, że Michał również chodził po Ziemi? Jeśli istniałaby możliwość, że dwójka archaniołów opuściła Klatkę, to już dawno któryś z nich skończyłby martwy. W końcu taki był odwieczny plan, brat zabije brata i uchroni świat przed niechlubnym końcem lub, jeśli mu się nie uda, do niego doprowadzi. A może Lucyferowi udało się go zabić? Nie, to nie miało sensu, przecież ludzie jeszcze żyli i nic nie wskazywało na rozpoczęcie armagedonu. Patrząc na to w ten sposób, Sam wydedukował, że Michał nadal musiał tkwić w piekielnych czeluściach. Dlaczego więc w takim razie tylko Szatan się wydostał? Od jak dawna był na wolności? Wygląda na to, że będą musieli go przesłuchać.
Z czego on na pewno nie miał zamiaru brać w tym udziału. Szczerze powiedziawszy, miał dość. Dość wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z Lucyferem. Najpierw sny, w których pojawiał się pod postacią Jess, następnie wiadomość, że Sam był jego wybranym naczyniem... A przekonanie Szatana, że się zgodzi, że pozwoli mu zawładnąć swoim ciałem powodowało u niego bóle głowy. Czy Lucyfer faktycznie od samego początku wiedział, że otrzyma zgodę i zostanie wpuszczony do środka? Jeśli tak, to musiał także przewidzieć to, że brunet się mu oprze i go wypędzi.
Łowca pamiętał to uczucie, gdy był opętany przez Lucyfera. Zapamiętał je, ponieważ nigdy w swoim całym życiu nie czuł się podobnie. Był pełny, kompletny. Tylko wtedy, przez ten moment, gdy wraz z archaniołem stanowili jedność. Zawsze wiedział, że czegoś mu brakowało, jakiejś cząstki duszy, małego kawałeczka, ale myślał, że chodziło o miłość, że jeszcze nie znalazł tej jedynej kobiety, wybranki serca. Teraz, z perspektywy czasu, był świadom, że chodziło o Lucyfera. Od zawsze chodziło o niego i tylko o niego. Winchester nie czuł tego przy Amy ani przy Jessice ani przy Sarze ani przy Madison ani przy Ruby ani przy Amelii... Przy nikim z wyjątkiem Lucyfera. To było złe, bardzo złe, musiał przestać myśleć o tym jak o czymś normalnym, właściwym. Bo właściwe to to w żadnym stopniu nie było. Jego zapał skutecznie ostudzały wspomnienia z Piekła, jednak w tej chwili nie chciał myśleć o tym etapie swojego życia.
Halucynacje, które zafundował mu Diabeł, odcisnęły swoiste piętno na jego umyśle. Sam nie przyznał się do tego nikomu, ale każdego dnia obawiał się, że znowu go zobaczy; od opuszczenia szpitala psychiatrycznego nie było dnia, by nie myślał o ponownym pojawieniu się Szatana. Dostał paranoi, która na szczęście minęła po trzech miesiącach.
A teraz proszę, w ich lochach znajdował się nie kto inny, jak właśnie prywatny koszmar łowcy. Gdy w końcu się przekonał, że Halucyfer zniknął i nigdy więcej nie wróci, wszystko musiało się spieprzyć.
Archanioł nie mógł z nimi zostać, ale też nie mógł ot tak aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym normalnych ludzi, których nota bene nienawidził i uważał za gorszych. Więc co im pozostało?
– A może po prostu go zabijemy? – Sam głośno wypuścił powietrze z ust i rozmasował pulsujące skronie. Musiał przyznać, że nie posiadali wielu opcji.
Postanowił wrócić do kuchni i porozmawiać z Deanem, by dowiedzieć się, czy może jego brat nie wpadł na jakiś lepszy pomysł, nieobejmujący morderstwa Diabła.
Wszedł do kuchni i zdziwił się bardzo, gdy zastał tam Castiela, siedzącego przy stole, twarzą zwróconego w kierunku Deana. Nie spodziewał się, że anioł tak szybko do nich dołączy, że pojawi się od razu po wezwaniu przez starszego Winchestera. Sam wciąż nie mógł się przyzwyczaić do jego nowego wizerunku, i nie chodziło tu jedynie o inne ubrania, ale o osobowość. Czarnowłosy wciąż zapoznawał się z nowym stylem życia, często nie rozumiejąc wielu ludzkich odruchów i zachowań. Jednak bracia nie komentowali tego, ponieważ doskonale rozumieli, że mężczyzna musiał się dopiero nauczyć funkcjonować w obcym mu środowisku. Oglądanie ludzi przez stulecia, a bycie jednym z nich, to zasadnicza różnica.
– Hej Cas – zawołał Sam od progu. Castiel przerwał rozmowę z Deanem i przeniósł na nowo przybyłego przeszywające spojrzenie.
– Witaj Sam. – Jego grobowy i monotonny głos wydawał się być znudzony, obojętny nawet, ale z pewnością taki nie był. – Słyszałem, że porwaliście Lucyfera.
– Mówisz, jakby to było coś złego – wtrącił blondyn z przekąsem. – Musimy go przesłuchać. Inaczej jesteśmy w dupie.
– Dean... – zaczął Sam, lecz przerwano mu uniesieniem dłoni.
– Sam. Wiem.. Gdyby było inne wyjście... Ale nie ma. Słuchaj, ja też nie chcę, żebyś się zbliżał do tego sukinsyna. – Wspomniane dłonie zacisnęły się w pięści tak mocno, że Sam aż się zdziwił, że Dean nie połamał palców. – Co jeśli będzie chciał gadać tylko z tobą?
Po chwili zastanowienia, łowca przytaknął i wraz z pozostałymi mężczyznami udał się do ciemnej piwnicy. Otworzyli grube, żelazne drzwi i rzucili okiem na przytomnego już blondyna. Mały uśmieszek plątał się po jego wargach, co jedynie bardziej zaniepokoiło Winchesterów, ale nie powiedział ani słowa. Dean i Castiel stanęli przy małym stoliku, a Sam krył się na uboczu, najbliżej wyjścia. Założył ręce na piersi, wpatrując się w Szatana z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Lucyferze... – O dziwo, ciszę pierwszy przerwał Cas.
– Kopę lat, braciszku – odrzekł, a następnie spojrzał na starszego łowcę. – Czemu zawdzięczam tę uroczą wizytę?
– Słuchaj no... – Dean zaczął się wygrażać, jednak Castiel uspokoił go ruchem ręki.
Nie uszło to uwadze archanioła.
– Widzę, Castielu, że krótko trzymasz swojego pieska. – Zaśmiał się cicho, a głos jego był głęboki i niski, wywołujący u Sama ciarki, które nieprzyjemnie przebiegły wzdłuż kręgosłupa.
– Sukinsyn! – warknął Dean, chcąc rzucić się z pięściami na Szatana.
– Uspokój się, proszę – powiedział czarnowłosy. – Lucyferze, chcielibyśmy się dowiedzieć czegoś na temat twojego wydostania się z Klatki.
– Och, nie tylko wy. – Przestał się uśmiechać i pokiwał głową w zamyśleniu. – W jednej chwili grałem z Michałem w karty, a w drugiej leżałem w jakimś szczerym polu. Szczerze mówiąc, myślałem, że to wasza sprawka – odezwał się po minucie i zerknął na ludzi stojących naprzeciw niego. – W końcu nie od dziś wiadomo, że Winchester, jeśli oczywiście zechce, może poruszyć Ziemię i Niebo, ale także Piekło. – Sam był przekonany, że w tym momencie Diabeł zwracał się do niego. Jednak nie. On wpatrywał się w łańcuchy oplatające jego nadgarstki i kostki, nawet nie podnosząc wzroku.
– Więc co? Nie wiesz dlaczego tu jesteś? – spytał Dean, nie dowierzając słowom Lucyfera.
– Nie, nie mam pojęcia dlaczego jestem związany i przetrzymywany w tym... – rozejrzał się po pokoju – amatorskim lochu.
– Nie mamy czasu na twoje durne gierki, więc powiedz nam, co wiesz. Chyba oboje będziemy zadowoleni, jeśli szybciej się to skończy.
– Winchester, ależ dlaczego tak sądzisz? – zdziwił się teatralnie Diabeł. – Czy ktoś ze zgromadzonych tu zasugerował, że nasze pogawędki mi się nie podobają? W pewnym sensie dostarczają mi rozrywki. – Archanioł uśmiechał się po swojemu, czyli uśmiechem pełnym chorej satysfakcji, natomiast starszy z braci ciskał z oczu piorunami w stronę ucieszonego Szatana. – Wiesz, po tylu stuleciach spędzonych w towarzystwie tych dwóch nudziarzy...
– Od jak dawna jesteś na wolności? – Castiel postanowił przerwać tę idiotyczną wymianę zdań. Lucyfer leniwie oderwał wzrok od zirytowanego łowcy, nadal lekko się uśmiechając.
– Kilka miesięcy. Cztery, pięć? – spytał sam siebie, nie będąc wzruszonym całą tą sytuacją, jakby zupełnie nie przejmował się tym, że był uwięziony przez zwykłych, nic nie wartych ludzi.
– Dean, możemy porozmawiać na osobności? – odezwał się Cas i popatrzył na drzwi.
W odpowiedzi otrzymał skinienie głową i razem wyszli z pomieszczenia.
Dean rzucił Samowi przelotne spojrzenie, chcąc upewnić się, że jego brat da sobie radę w pojedynkę.
Gdy znaleźli się na górze, przez chwilę stali w milczeniu.
– O co chodzi?
– Lucyfer powiedział, że opuścił Piekło prawie pół roku temu – poinformował go anioł.
– Tak, wiem, i co z tego? – zielonooki zapytał zniecierpliwiony.
– Właśnie wtedy Metatron zamknął Niebo i wypędził z niego wszystkie anioły – wyjaśnił powoli, a nagłe zainteresowanie pojawiło się na twarzy drugiego mężczyzny.
– Co masz na myśli?
– Może wypędził wszystkie anioły, nie tylko te z Nieba. Może opustoszył też Klatkę...
– A to by oznaczało, że mamy na głowie dwa archanioły – dokończył i opadł na jedno z krzeseł stojących w kuchni. – O kurwa.
Cóż, to było niespodziewane.

~*~

Sam był przekonany, że podczas nieobecności Deana i Castiela, Lucyfer z pewnością będzie próbował z nim dyskutować, jednak, ku jego zdziwieniu, Szatan siedział cicho. Za cicho. Nie tego się spodziewał. Oczekiwał ciągłego trajkotania, wspominania ich wspólnie spędzonego czasu w Piekle, a nawet namawiania go do powiedzenia „tak", więc zachowanie Diabła zupełnie zbiło go z tropu. Siedział tam, uparcie wpatrując się w stół lub na swoje dłonie, jakby specjalnie unikając wzroku łowcy.
Lucyfer sam w sobie był inny. Przecież, gdyby chciał, mógł bez problemu zerwać łańcuchy i wydostać się z bunkra, oszczędzając wszystkim tej farsy. Różnił się, zdecydowanie się różnił od swojej wersji sprzed kilku lat, a Sam nie mógł tego rozgryźć.
Lucyfer ukradkiem zerknął na niego, myśląc, że ten tego nie zauważy, niestety się pomylił. Winchester ujrzał w oczach Lucyfera coś niesamowitego. Zmieszanie? Strach? Nie wiedział, nie dane mu było się przyjrzeć, ponieważ to trwało jedynie ułamek sekundy. Archanioł natychmiast popatrzył w inne miejsce, speszony tą nagłą chwilą słabości. Odchrząknął, unosząc brwi. Sam nie powiedział nic, ze zdziwieniem wpatrując się w mężczyznę.
Właśnie w tym momencie do piwnicy wkroczył Dean. Podszedł do zielonookiego i poinformował o tym, co udało im się ustalić wraz z Casem. Wyższy z nich ostatni raz omiótł spojrzeniem loch i siedzącego w nim Diabła, po czym zamknął drzwi i razem z bratem powędrował na górę, by dowiedzieć się więcej.